Przyznaję, że kiedy usłyszałem po raz pierwszy, konkretnie podczas Computexu 2017, o planach NVIDII dotyczących budowy laptopów z kartami graficznymi klasy GTX 1060, GTX 1070, a nawet GTX 1080, przy zachowaniu ich lekkiej, cienkiej formy, uznałem to za mało prawdopodobne. Nieco ponad rok później mam możliwość sprawdzić te twierdzenia w ramach CHIP-owej akcji L.A.T.O. Zabraliśmy MSI GS65 Stealth Thin do lasu, nad jezioro oraz do kawiarni, żeby trochę pograć.
Doskonałym przykładem zastosowania technologii Max-Q jest laptop MSI GS65 Stealth Thin. Zamknięty, wygląda jak 14-calowy ultrabook. Nikt, patrząc na dość cienką, elegancką bryłę tego laptopa, nie uznałby go za 15-calową konstrukcję dla graczy. Po otwarciu widzimy natomiast, że efekt tego złudzenia uzyskano dzięki sprytnemu zabiegowi znanemu ze współczesnych smartfonów. Producent zredukował ramki ekranu niemal do zera. Są one na tyle wąskie, że pomimo przekątnej 15,6” laptop MSI GS65 jest bliższy wielkością 14-calowym modelom. Tym bardziej zaskakujące jest, że producent zmieścił tu tak potężne podzespoły. Serce komputera to wydajny, 6-rdzeniowy CPU Intel Core i7-8750H. Już samo umieszczenie takiej jednostki w wąskiej obudowie lekkiego notebooka mogłoby budzić uznanie. A mamy jeszcze potężny układ graficzny NVIDIA GeForce GTX 1070 z 8 GB pamięci GDDR5. Mimo aż trzech wentylatorów wewnątrz obudowy, udało się utrzymać temperaturę w ryzach. Jak? Odpowiedź: Max-Q.
Nazwa technologii wzięła się od pojęcia rodem z aeronautyki, gdzie jakom Max-Q oznacza się punkt maksymalnego ciśnienia dynamicznego, czyli stan, w którym naprężenia w pojeździe latającym uzyskują maksymalną wartość. Dlatego też wszystkie samoloty, ale też np. rakiety kosmiczne projektuje się z uwzględnieniem wskaźnika Max Q – maksymalnego obciążenia, jakie musi znieść dana konstrukcja.
Czym jest w praktyce technologia Max-Q? NVIDIA opiera ją na czterech filarach, które mają skutkować optymalnym działaniem. Są nimi: wysoka wydajność szczytowa GPU, optymalne ustawienia dla gier, zaawansowane chłodzenie i nowoczesny system regulacji. Pod pewnymi względami jest to powrót dawnej idei, ale w nowej wersji.
Po co?
Pamiętacie starsze mobilne układy NVIDIA GeForce? Zanim NVIDIA porzuciła dokładanie w nazwie litery M i odróżnianie układów laptopowych od desktopowych bardziej wyraźnie niż w generacji Pascal, karty mobilne rzeczywiście cierpiały na niedobory wydajności względem swoich desktopowych kuzynów. Różnice często były dość znaczące. By nie szukać długo: GeForce GTX 960M odpowiadał wydajnością desktopowemu GeForce’owi GTX 950. W ostatniej (do niedawna ostatniej, bo przecież premiera desktopowych układów Turing już za nami) generacji to się zmieniło i NVIDIA postanowiła ujednolicić nie tylko nazewnictwo, ale też zbliżyć możliwościami do siebie karty mobilne i desktopowe. W praktyce doszło do paradoksu w postaci mobilnej odmiany GeForce GTX 1070, która czasem osiągała lepsze wyniki niż wersja PC – bo nie jest to ten sam GPU. Ma 2048 rdzeni CUDA, podczas gdy model z komputerów stacjonarnych ma ich 1920. Tak więc, chociaż bardzo wydajne, karty mobilne generacji Pascal okazały się dość ciepłe, jako że nie różniły się szczególnie od desktopowych odpowiedników. Rewolucji w wydajności nie towarzyszyła rewolucja w formie ostatecznego urządzenia: laptopy dla graczy pozostawały duże i ciężkie.
I tu NVIDIA wykonała właściwy ruch, wprowadzając układy graficzne Max-Q. Inżynierowie NVIDII (a zapewne wcześniej od nich marketingowcy) doszli do wniosku, że karty generacji Pascal dysponują często nadwyżkami mocy. Większość laptopów dla graczy ma ekrany o rozdzielczości Full HD. Ktoś z was zna aktualny tytuł, który ustawiony nawet na maksymalnych detalach i efektach, pracowałby niedostatecznie płynnie przy tej rozdzielczości, powiedzmy na GTX 1070? Ja też nie. Uznano więc, że nadanie karcie znacznie mniej agresywnych ustawień dotyczących taktowania GPU, przy zachowaniu jednocześnie jego pełnej konstrukcji, może skutkować znacznym obniżeniem TDP. I tak powstały karty oznaczone jako Max-Q.
W ramach akcji L.A.T.O. sprawdziliśmy, jak działa sprzęt wyposażony w technologię Max-Q i to w warunkach nie zawsze gamingowi sprzyjających. Wprawdzie granie na zewnątrz pozostaje rozrywką dość krótkotrwałą – bateria nie daje sobie rady z obciążeniem generowanym przez CPU i GPU razem wzięte – ale jednak możliwą do realizacji. Prawdziwą korzyścią z technologii Max-Q jest fakt, że laptopy do gier mogą przybierać formę znacznie lżejszą i bardziej smukłą, chociaż nadal są uzależnione od zasilacza i gniazdka 230 V.
Na drugiej podstronie piszemy o wydajności laptopa korzystającego z technologii Max-Q.
A co z wydajnością?
Różnice są stosunkowo niewielkie, ale odchudzony komputer jest jednak nieco wolniejszy od bardziej prądożernego odpowiednika. Zwykle nieznacznie przekraczają 10 procent. Być może brzmi groźnie, ale przekładając na liczby, laptop wyposażony w kartę GeForce GTX 1070 Max-Q osiągnął w “Battlefield 1”, w maksymalnych ustawieniach obrazu, średnio 90 klatek na sekundę, a minimalnie 71. Ciekawostką jest, że MSI GE73VR Raider z GeForce’em GTX 1070 (bez Max-Q, z procesorem 7 generacji) miał niemal identyczne wyniki: średnio 94 klatki, a minimalnie tylko 64. To ostatnie zrzucam raczej na karb starszych sterowników. Znaczenie też zapewne miał silniejszy CPU w lekkim modelu z serii GS.
Co to oznacza w praktyce? Gry nawet najbardziej wymagające nadal działają w pełni płynnie, podczas gdy zużycie prądu i przekształcanie go na energię cieplną wyraźnie spadło. Skoro trzymamy się przykładu GTX-a 1070: wersja z dużych laptopów ma TDP na poziomie 115 W, wersja desktopowa – 150 W, natomiast wersja Max-Q od 80 do 90 W (NVIDIA zostawia tu producentom laptopów pewien zakres doboru). Dość znacząco w przypadku GTX-a 1070 Max-Q obniżone zostały również częstotliwości GPU, co nie przekłada się drastycznie na wydajność. Liczy się głównie konstrukcja GPU i liczba rdzeni CUDA, a ta ostatnia pozostała niemal taka sama.
NVIDIA wymusza na producentach laptopów, którzy chcą wyposażyć swoje komputery w karty Max-Q, aby głośność układu chłodzenia nie przekraczała 40 dB. Gdyby więc np. Razer Blade 14 otrzymał GeForce’a GTX 1060, ale w wersji Max-Q, lepiej pasującej do jego eleganckiej, kompaktowej formy, zapewne nie byłby tak hałaśliwy. Nie zrozumcie mnie źle, Blade 14 to wspaniała maszyna. Ale głośna. Gdyby Razer wrzucił tam GTX-a 1060 w wersji Max-Q byłoby wyraźnie ciszej.
Ale karty Max-Q mają i wady. Są, jak wspomniałem, nieco wolniejsze, ale zwykle oznacza to spadek wydajności, wskutek którego nie tracimy płynności w grze. Jednakże trzeba dobrze sprecyzować swoje oczekiwania. Na rynku funkcjonują np. laptopy z kartami graficznymi GeForce GTX 1050Ti Max-Q czy nawet GeForce GTX 1050 Max-Q. W takim przypadku dostajemy naprawdę energooszczędne GPU, ale niestety ich wydajność jest ograniczona względem pierwowzorów. Miłośnicy najbardziej wymagających gier powinni raczej spojrzeć w stronę modeli z mocniejszymi kartami, zwykle też komputerów nieco większych. Z drugiej strony, karty z Max-Q mają naprawdę niskie TDP i ktoś, kto grywa w mniej wymagające tytuły, ale potrzebuje sprzętu lekkiego i mobilnego powinien być zadowolony. Sam przemieszczam się z laptopem niemało, a gdy gram, to zwykle w “World of Warships” lub cRPG-i z grafiką w rzucie izometrycznym, a więc gry zbyt trudne dla zintegrowanych układów Intela. Natomiast GTX 1050 Max-Q radzi sobie, a to układ, który z powodzeniem może działać w ultrabooku.
Karty z dopiskiem Max-Q to takie nieco odchudzone wersje, które wydzielają mniej ciepła, pobierają mniej prądu, ale też generują (bardzo nieznacznie) mniej klatek w grach. Jeśli dopuszczacie kompromisy, dzięki tym kartom graficznym możecie grać na sprzęcie, który wygląda, jakby miał w środku “integrę”. A zwykłe GeForce’y w cienkich konstrukcjach wydzielałyby zbyt dużo ciepła. | CHIP