Co tak naprawdę przegłosowano?
5 lipca – w dniu głosowania PE nad tym, czy komisja JURI ma otrzymać mandat do dalszych negocjacji z Radą UE w sprawie dyrektywy – przestała działać m.in. polskojęzyczna Wikipedia. Protest szybko zakończono, bo PE większością głosów jednak nie zdecydował się na taki krok. W efekcie nowy tekst opatrzony ponad 200 poprawkami został poddany dyskusji na sesji plenarnej 12 września.
Unijna dyrektywa ma teraz formę zatwierdzoną właśnie we wspomnianym głosowaniu, a budzące najwięcej kontrowersji artykuły zostały opatrzone drobnymi, jednak dość istotnymi poprawkami. Spójrzmy na newralgiczne dwa artykuły.
Art. 11 zwany „podatkiem od linków”
Przegłosowana dyrektywa zasadniczo utrzymuje pierwotne brzmienie artykułu, które mówi, że wydawcy publikacji prasowych mają otrzymywać stosowne i proporcjonalne wynagrodzenie za cyfrowe treści, z których korzystają dostawcy usług internetowych. Oznacza to, że duże serwisy agregujące publikacje czy strony, na których pojawiają się skróty tekstów prasowych ze zdjęciem (np. takie jakie znamy z Wykopu, Google News i Upday) będą musiały uzyskać od ich wydawców licencję na publikację (o tym mówi art. 13).
Pojawiły się tu jednakże trzy istotne zmiany. Po pierwsze, punkt 1a mówi, że: Prawa, o których mowa w ust. 1, nie uniemożliwiają prywatnego i niekomercyjnego korzystania z publikacji prasowych przez użytkowników indywidualnych. Drugi dodatek pojawia się w punkcie 2a i mówi, że coś takiego jak „podatek od linków” nie istnieje, bo: Prawa, o których mowa w ust. 1, nie obejmują samych hiperłączy, którym towarzyszą pojedyncze słowa.
Jest jeszcze trzeci nowy zapis, który tak jak poprzednie na razie tylko zacytuję. Punkt 4a mówi, że: Państwa członkowskie dopilnowują, aby autorzy otrzymywali odpowiednią część dodatkowych przychodów uzyskiwanych przez wydawców prasowych za korzystanie z danej publikacji przez dostawców usług społeczeństwa informacyjnego. Wynika z tego, że państwo ma dopilnować, by autor dostał dodatkowe wynagrodzenie, za to, że jakiś serwis publikuje coś więcej niż link do jego tekstu.
Art. 13 zwany „cenzurą internetu”
Ten artykuł opisuje z kolei zasady Korzystania z treści chronionych przez dostawców usług udostępniania treści online polegających na przechowywaniu i zapewnianiu publicznego dostępu do dużej liczby utworów i innych przedmiotów objętych ochroną zamieszczanych przez użytkowników. Można jako przykład wymienić YouTube, Chomikuj, CDA itp. Pierwotne zapisy mówiły wprost o skutecznych technologiach rozpoznawania treści. Po poprawkach sytuacja wygląda już nieco inaczej. Po pierwsze w punkcie 1 czytamy, że: Z zastrzeżeniem art. 3 ust. 1 i 2 dyrektywy 2001/29/WE dostawcy usług udostępniania treści online dokonują czynności publicznego udostępniania. Zawierają oni zatem uczciwe i właściwe umowy licencyjne z podmiotami praw.
Dalej, w punkcie 2 mowa, że: Umowy licencyjne zawarte przez dostawców usług udostępniania treści online z podmiotami praw w odniesieniu do czynności udostępniania, o których mowa w ust. 1, obejmują odpowiedzialność za utwory zamieszczane przez użytkowników takich usług udostępniania treści online zgodnie z warunkami określonymi w umowie licencyjnej, pod warunkiem że użytkownicy ci nie działają w celach handlowych.
Jak widać, znikł zapis o skutecznych technologiach rozpoznawania treści, czyli ich filtrowaniu. Teraz, według punktu 2b, to Państwa członkowskie stanowią przepisy przewidujące, że w przypadku, gdy posiadacze praw nie chcą zawierać umów licencyjnych, dostawcy usług udostępniania treści online i posiadacze praw współpracują w dobrej wierze w celu zapewnienia, aby nieuprawnione chronione utwory lub inne przedmioty objęte ochroną nie były dostępne w ich usługach. Przy czym: Współpraca między dostawcami treści internetowych a posiadaczami praw nie prowadzi do uniemożliwienia dostępu do utworów nienaruszających praw autorskich lub innych przedmiotów objętych ochroną, w tym objętych wyjątkiem lub ograniczeniem praw autorskich.
Czy jest to nadal filtrowanie treści? Z pewnością, bo nie da się chyba inaczej sprawdzić udostępnianych zasobów niż przez ich mechanicznie skanowanie i usunięcie tych, które naruszają zasady licencji. W przypadku gdy usługodawca nie będzie chciał zawrzeć umowy licencyjnej np. z dystrybutorem filmu, dalsze postępowanie będą określać przepisy, które przygotują już krajowi ustawodawcy. Zostało równocześnie określone, że usuwanie utworów naruszających prawa autorskie nie może ograniczać dostępu do innych utworów.
Ale na tym nie koniec, bo parlamentarzyści przegłosowali także poprawkę wprowadzającą do dyrektywy punkt 13b, który nakłada na państwa członkowskie obowiązek zadbania, by: dostawcy usług społeczeństwa informacyjnego, automatycznie zwielokrotniający lub umieszczający odesłania do znacznej liczby utworów wizualnych chronionych prawem autorskim oraz udostępniający je publicznie do celów indeksowania i umieszczania odesłań, zawierali uczciwe i wyważone umowy licencyjne z żądającymi tego podmiotami praw w celu zapewnienia ich uczciwego wynagrodzenia. Wynagrodzeniem takim może zarządzać organizacja zbiorowego zarządzania zainteresowanego podmiotu praw. Czyli przekładając na prostszy język, wyszukiwarki obrazów będą musiały również uzyskać licencje, a autorzy wynagrodzenie.
Od razu zaznaczę, że przegłosowana dyrektywa ma również inne artykuły, które poddawane są krytyce. Art. 2 otwiera przed państwami członkowskimi możliwość wprowadzania konieczności uzyskania licencji na wykorzystanie materiałów, które do tej pory udostępniane były na zasadzie dozwolonego użytku do celów edukacyjnych.
Art. 3 nakłada obowiązek pobierania opłat za pozyskiwanie wytworów prawa autorskiego wykorzystywanych do komputerowej analizy tekstów oraz danych, które są bazą do uczenia maszynowego i rozwoju SI. Za darmo będą mogły z nich korzystać tylko instytucje naukowe, a ewentualne inne wyjątki mogą zostać ustanowione na poziomie państw członkowskich. Jest jeszcze Art. 12a, który nakazuje zapewnienie organizatorom wydarzeń sportowych prawa przewidziane w art. 2 i art. 3 ust. 2 dyrektywy 2001/29/WE oraz w art. 7 dyrektywy 2006/115/WE. Znów brzmi skomplikowanie, ale oznacza, że prawa do wydarzeń sportowych mają ich organizatorzy i tak samo jak na koncertach nie wolno nam będzie filmować, transmitować czy nawet robić sobie selfie, np. podczas meczu.
Tu znajdziecie brzmienie wszystkich nowych poprawek do dyrektywy >>
Na drugiej podstronie piszemy, co będzie teraz dalej z “ACTA 2”.
Co dalej?
Bez względu na to, co mówią różne środowiska czy media, wrześniowe głosowanie PE to tylko jeden z przystanków na jeszcze dalekiej drodze do wprowadzenie dyrektywy w życie. Dokument w brzmieniu przyjętym przez Parlament będzie teraz przedmiotem negocjacji pomiędzy nim, Radą Europejską a Komisją Europejską. Rozmowy zostaną przeprowadzone za zamkniętymi drzwiami i bez skonkretyzowanego harmonogramu. Można założyć, że ten etap potrwa do okresu listopad–styczeń. Najważniejsze jest, że właśnie tam spotkają się różne wizje dyrektywy autorstwa PE i RE. Po zakończeniu negocjacji tekst zostanie sprawdzony pod kątem prawnym i przetłumaczony na języki UE. I wtedy dyrektywa trafi do ostatecznego głosowanie w PE. Najwcześniej może to nastąpić w przedziale grudzień–luty. Dyrektywa musi zostać przyjęta przed przyszłymi wyborami do Parlamentu Europejskiego, czyli do maja przyszłego roku.
Bez względu na to jakie będzie ostateczne brzmienie unijnego dokumentu, dopiero państwa członkowskie finalnie dokonają tzw. transpozycji do m.in. polskiego prawa. Innymi słowy, dyrektywa to cel wyznaczony przez Wspólnotę, który nasze prawodawstwo w pewnym momencie będzie musiało zrealizować. Czy zrobimy to literalnie czy w inny sposób, trudno dziś przewidzieć. W przeciwieństwie do niedawnej zmiany krajowej ustawy o ochronie danych osobowych, która dostosowywała polskie prawo do unijnego rozporządzenia RODO, dyrektywa nie musi być tak ściśle zastosowana w każdym z państw członkowskich, choć oczywiście wyznacza pole działania dla krajowych legislatorów.
Kto za, kto przeciw, kto się wstrzymał?
Sprawa unijnej dyrektywy rozgrzała nie tylko internautów, ale również polityków. Dyrektywa przeszła przez Parlament Europejski dzięki 438 głosom za. 226 europosłów było przeciw, a 39 wstrzymało się.
Stanowiska polskich europosłów w tej sprawie były podzielone. Za opowiedziała się Europejska Partia Ludowa, do której należą zarówno posłowie Platformy Obywatelskiej, jak i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Ale z tych dwóch ugrupowań tylko posłowie PO poparli projekt w głosowaniu 12 września. Przeciw były natomiast PiS, SLD, partia Wolność, KNP, Jacek Saryusz-Wolski i PSL (które poparło jednak 3 z 4 poprawek).
Taki obrót sprawy to woda na młyn dla partii rządzącej. Rzeczniczka PiS Beata Mazurek poproszona o skomentowanie głosowania powiedziała PAP: „ACTA 2″ to poważne ograniczenie dostępu do internetu i w tym udział mają politycy PO. Ufam, że internauci tego nie zapomną.
Europosłowie @platforma_org przeciwko wolności w internecie. #ACTA2 przyjęta przez PE przy wsparciu europosłów PO. Delegacja @pisorgpl zdecydowanie przeciw. @platforma_org tęskni do cenzury.
— Beata Mazurek (@beatamk) September 12, 2018
Z kolei poseł PiS Dominik Tarczyński w rozmowie z TVP Info mówił o skandalu i postkomunistycznych metodach: Jest to absolutna cenzura. To tylko i wyłącznie próba wytłumaczenia tych postkomunistycznych metod. W mojej ocenie taka sytuacja jest absolutnie nie do przyjęcia.
https://youtu.be/vEa7XSLYiQQ
Bogdan Zdrojewski z PO natomiast (tak jak poseł sprawozdawca i twarz zmian europejskiego prawa autorskiego, Axel Voss) cieszy się z obrotu spraw.
Artyści, twórcy, przemysły kreatywne wreszcie uszanowane . Obroniono także prawa indywidualnych konsumentów. Wreszcie cenny, niezwykle wartościowy kompromis. #UE #peplenary #Copyrights pic.twitter.com/lbeHH6edgZ
— Bogdan Zdrojewski (@BZdrojewski) September 12, 2018
Michał Boni z kolei, głosując za dyrektywą, wstrzymał się jednak przy poprawkach. Boni jest ostrożniejszy w ocenach od swojego partyjnego kolegi i zwraca uwagę na różnice w przegłosowanym tekście dyrektywy w porównaniu z jego pierwotną wersją: Przyjęte zmiany nie są w pełni satysfakcjonujące, ale zapewniają więcej ochrony dla użytkowników niż wersja proponowana w lipcu. Jest to krok do przodu, teraz musimy dalej dążyć w negocjacjach z państwami członkowskimi do zachowania równowagi pomiędzy prawami autorów, twórców i użytkowników.
Tadeusz Zwiefka z PO, członek Komisji Prawnej podsumował dyskusję nad “ACTA 2” takimi słowami: Zdążyliśmy już usłyszeć, że jest to zamach na wolność w internecie. Chciałbym powiedzieć, że większego kłamstwa nie można stworzyć. Decyzje, które dziś zapadły na sali plenarnej PE, to jest działanie wręcz na rzecz użytkowników internetu. Po to, by czuli się w nim bezpiecznie.
Przypomnijmy, pierwszy projekt dyrektywy został odrzucony przez PE oraz polski rząd. Propozycję przygotowaną przez Radę Europejską popierało Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wiceminister MKiDN Paweł Lewandowski tak mówił o proponowanych zmianach jeszcze w czerwcu: Projekt z września 2016 roku był bardzo mocno krytykowany przez rząd, uważaliśmy, że zwłaszcza art. 11 i 13 idą za daleko. Ale w toku negocjacji projekt zmienił się bardzo istotnie i można go było zasadniczo poprzeć. I dalej: Z punktu widzenia zwykłego użytkownika przepisy, wprowadzenie których popieramy, nie mają większego znaczenia. Inaczej wygląda to dla wydawców prasy i dużych koncernów internetowych. Mówiąc najprościej, chodzi o pieniądze, o to, kto będzie dostawał wpływy z reklam i ile tych pieniędzy będzie. W komunikacie wydanym po wrześniowym głosowaniu nad projektem JURI, Ministerstwo Kultury wyraża jednak swoje niezadowolenie: Tekst przyjęty przez PE nie odzwierciedla stanowiska polskiego rządu i zaakceptowanych wcześniej kompromisowych rozwiązań.
Trzeba dodać, że PO była przeciwna pierwotnemu projektowi dyrektywy, który poparła dopiero po wprowadzeniu do niej 200 zmian. A Ministerstwo Cyfryzacji, dziś krytyczne wobec projektu, jeszcze w lipcu pisało: Projekt dyrektywy nie zagraża ani też nie ogranicza wolności internautów.
Prawicowym propagandzistom, twórcom #fakenews oraz rzeczniczce PiS @beatamk dedykujemy oficjalne stanowisko kolegi z rządu, ministra cyfryzacji M. Zagórskiego, który jednoznacznie stwierdza, że zagrożenia cenzurą ani zagrożenia podatkiem od linków NIE MA. pic.twitter.com/GAtgFeBm23
— Instytut Obywatelski (@IObywatelski) September 13, 2018
Na ostatniej podstronie – więcej komentarzy i podsumowanie.
“ACTA 2”: cenzura internetu i podatek od linków?
Nowe prawo podoba się muzykom. Za dyrektywą opowiadali się Anna Wyszkoni, Maria Sadowska, Nika Lubowicz, Maciej Maleńczuk, Tomasz Lipiński, Piasek, Celo i inni. Jest to zrozumiałe, bo w wielu serwisach aż roi się od nielegalnych piosenek, filmów czy książek. Art. 13 mówi przecież nie tylko o licencjonowaniu chronionych prawem autorskim treści publikowanych na takich stronach, ale też obiecuje twórcom uczciwe wynagrodzenie. Wygląda na to, że polski rząd będzie musiał ustanowić prawo, które zobowiąże wydawców do dzielenia się z autorami utworów zyskami z opłat licencyjnych. Dla mnie jest to o tyle ciekawe, że np. my, dziennikarze, najczęściej oddajemy wydawcy swoje autorskie prawa majątkowe i pozwalamy dowolnie nimi rozporządzać. Z drugiej strony, zmiany w prawie otwierają, szczególnie przed muzykami, możliwość renegocjacji umów czy cofnięcia licencji dla wydawców, jeśli czerpią nieproporcjonalnie wyższe zyski niż sami twórcy – chodzi np. o serwisy streamingowe (art. 14).
Z kolei z art. 11 dotyczącego tzw. praw pokrewnych dla wydawców prasowych cieszą się wielkie koncerny medialne, a krytykują go równie wielcy potentaci internetowi. Podatek od skrótów w serwisach (bo, jak pisałem, linkować nam będzie wolno) uderzy w jednych, a da drugim. Po jednej stronie barykady są np. niemieckie wydawnictwa, które dominują na rynku europejskim, po drugiej amerykański Facebook, Google i, co ciekawe, np. producenci smart-telewizorów. Oprócz tych dużych graczy, którzy być może znajdą wspólny język (w końcu duży będzie rozmawiał z dużym), są też i mniejsze serwisy, takie jak Wykop, które żyją dzięki tzw. snippetom. O ile Google News czy inne serwisy newsowe agregują automatycznie treści, to już Facebook, Twitter czy Wykop bazują na linkach dodawanych przez użytkowników. Skróty generują też automatycznie, ale link dodaje użytkownik. Niby to to samo, a jednak nie. Ale wszystko wskazuje na to, że po wprowadzeniu dyrektywy, żeby pojawiła się taka zapowiedź, serwis będzie musiał dogadać się z wydawcami. Jeśli tego nie zrobi, nowe prawo pozwoli na zaprezentowanie linku i kilku słów, np. tytułu. Czy to wystarczy, by Wykop przetrwał? Nie wiadomo.
Pewne jest natomiast, że wielkie koncerny żyją w pewnej symbiozie. Facebook i Google wyświetlają kawałki treści wydawców i zarabiają na wyświetlaniu reklam. Wydawcy dzięki obecności w „nowych mediach” zyskują ruch na swoich stronach. Więcej odwiedzin to również więcej odsłon reklam oraz pieniędzy. Dyrektywa może zachwiać tym stanem rzeczy. Jak pokazuje scenariusz znany z Niemiec (2013) i Hiszpanii (2014), podatek od linków nie wyszedł na dobre tamtejszym wydawcom, a co ważniejsze, stracili na tym internauci. Google nie dogadał się np. z wydawnictwem Axel Springer i ograniczył wyświetlanie jego stron. W efekcie wydawca stracił 40% ruchu z wyszukiwarki, a ruch z Google News zmalał mu o 80%, do czego sam się publicznie przyznał. Summa summarum poprosił niemiecką organizację zbiorowego zarządzania prawami autorskimi VG Media o udzielenie Google bezpłatnej licencji. W Hiszpanii do kompromisu nie doszło. Google News i inne agregatory treści zostały zamknięte, a ruch na portalach prasowych, jak wynika z raportu przygotowanego przez hiszpańskie stowarzyszenie wydawców AEEPP, spadł o 16%.
Galimatias…
Zwolennicy nowego kształtu dyrektywy podkreślają, że jest ona zdecydowanie lepsza od swej wcześniejszej wersji. Tadeusz Zwiefka mówi, że w nowym brzmieniu propozycja dyrektywy przewiduje między innymi wyłączenie z jej zakresu mikro i małych przedsiębiorstw (nowy punkt 4b w art. 2 – przyp. CHIP), encyklopedii internetowych, takich jak Wikipedia, oraz przewiduje konieczność wypracowania przez właścicieli praw i platformy zasad współdziałania. Ponadto najnowsze głosowanie nie przesądza o ostatecznej wersji reformy – jest to dopiero zgoda Parlamentu Europejskiego na negocjacje, a nie na przyjęcie dyrektywy”.
Choć wprowadzone zmiany wyłączają z działania dyrektywy encyklopedie internetowe to prof. Dariusz Jemielniak z Akademii Leona Koźmińskiego, autor książki Życie wirtualnych dzikich – netnografia Wikipedii, wciąż jest pełen obaw. Jak mówi CHIP-owi: Wikipedia, można mieć nadzieję, nie ucierpi bezpośrednio, jako niekomercyjny serwis edukacyjny, ale oczywiście trudno zgadnąć, jak się sprawa dalej potoczy i jak cenzura prewencyjna, a takiej obecna regulacja wymaga, wprowadzi znaczące ograniczenia w działaniu internetu. Będzie tak nie tyle dlatego, że trzeba za coś płacić, tylko dlatego, że większość stron agregujących treści pójdzie po linii najmniejszego oporu i wprowadzi filtry. W rezultacie nawet całkowicie legalne treści, np. wykorzystywane na potrzeby naukowego komentarza czy ilustracji, a także mieszczące się w ramach dozwolonego użytku, po prostu nie zostaną dopuszczone do publikacji.
Suchej nitki na dyrektywie, choć już nie na samej konieczności zmiany prawa, nie zostawia fundacja Centrum Cyfrowe: Reforma prawa autorskiego jest niezbędna. To nie podlega dyskusji. Obowiązujące obecnie w Unii Europejskiej zasady są niedostosowane do cyfrowego obiegu treści. Nowa dyrektywa miała dostosować prawo do sposobu, w jaki korzystamy z internetu. Wygląda jednak na to, że to internet będzie musiał dostosować się do dyrektywy, która w formie popartej przez Parlament Europejski opiera się na anachronicznej wizji obiegów informacji i kultury, bardziej przypominającej XX-wieczne media masowe – komentuje Alek Tarkowski, prezes fundacji i dodaje, że Parlament Europejski, który deklaruje walkę z gigantami technologicznymi, przyjął rozwiązania wzmacniające duże, międzynarodowe podmioty. One bez problemu poradzą sobie zarówno z obowiązkiem filtrowania treści, jak i płacenia dodatkowych licencji. Tym samym jest to kolejny krok w stronę monopolizacji internetu kosztem interesu twórców i użytkowników. Filtrowanie, które będzie skutkiem dziś przyjętych przepisów, uderzy w użytkowników i kulturę online.
Dyrektywa nie jest przejrzysta. Z jednej strony zwykły użytkownik jest wyłączony z obowiązku opłat na rzecz wydawców, z drugiej – utworzony przeze mnie snippet trafi tam, gdzie może działać mechanizm flirtowania.
Zresztą sama Komisja Europejska, pisząc na Facebooku w młodzieżowym stylu (grafika poniżej), mija się z prawdą. Uspokaja np., że nie zabierze nikomu memów, ale, jak zauważa prawnik Tomasz Palak, może pojawić się problem w odniesieniu do parodii. Centrum Cyfrowe podaje wręcz, że aż 19 krajów z 28 państw członkowskich UE nie wprowadziło wyjątku dotyczącego parodii, który w Polsce obowiązuje dopiero od 2015 roku. Oznacza to, że flirty treści będą musiały sobie poradzić zarówno z interpretacją prawa europejskiego, jak i lokalnego, by rozstrzygnąć czy dane użycie jest parodią i podlega pod wyjątek od prawa autorskiego czy nie. A to nie będzie proste.
To oczywiście nie koniec dyskusji nad dyrektywą i trudno nie zgodzić się z oczekiwaniem, że tzw. ACTA 2 powinno być równe i proporcjonalne nie tylko dla wielkich koncernów, ale dla nas wszystkich. | CHIP