Nasze życie społeczne przypomina mi taki radosny bieg przez kartoflisko: wszyscy lecą, tutaj ktoś coś złapie, dwa kartofle, z tyłu wszystko niewykopane, leci już do następnego rzędu. Ja bym wolała tak, żeby tak po kolei, rządek za rządkiem robić. O! Gąsienica, proszę pana, zjadająca liść to jest mój ideał, bo ona obje te wszystkie żyłeczki i zostawi tylko zarys liścia z żyłkami. Systematycznie, spokojnie.
(Na margnesie – za tę jakże trafną diagnozę prof. Ewa Łętowska została nominowana w 2011 r. do trójkowej nagrody Srebrne Usta i ostatecznie zajęła trzecie miejsce.)
Jak bieg przez kartoflisko wygląda sposób, w jaki wprowadzane są w Polsce usługi cyfrowe. Chaotycznie i bez głębszego zastanowienia. Nic dziwnego więc, że w indeksie DESI nasz kraj zajmuje szlachetne 5 miejsce. Od końca. Digital Economy and Society Index (DESI) to złożony indeks, który podsumowuje istotne wskaźniki dotyczące wydajności cyfrowej Europy i śledzi rozwój państw członkowskich UE w zakresie konkurencyjności cyfrowej. Na pierwszych miejscach znalazły się Dania, Finlandia, Szwecja i Holandia. Po opublikowaniu w 2017 r. wyników badania Ministerstwo Cyfryzacji poinformowało o sukcesie: „Pniemy się w górę – DESI 2017″. Sukcesem wg ministerstwa był fakt, że w porównaniu z rokiem 2016 Polska zajęła pozycję o oczko wyżej. I przeniosła się z miejsca 24 na 23. Teraz o triumfalny ton będzie trudniej, ponieważ w indeksie za 2018 r. zajęliśmy 25 miejsce.
Co poszło nie tak, że prawie po 30 latach od transformacji ustrojowych, mimo olbrzymich kwot wpompowanych w cyfryzację naszego kraju (samo utrzymanie ePUAP to od 4 do 20 mln rocznie) w dalszym ciągu nie doczekaliśmy się usług, które pozwoliłby nam wygodnie żyć w zmieniającym cyfrowym świecie?
Niechlujstwo czy polityczne roszady?
Być może najbardziej pierwotną przyczyną jest nasz charakter narodowy, o ile taki istnieje, powodujący, że zamiast być jak gąsienica, biegniemy przez kartoflisko. A może to zbyt częste polityczne roszady, nie tylko te w Ministerstwie Cyfryzacji, ale i w innych ministerstwach powodują, że brak osoby lub instytucji, która potrafiłaby niezależnie od politycznych podziałów gospodarskim okiem ogarnąć problem i zapanować nad cyfrowym chaosem.
W opublikowanym w lipcu tego roku artykule „Estoński cud informatyczny” cytowaliśmy Kazimierz Popławskiego, twórcę portalu poświęconego Estonii, Eesti.pl. Powiedział on wówczas: – Odnośnie informatyzacji kraju obowiązuje niepisane porozumienie, że każdy kolejny rząd traktuje tę dziedzinę jako priorytet. Nie ma pomysłów, żeby cofać cyfryzację. Także społeczeństwo jest do tego stopnia przyzwyczajone do ułatwień, które gwarantuje e-państwo, że politycy mają poczucie ogólnospołecznej potrzeby utrzymywania i rozwijania usług elektronicznych.
Najwyraźniej w naszym kraju taka niepisana zasada nie funkcjonuje. Każdy kolejny rząd ma własny, kosztowny pomysł na to, jak powinna wyglądać cyfrowa przyszłość Polski.
Wielkie nadzieje
Wielkie nadzieje pokładano w min. Annie Streżyńskiej. To ona była pierwszym ministrem w powołanym do życia w 2015 r. Ministerstwie Cyfryzacji (wcześniej była to Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji, a jeszcze wcześniej Ministerstwo Nauki i Informacji). Jej odejście, a następnie przejście do biznesu, wywołało spory odzew w mediach. Echem odbiło się nie tylko odwołanie min. Streżyńskiej, bo to było do przewidzenia, ale fakt, że była minister odeszła do biznesu, bez zażenowania mówiąc przy tym, że zabiera ze sobą dotychczasowych współpracowników, wyszkolonych w ministerstwie i za jego pieniądze.
Anna I Cyfrowa, jak nazwała ją „Gazeta Wyborcza” była ministrem, którego zadaniem miało być m.in. uregulowanie kwestii zaniedbanych przez poprzednie rządy. Niestety, nie do końca rzecz się udała. Mimo usilnych starań ministerstwa i kierującej nim Streżyńskiej nie udało się w sensownym terminie wdrożyć ani eZdrowia, ani mDokumentów, a po uruchomieniu, pod koniec 2017, nowej wersji Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców, tzw. CEPIK 2.0, zarówno urzędnicy, jak i petenci marzyli o powrocie do starych dobrych czasów papierowej ewidencji. Przez cały 2018 r. ten właśnie system trapiły awarie, uniemożliwiając np. wyrejestrowanie pojazdu.
Natomiast ulubiony projekt Anny Streżyńskiej, czyli mDokumenty został ostatecznie wprowadzony wyłącznie dlatego, że Polsce groził zwrot unijnych dotacji otrzymanych na uruchomienie elektronicznych dokumentów. Efekt jest tego taki, że zamiast mDowodu, który miałby zastąpić plastikowy dowód osobisty, mamy mDokumenty, czyli aplikację, którą można pobrać ze sklepów Google i Apple. Problem tylko taki, że mDokumenty nie są dowodem tożsamości. Owszem, weryfikują ją, ale spraw urzędowych za pomocą mDokumentów nie załatwimy.
Idea
Według Ośrodka Studiów nad Cyfrowym Państwem jednym z fundamentalnych założeń, jakie przyświecają cyfrowemu państwu jest przejrzystość działań podejmowanych przez władzę i możliwość współdziałania obywateli w podejmowaniu decyzji publicznych; obywatele będą mieli możliwość włączenia się w działania administracji publicznej już na etapie tworzenia przepisów prawa (czy to lokalnego czy też ogólnokrajowego) – zarówno w formie biernej (tj. obserwowania przygotowywanych zmian / tworzenia nowych przepisów), jak i w formie czynnej (poprzez komentowanie i zadawanie pytań ustawodawcy); dodatkowo w ramach cyfrowego państwa będzie realizowana wizja przedstawiona w Partnerstwie na rzecz Otwartych Rządów (Open Government Partnership).
Nie ma mowy nie tylko o przejrzystości, bądź o włączeniu się w proces legislacyjny skoro jak na razie zwykły obywatel ma problem z zarejestrowaniem samochodu, słynne „jedno okienko” kuleje, program e-Recepty nie wyszedł poza fazę pilotażu. A na wprowadzonych ostatnio e-Zwolnieniach psy wieszają ci lekarze, którzy mają np. problem z internetem, albo po prostu niezbyt sprawnie obsługują komputer.
Nie można jednak państwu naszemu odmówić starań, by uczynić Polskę bardziej cyfrową. Wchodząc jednak na kolejne strony publicznych serwisów można nieodmiennie odnieść wrażenie, że nikt nad nimi nie panuje. Ani nad uruchamianiem kolejnych adresów w sieci, ani nad tym, jakie informacje można na tych stronach znaleźć.
Przyjrzymy się tym serwisom, które dotyczą przeciętnego Kowalskiego, takiego, który chce coś po prostu załatwić – wyrobić paszport, zarejestrować jednoosobową działalność gospodarczą, sprawdzić kontrahenta.
Irytujące drobiazgi
Po pierwsze funkcjonuje jednocześnie kilka serwisów zawierających w zasadzie te same informacje. Mamy więc do dyspozycji: gov.pl, epuap.gov.pl, obywatel.gov.pl, https://www.mobywatel.gov.pl/index.html#intro. (Prosty adres mobywatel.gov.pl przenosi do https://mc.bip.gov.pl/publiczna-aplikacja-mobilna/informacje-o-publicznej-aplikacji-mobilnej.html), czyli do informacji o aplikacji mobilnej. Wpisanie adresu w wyszukiwarkę na niewiele się więc zda.) i kluczowy serwis, czyli Krajowy Węzeł Komunikacji Elektronicznej, dostępny pod adresem login.gov.pl. Wyliczankę możemy zakończyć adresem biznes.gov.pl. Po drugie, wszystkie one zaskakują zawartością, przekierowaniami i brakiem konsekwencji. Przykłady? Proszę bardzo:
e-PUAP
ePUAP, czyli elektroniczna Platforma Usług Administracji Publicznej to ogólnopolska platforma teleinformatyczna służąca do komunikacji obywateli i przedsiębiorców z jednostkami administracji publicznej w ujednolicony, standardowy sposób. Platforma służy również do komunikacji pomiędzy jednostkami administracji publicznej. Brzmi świetnie, jest tylko jedno ale. Według raportu Najwyższej Izby Kontroli (“Świadczenie usług publicznych w formie elektronicznej na przykładzie czterech wybranych jednostek samorządu terytorialnego”, kwiecień 2016) tylko nieco ponad 1 proc. dorosłych Polaków posiada profil zaufany, umożliwiający korzystanie z e-usług. Wielu Polaków nie ma zaufania do drogi elektronicznej i woli osobiście udać się do urzędu. Według NIK usługi elektroniczne powinny być bezpieczne, intuicyjne i dostępne dla obywateli w dogodnym dla nich czasie, czyli świadczone nieprzerwanie 24 godziny na dobę. Tymczasem jak wykazała przeprowadzona w 2016 r. kontrola NIK, platforma, umożliwiająca załatwianie spraw urzędowych drogą elektroniczną – system ePUAP służył przede wszystkim wymianie informacji pomiędzy urzędami, a tylko w niewielkim stopniu do świadczenia e-usług dla obywateli. Aż 96 proc. dokumentów przesłanych za pośrednictwem ePUAP w badanym okresie stanowiła korespondencja pomiędzy organami administracji publicznej. Sprawy skierowane przez obywateli i przedsiębiorców stanowiły niecałe 4 proc.
Zaniechania, jakich dopuszczono się w trakcie wdrażania profilu zaufanego, powodują, że korzystanie z tego rozwiązania nie jest bezpieczne.
Tradycją jest, że konstruktor, który zaprojektował most, staje pod nim w trakcie testów obciążeniowych, by pokazać, że konstrukcja jest bezpieczna. Jestem autorem rozwiązania profilu zaufanego, ale, niestety, nie miałem możliwości nadzorować jego wdrożenia w systemie Elektronicznej Platformy Usług Administracji Państwowej (ePUAP), a z pierwotnej koncepcji zrealizowano tylko część. Przede wszystkim nie wdrożono mechanizmów bezpieczeństwa. Rozwiązanie nie ma również właściciela biznesowego, co powoduje, że nikt kwestii bezpieczeństwa nie kontroluje. Wobec tego muszę z przykrością stwierdzić, że nie używam profilu zaufanego. ePUAP, nigdy go nie założyłem i odradzam jego stosowanie.
Michał Tabor, Computerworld, 2012 r.
Z raportu NIK wynika jeszcze jedno, istnienie dodatkowych, samodzielnych portali regionalnych, takich jak np. portal Wrota Mazowsza (przyznam, że gdyby nie raport NIK nie dowiedziałabym się o jego istnieniu), które realizują dokładnie te same usługi co ePUAP. NIK poza Wrotami Mazowsza skontrolował także Cyfrową Małopolskę, śląski SEKAP i Cyfrowy Urząd Wrota Podlasia. Każda z tych platform to konkretne koszty. Do 2014 r. wydatki na utworzenie platformy regionalnej Cyfrowa Małopolska – wyniosły łącznie ok. 2,8 mln zł (z czego 75 proc. stanowiło dofinansowanie ze środków europejskich). Do 30 czerwca 2015 r. na wdrożenie systemu e-Urząd będącego częścią projektu Wrota Mazowsza wydano prawie 10,5 mln zł (co stanowiło ok. 38 proc. kosztów całego projektu). Ok. 8,6 mln zł Mazowsze otrzymało na ten cel z funduszy unijnych. Wydatki na realizację projektu SEKAP w latach 2006 – 2008 wyniosły ok. 22,2 mln zł (z czego 75 proc. dofinansowano środkami europejskimi), natomiast na realizację projektu Cyfrowy Urząd Wrót Podlasia i Centralna Szyna Danych wydano prawie 1,8 mln zł. A to znaczy, że na stworzenie i funkcjonowanie portali oferujących praktycznie ten sam zakres usług co rządowy ePuap wydano do 2015 r. 45 mln zł.
A według raportu na portalu Wrota Mazowsza, na którym uruchomiono łącznie 1 128 e-usług, w okresie od 5 listopada 2014 r. do 30 czerwca 2015 r. gminy i powiaty z województwa mazowieckiego zrealizowały tylko 169 e-usług, z których skorzystało 78 osób.
mTożsamość to nie mDowód
Przyznam, że chwilę zajęło mi prześledzenie co jest czym ostatecznie. Otóż mTożsamość jest aplikacją wchodzącą w skład pakietu mObywatel. Służy ona do weryfikowania tożsamości w sytuacjach, nazwijmy je, nieoficjalnych. Aby nie było łatwo, działają także adres i usługa o nazwie mDokumenty. By rzecz zrozumieć, najlepiej sięgnąć po dokument przygotowane przez Ministerstwo Cyfryzacji, w którym znajdziemy opis usługi. Czym się różni mTożsamość od mDokumentów? Wychodzi na to, że niczym. W obydwu przypadkach jest to ta sama usługa, działająca w ramach mObywatela.
https://youtu.be/g6v-JW80l2s
Jedno jest pewne – ani mTożsamość, ani mDokumenty nie mogą zastąpić dowodu osobistego. Wysłanie dowodu na wakacje jest co najmniej niefrasobliwe.
W regulaminie mObywatela jest bowiem wyraźnie napisane: nie jest możliwe posługiwanie się aplikacją w stosunkach z administracją publiczną (np. przy kontroli drogowej czy wizycie w urzędzie) ani wtedy, gdy z przepisów prawa (ustawy, rozporządzenia itp.) wynika obowiązek okazania dowodu osobistego. Aplikacja nie uprawnia również do przekraczania granicy”. To w takim razie do czego jest? By wylegitymować się kontrolerowi w autobusie, czy też by założyć kartę biblioteczną?
Biuletyn Informacji Publicznej i strony urzędów
Jak czytamy na stronie Biuletyn Informacji Publicznej (BIP) został stworzony w celu powszechnego udostępniania informacji publicznej w postaci elektronicznej. Biuletyn ten składa się z witryn WWW, na których władze publiczne oraz inne podmioty wykonujące zadania publiczne udostępniają informacje publiczne wymagane przez polskie prawo.
Faktycznie, tutaj znajdziemy adresy np. urzędów wojewódzkich. Dlaczego jednak każdy z tych urzędów ma inaczej zorganizowaną stronę? A na samej stronie BIP razi nie wczytująca się mapa Google. Drobiazg? Owszem. Czy jednak przystoi, by poważna krajowa instytucja miała kłopot z uporaniem się z takim drobiazgiem?
Dlaczego każdy z urzędów wojewódzkich ma inaczej wyglądającą stronę? Niezależnie od braku wspólnej koncepcji wizualnej, takie rozwiązanie oznacza przecież konkretny koszt utrzymywania serwisu.
A przecież jest COI
Centralny Ośrodek Informatyki, na którego stronie możemy przeczytać, że jest think tank, centrum kompetencji informatycznych (IT) i instytucją publiczną. Trzy w jednym. Pracownicy COI wyjaśniają, że są ekspertami IT, projektantami usług, szkoleniowcami i zajmują się przy tym wszystkim zarządzaniem projektami i zamówieniami publicznymi. “Dzięki temu możemy realizować kluczowe projekty cyfrowe w państwie od A do Z”. COI mogłoby być podmiotem faktycznie odpowiedzialnym, wraz np. z Ministerstwem Cyfryzacji, za tworzenie i wdrożenia wszystkich publicznych usług elektronicznych. Ostatecznie, to także ta instytucja odpowiada za Obywatel.gov. Ale nie jest. I być może wynika to właśnie z nadmiernej dywersyfikacji zadań tej instytucji, będącej twórcą serwisu, który w marcu 2015 r. nieomalże sparaliżował polską administrację. Mowa o Źródle, zwanym przez użytkowników także Bagnem.
Aplikacja Źródło miała zastąpić program ZMOK. Ten z kolei nigdy nie został uruchomiony (kosztował 61 mln zł, łącznie z wyposażeniem urzędów w stosowny sprzęt), o czym COI wspomina, przyznając, że ZMOK niezbyt spełniał wymagania użytkowników. Kiedy 1 marca 2015 r. urzędy uruchomiły program, to faktycznie było to Źródło – nieustających kłopotów. Większość osób miała problem z zalogowaniem się do systemu, inne nie mogły wystawić najprostszego dokumentu w sensownym czasie, a podstawowa baza danych, czyli Baza Usług Stanu Cywilnego okazała się… pusta. Powinna zawierać 90 mln aktów stanu cywilnego, ale z jakiegoś powodu nie doszło na czas do migracji danych.
Ponad rok trwały prace nad poprawkami, a w zasadzie nad doprowadzeniem Źródła do jako takiej używalności. Jeszcze w sierpniu 2014 r., czyli półtora roku od wdrożenia Źródła, na Portalu Samorządowym można było przeczytać, że “Program Źródło posiada bardzo ograniczone możliwości wspomagania pracy użytkownika oraz kontrolowania poprawności wprowadzanych danych”.
Ogólnopolskie Porozumienie Organizacji Samorządowych zwracało także uwagę na kontrolowania poprawności wprowadzanych danych, niski stopień zaawansowania prac programistycznych, a także na fakt, że np. rejestracja aktów stanu cywilnego całkowicie polega na systemie teleinformatycznym. OPOS obawia się bowiem o niezawodność systemu, który jak każdy może mieć luki i ulegać awariom. Poprawki i dostosowywanie Źródła trwały ponad rok.
Może warto zrezygnować?
Przeglądając rejestr usług online można odnieść wrażenie, że nieźle funkcjonują te, które wiążą się z systemem ściągania wszelkiego rodzaju podatków i danin. Nie ma więc większych problemów z funkcjonowaniem Jednolitego Pliku Kontrolnego. Urzędy skarbowe od tego roku mają same rozliczać nas z podatków dochodowych. Wysyłanie rozliczenia VAT-7 również nie nastręcza większego problemu. Stosunkowo sprawnie działa e-Sąd, choć w 2016 r. miał poważne kłopoty związane z brakiem stosownej rubryczki w systemie na odsetki ustawowe.
W krótkim artykule omawiającym cytowany wcześniej raportu NIK można przeczytać: “Mając na uwadze znikome dotychczas wykorzystanie e-usług oraz niewielkie wykorzystanie możliwości platform regionalnych i miejscowych, należy rozważyć, czy warto obecnie tworzyć dalsze platformy e-usług finansowane z budżetu państwa i ze środków unijnych. Należy przy tym zwrócić uwagę, że objęte kontrolą platformy regionalne i miejscowe oferowały m.in. e-usługi, które równolegle były udostępniane na ogólnopolskiej platformie ePUAP”. Mowa oczywiście o platformach regionalnych. Jednak gdzieś z tyłu głowy tkwi myśl, że może by tak zrobić wszystko na nowo. Ale nie biegnąc przez kartoflisko, tylko sukcesywnie, niczym gąsienica jedząca listek, opracować sensowny cyfrową Polskę. Tyle że się nie da. Będziemy się więc przez kolejne lata na naszym kartoflisku potykać. | CHIP