W filmie opublikowanym na kanale Creator Insider platforma klasyfikuje słownictwo na trzech poziomach. W kategorii “całkowicie bezpieczne” są lekkie lub łagodne wulgaryzmy (w tym “shit”, “hell” i “damn”), a także okazjonalne użycie nieco silniejszych wulgaryzmów, jeśli zostaną wyciszone. Poziom drugi to cięższa kategoria. Znalazły się w niej najmocniejsze angielskie wulgaryzmy. Serwis ostrzega, że częste używanie ostrych przekleństw, szczególnie w początkowej części filmu, zwiększa prawdopodobieństwo, że na klipie nie będzie się dało zarobić. Trzeci poziom zarezerwowano dla klipów, w których już tytuł lub obrazek są obraźliwe.
Na tę chwilę politykę dotyczącą przekleństw YouTube uregulował tylko dla języka angielskiego. Ale to nie oznacza, że ograniczenia nie będą dotyczyły np. polskich, szwedzkich czy koreańskich odpowiedników zakazanych słów. Na razie wulgaryzmy po polsku są sklasyfikowane jedynie w części.
YouTube od dawna ma zasady określające, że filmy zawierające wulgaryzmy mogą być pozbawione reklam i szans na zarabianie. Jednak twórcy treści krytykowali brak jasnych wytycznych, co konkretnie wolno, a czego nie. W całej sprawie są jeszcze popularni patostreamerzy, którzy z rynsztokowego języka zrobili metodę na zyskanie popularności. Jeżeli serwis Google’a będzie stosował swoje zasady konsekwentnie, autorzy tego typu filmów będą musieli prawdopodobnie przenieść się na inne platformy. | CHIP