Oczywiste jest, że istotą jest rozrywka. A rozrywka ta w większości zapewniana jest przez dynamikę gry i hiperrealistyczną grafikę. Produkcje tego typu oferują uczestnictwo w zwięźle opowiedzianej historii oraz stawiają przed człowiekiem wyzwania wymagające przede wszystkim zręczności. Oprócz pobudzania adrenaliny i zaspokajania estetycznych oczekiwań, gry akcji nie dostarczają ani głębszych przeżyć ani nie pobudzają do refleksji. Zupełnie inne odczucia towarzyszą tym osobom, które grają w gry komputerowe o artystycznym, poetyckim charakterze. W odróżnieniu od produkcji czysto rozrywkowych, mają one swoją głębię, korzystają najczęściej z niekonwencjonalnych rozwiązań graficznych i są zilustrowane ponadprzeciętną warstwą dźwiękową. W szczególności ten gatunek gier upodobali sobie twórcy doskonale rozumiejący prostą formę, minimalizm, pixelart i polyart. Programiści odważni, wrażliwi, chcący przekazać odbiorcom ich pracy niebanalną opowieść, ukazać ją w sposób estetycznie odmienny, czasem zaszokować, zachęcić do refleksji. Dlatego nawet nieduża gra wideo może zapewnić niecodzienne przeżycia.
Uwielbiam gry wideo. Towarzyszą mi przez cały czas od momentu ich powstania. Gram prawie we wszystko, chętnie sprawdzam nowości i często wracam do tych tytułów, które uważam za najlepsze. Od kilku lat, w segmencie gier mainstreamowych, zauważam jednak szkodliwą tendencję do tworzenia ogromnych produkcji z otwartym światem, powielających wciąż te same schematy i typy rozgrywki. Wielkie, niekończące się produkcje oferujące coraz większe wybuchy, realistyczne karabiny, rywalizację online i mikrotransakcje. Dla mnie o wiele większą wartość ma trzygodzinne, pełne artyzmu dzieło, po ukończeniu którego będę bogatszy o kolejną refleksję, zachwycę się jego stylem graficznym, a w uszach zostanie mi intrygująca melodia.
Od zawsze, najlepszym przykładem tego typu gry, było dla mnie „Journey”. Podróżujemy przez pustynię, a naszym celem jest dotarcie na szczyt widniejącej na horyzoncie samotnej góry. „Podróż” nie ma klasycznej narracji ani dialogów, a o pochodzeniu naszego bohatera możemy jedynie snuć domysły. Gra wypełniona jest niezwykłym, melancholijnym klimatem oraz artystyczną oprawą wizualną, stawiającą na minimalistyczny i wyrazisty styl graficzny. Wśród mojej najbliższej grupki przyjaciół, „Journey” pełniło formę testu osobowości. Jeśli ktoś, po ukończeniu tytułu, nie wzruszył się w żaden sposób, nie był warty naszego zainteresowania.
Przykładów jest oczywiście więcej i na szczęście nowe gry tego typu wciąż powstają tworząc gatunkową niszę. Twórcy, nierzadko prawdziwi artyści, znajdują w nich sposób na wyzwolenie swojej artystycznej natury. Mają też oczywiście swoich odbiorców, którzy wiernie wspierają te niekonwencjonalne projekty, licząc na doświadczenie czegoś więcej niż tylko czystej rozrywki. Ze względu na łamanie konwencji innowacyjne gry wideo nie są przez wszystkich pozytywnie przyjmowane, tym bardziej, że niejednokrotnie poruszają poważną tematykę i wymagają więcej niż zazwyczaj uwagi i wrażliwości. Są przez to odrzucane przez ludzi poszukujących prostej rozrywki i przyjemnych doznań. Gry artystyczne prowadzone są w intrygujący sposób, oferują unikalne doznania, wzbogacają wiedzę i doświadczenie odbiorcy, lecz bardzo często są niezrozumiane lub zlekceważone. Mainstreamowe tytuły przyzwyczaiły nas do dosłowności i transparentności znaczeń. Podczas zabawy często wyłączamy potrzebę interpretacji i wchłaniamy to, co oferują autorzy. W przypadku gry artystycznej, otrzymujemy tak niewiele konkretów, że musimy ofiarować jej coś od siebie, by uzyskać jakiekolwiek znaczenie. A to, co jej damy, zależy od naszych własnych doświadczeń i światopoglądu.
Nie mam zamiaru obrażać nikogo w środowisku graczy. Zwłaszcza tych osób, które upodobały sobie jedynie te najbardziej widowiskowe i popularne gry. To w końcu ma być rozrywka. I to jest absolutnie dla mnie zrozumiałe. Ale patrząc na reakcje większości użytkowników i ich wypowiedzi na temat gier artystycznych, przychodzi mi na myśl porównanie: jeśli wielkie produkcje typu „Grand Theft Auto”, „Red Dead Redemption”, czy kolejne „Call of Duty”, są rozrywkowym kinem, to sesja z krótką, ale liryczną i głęboką produkcją, jaką jest wspomniana we wstępie „What Remains of Edith Finch”, jest jak przeczytanie książki lub wyjście do teatru. Kiedy ostatnio byliście w teatrze?
Ja sam, wbrew pozorom, jestem odbiorcą bardzo komercyjnym. Uwielbiam oglądać wybuchowych „Transormersów”, krwawą jatkę w „Grze o Tron” lub chrupać popcorn na „Avengersach”. Jednak gdy ktoś zaprasza mnie do teatru lub galerii sztuki, nie śmieję mu się prosto w twarz wykrzykując: „Szkoda mi czasu na taki chłam”. | CHIP