Niemiecka polityk uważa, że za proponowane przepisy zostały zaprojektowane przez lobby związane z dużymi wydawcami po tym, jak koncerny nie nadążyły za cyfrową transformacją i straciły kontrolę nad tym, co dzieje się w sieci. Oficjalnie mówi się o ochronie europejskiej kultury i mediów przed niektórymi platformami internetowymi. Według Redy, rzetelne dziennikarstwo rzeczywiście wymaga wsparcia, a Facebook i Google mają niepokojąco dużą władzę. Jednak europosłanka twierdzi, że proponowana zmiana prawa autorskiego nie uleczy sytuacji, może natomiast jeszcze bardziej ją popsuć, szkodząc niezależnym twórcom, startupom i niewielkim serwisom.
Podobne przepisy, do tych projektowanych dla całej Unii Europejskiej, funkcjonują od 2013 roku w Niemczech. W efekcie większość portali zrezygnowała z pobierania opłat za cytowanie ich publikacji – prawdopodobnie chcąc tą drogą zdobywać nowych czytelników. Niektórzy wydawcy jednak zażądali m.in. od Google’a i Yahoo pieniędzy za korzystanie z treści. Wyszukiwarki usunęły wtedy ze swoich serwisów krótkie fragmenty artykułów pobierane z oryginalnych stron – pozostawiły tylko nagłówki. Wydawcy stracili część internetowego ruchu i pozwolili ostatecznie Google’owi korzystać z artykułów. Jedynym beneficjentem zmian okazało się właśnie Google a poszkodowanymi – mniejsze wyszukiwarki i agregatory treści, które podobnych pozwoleń od wydawców już nie dostały.
Mamy w tej chwili za sobą drugą falę protestów przeciwko zmianom w prawie autorskim, które nie były w Polsce tak liczne jak lipcowe. Prawdopodobnie wiele osób uznało, że sprawa została definitywnie zamknięta, co sugerowali wcześniej politycy. W rzeczywistości najważniejsze decyzje o tym, jak w przyszłości będzie wyglądał europejski internet, są dopiero przed nami. 12 września sprawą ponownie zajmie się Parlament Europejski, co w CHIP-ie będziemy uważnie śledzili. Głosowanie jest zaplanowane na 12:00-14:00. | CHIP