Umożliwienie łamania zabezpieczeń cyfrowych (DRM) i wbudowanych blokad oprogramowania w celu “utrzymania urządzenia lub systemu (…) aby działało zgodnie z jego pierwotnymi specyfikacjami” lub “naprawy urządzenia lub systemu (…) i przywrócenie go do stanu pracy zgodnego z pierwotnymi specyfikacjami”. Rząd federalny orzekł, że konsumenci i specjaliści zajmujący się naprawami mają prawo do legalnego włamywania się do oprogramowania legalnie nabytych urządzeń w celu “konserwacji” i “naprawy” tego urządzenia. Podobne możliwości uderzą szczególnie w producentów, którzy nad wyraz “troskliwie” podchodzą do systemu zabezpieczeń swoich urządzeń. Nietrudno o skojarzenie z Apple, amerykańską firmą znaną z bardzo zamkniętego podejścia do oprogramowania. Wcześniej w tym miesiącu Apple zamieściło w oprogramowaniu MacBooków Pro specjalny mechanizm, który w chwili wykrycia naprawy przez osoby trzecie (tj. inne niż autoryzowany serwis Apple’a) może pozbawić komputer możliwości dalszego działania. Zabezpieczenie to wykorzystuje BIOS komputera, wymagając połączenia się z serwerami Apple w celu sprawdzenia, czy naprawa jest “autoryzowana” czy nie.
Istnieje także druga strona medalu. Ponownie posłużę się tu przykładem Apple’a, tym razem niejako broniąc firmy z Cupertino. Producenci wydają olbrzymie pieniądze na opracowanie urządzeń i badania, inwestują miliony dolarów w marketing, by sprzedać finalny produkt. Rzecz w tym, że konsumentom często wystarczą urządzenia kupione kilka lat temu. I chociaż brzmi to niezbyt przyjemnie, to producenci mogą albo iść drogą Apple’a i blokować niezależne naprawy (samemu czerpiąc zyski z napraw poserwisowych), albo celowo postarzać produkt, który po okresie gwarancji często ulega awariom, a naprawianie go staje się nieopłacalne. Może okazać się, że jeśli podobne do wyżej omawianych regulacji wejdą w życie w większej liczbie krajów, to jedynym co będą mogli robić wszyscy producenci będzie właśnie ta druga opcja. | CHIP