Interesy Facebooka i wydawców są zbieżne?
Podczas spotkania do jakiego doszło 15.02.2017 roku w Berlinie pomiędzy Mathiasem Döpfnerem a unijnym komisarzem Günther Oettingerem, pojawia się bardzo ciekawe zdanie przedstawione w stanowisku komisji. Mianowicie Komisja wskazuje na możliwą potencjalną współpracę pomiędzy wydawcami a m.in. Facebookiem. Jako przykład takiego narzędzia wymieniono mechanizm Instant Articles.
Jestem więcej niż przekonany, że po wprowadzeniu nowych przepisów do prawa krajowego szeregowy autor nie otrzyma więcej za swoją pracę niż dotychczas tylko z tego powodu, że jego artykuły pojawiają się w Google News czy są udostępniane na Facebooku. Za to może się zdarzyć (oby nie), że na rynku pozostanie miejsce tylko dla tych wielkich, którzy dyskutują i rozmawiają w komisji europejskiej. Podobnie jak Electronic Frontier Foundation nie uważa Marka Zuckerberga za przedstawiciela całego internetu, tak ja jako autor nie uważam Mathiasa Döpfnera za przedstawiciela wszystkich dziennikarzy i mediów.
Amerykańskie koncerny już mają odpowiednie techologie
Warto przy okazji wrócić do zeszłorocznego przesłuchania Marka Zuckerberga przed amerykańskim Kongresem w sprawie wykorzystania danych użytkowników przez nieistniejącą już firmę Cambridge Analytica. Podczas przesłuchania, prezes Facebooka przyniósł ze sobą notatki. Na jednym ze zdjęć wykonanym przez fotoreporterów widać w nich informację o tym, że amerykański gigant jest już przygotowany na RODO z zastrzeżeniem, aby podczas udzielania odpowiedzi na pytania dotyczące nowego europejskiego prawa o ochronie danych nie ujawniać tej informacji.
#Zuckerberg had to bring notes to his hearing to remind him of what good things about Facebook exist. pic.twitter.com/OljzkcAARH
— Ryan Saavedra (@RealSaavedra) April 11, 2018
Tak, jak w przypadku RODO, tak i w przypadku “ACTA 2” Facebook również jest przygotowany na zmiany. Podobnie zresztą jak Google. Oba amerykańskie koncerny wykorzystują zaawansowane narzędzia do filtrowania treści i nic nie stoi na przeszkodzie, aby internetowi giganci już teraz zaczęli cenzurować sieć pod kątem łamania praw autorskich.
Nowe przepisy mogą prowadzić paradoksalnie do wzrostu przychodów amerykańskich koncernów, bo najzwyczajniej zaczną one pobierać opłaty za generowany przez siebie ruch na stronach internetowych. Z tą różnicą, że w Google nie musimy (jeszcze) płacić za pojawienie się w Google News. W przypadku Facebooka każdy kto prowadził stronę w tym portalu zapewne zauważył sukcesywne obcinanie zasięgów wraz ze wzrostem liczby obserwujących.
W Niemczech pomimo przepisów Google nie płaci
I wiele wskazuje na to, że po wprowadzeniu przepisów w krajach członkowskich, możemy spodziewać się podobnego scenariusza, jak w przypadku Niemiec, gdzie bardzo podobne zapisy obowiązują od 2013 roku. Wydawcy zrzeszeni w organizacji VG Media (w tym również Axel Springer) zaczęli domagać się od Google opłat za wykorzystanie dłuższych niż złożonych z 7 słów fragmentów tekstów. W efekcie amerykański koncern po prostu wyłączył niemieckojęzyczną usługę Google News. Szybko okazało się, że ilość odsłon spadła o 40 procent. W końcu niemieccy wydawcy wycofali roszczenia i udzielili bezpłatnej licencji Google na wykorzystanie ich artykułów.
O co zatem chodzi jeśli nie o sprawiedliwe dzielenie się zyskami? Otóż nowe regulacje znacząco utrudniają dostęp do rynku. W ten sposób wydawcy chcą odtworzyć model funkcjonowania tradycyjnych mediów w internecie. To jednak jest niewykonalne bez wprowadzenia (nawet częściowej) cenzury. Mało którego właściciela strony internetowej czy portalu będzie stać na wprowadzenie mechanizmów, które najwięksi już posiadają, albo za chwilę będą posiadać.
Wydawcy traktują Google i Facebook jak publiczną infrastrukturę sieciową, w czym mają sporo racji. Jednak ograniczanie dostępu bez odpowiednich narzędzi nie jest wcale takie łatwe, bo na miejscu tych serwisów mogą pojawić się nowe. Rozwiązaniem zatem jest utrudnienie dostępu do rynku konkurencyjnym serwisom, które nie spełnią wyśrubowanych wymagań.
Zagrożenie dla wolności słowa
Po wprowadzaniu RODO wiele amerykańskich serwisów informacyjnych zablokowało dostęp użytkownikom z Europy. Możemy się spodziewać, że podobnie będzie w przypadku dużo bardziej kontrowersyjnych zmian w prawie autorskim. Może to doprowadzić do fragmentacji sieci i ograniczenia wolności słowa. Jeśli do tego dołożymy procedowaną w Parlamencie Europejskim dyrektywę o zwalczaniu terroryzmu, taki scenariusz wydaje się bardzo bliski. W jej wyniku, serwisy internetowe będą musiały w ciągu godziny usunąć treści wskazane jako terrorystyczne, a także – podobnie jak w przypadku łamania praw autorskich w przypadku “ACTA 2” – zapobiec ich ponownemu upublicznianiu.
W pewnym momencie możemy obudzić się za podobnym do chińskiego, Wielkim Europejskim Firewallem, gdzie pod płaszczykiem walki z terroryzmem, cenzurowane są treści niewygodne dla władzy, nawet tak zdawałoby się niewinne jak obrazki z Kubusiem Puchatkiem. | CHIP