Oto na Krzemowym Tronie zasiada król U12+ z rodu HTC, pierwszy tego imienia, Niezgnieciony, władca Windows Phone’ów i Pierwszych Smartfonów z Androidem, potomek OEM-ów, następca rysikowców. Chwała mu!
HTC: Odrobina historii
Każdego, kto jest zbyt młody, żeby pamiętać skąd wzięły się przytoczone powyżej tytuły (a wcale nie jest to takie trudne, bo w kategoriach rynku mobilnego ród HTC jest prawdziwie starożytny) zachęcam do poczytania o historii firmy – dobrym początkiem będzie na pewno artykuł w anglojęzycznej Wikipedii.
Na pewno warto wiedzieć, że to właśnie HTC było odpowiedzialne za znaczą część technologii i koncepcji które dziś definiują smartfony. Mały kawałek historii: w początkach lat 2000 nazwą “smartfon” określało się zwykle telefon o klasycznej formie (przyciski numeryczne, nie dotykowy ekran) wyposażony w system operacyjny pozwalający na instalację aplikacji. Najważniejszym producentem tego typu urządzeń była Nokia. Jednocześnie palmtopy, kieszonkowe mikrokomputery z systemem Palm OS lub Windows Mobile, obsługiwane za pomocą dotykowego ekranu wyposażonego w rysik, coraz częściej zyskiwały funkcje telefoniczne i modem komórkowy, tworząc nową klasę urządzeń, określaną jako “palmfony” lub “palmofony”. Ówcześni giganci trzęsący rynkiem palmtopów – Compaq (produkujący urządzenia z Windows Mobile) i Palm (twórca Palm OS) – okazali się jednak zaskakująco nieporadni, nie potrafiąc lub nie chcąc budować urządzeń, które oferowałyby rozsądną funkcjonalność i przyzwoitą ergonomię. Tą lukę wypełniła firma, o której nikt wtedy nie słyszał. Firma, która z projektowania i produkcji takich hybryd uczyniła sztukę i uczyniła je czymś więcej, niż tylko ciekawymi gadżetami: HTC.
Kolejna ciekawostka – szukając partnera do swojego projektu mobilnego systemu operacyjnego, Google zwróciło się do najbardziej doświadczonego i najbardziej innowacyjnego partnera, jakiego mogli znaleźć. Dlatego właśnie pierwszy na świecie (a także drugi i trzeci) smartfon z Androidem powstał właśnie w HTC.
Oczywiście, to nie tak, że tajwańska firma samodzielnie stworzyła smartfony takimi, jakimi znamy je dziś. Po drodze musiał pojawić się jeszcze iPhone, który wniósł do świata mobilnych urządzeń pojemnościowe wyświetlacze czy multitouch oraz wiele, wiele innych firm i produktów dodających kolejne cegiełki, bez których nie wyobrażamy sobie dzisiejszego smartfonu. Nie umniejsza to jednak zasług naszego bohatera.
Co mówi nam Game of Phones?
Wyjaśniając wszelkie wątpliwości: Game of Phones nie miało służyć do rozstrzygania, który smartfon jest najlepszy w sensie absolutnym. To była przede wszystkim zabawa, która przy okazji mogła pokazać wasze – naszych czytelników – sympatie i antypatie, a może też pewne szersze mechanizmy stojące za wyborami, jakich dokonujemy na co dzień, kupując telefony i doradzając naszym bliskim i przyjaciołom. I wiecie co? Pokazała je doskonale!
Podczas eliminacji, kiedy zadaniem głosujących było wybrać osiem (lub więcej) urządzeń, które wejdą do właściwego turnieju, głosy rozkładały się w sposób jaki łatwo było przewidzieć. Stojąc przed zadaniem wskazania co najmniej ośmiu bardzo dobrych waszym zdaniem smartfonów wskazywaliście te, które które lubicie i te, które są niekwestionowanymi liderami jeśli chodzi o innowacje i… sprzedaż. Skutkiem tego najwięcej głosów dostali giganci: Huawei P30 Pro i Samsung Galaxy S10+ oraz ulubieniec naszych czytelników, Xiaomi Mi9. Gdzieś po środku stawki znalazło się Apple, Poco a na końcu Nokia, Honor i HTC. Tak, bardzo mało brakowało, a zwycięzca Game of Phones odpadłby już w eliminacjach! Wszystko przez to, że podczas głosowania obejmującego jednocześnie wiele urządzeń, głosy na marki do których jesteście przywiązani ginęły w szumie.
Tu warto zatrzymać się i zauważyć jedną rzecz: ktoś obdarzony analitycznym umysłem Sherlocka Holmesa już w tym momencie mógłby odgadnąć dalsze losy tego starcia. Losy, które dla mnie, zwykłego śmiertelnika stanowiły ogromną niespodziankę. Już wyjaśniam, co mam na myśli.
Upadek gigantów
Zauważcie, że niemal wszystkie marki – “rody” z Game of Phones – których urządzenia dostały się do głównego turnieju to marki które świetnie sobie radzą na rynku. Huawei, Samsung, Apple, Xiaomi – pierwsza czwórka światowego rynku. Honor i Pocophone – bardzo agresywne cenowo i superkonkurencyjne technologicznie submarki dwóch firm ze ścisłej czołówki. Trochę odstaje tu Nokia, firma która skutecznie powróciła z niebytu proponując niezłe, ale nie najlepsze w swojej klasie urządzenia w dobrych, ale nie rewelacyjnych cenach. W jej przypadku można było już wyczuć istotny w późniejszych walkach element przywiązania do marki. I wreszcie HTC. Firma która nie pasuje do całej reszty tak, jak Jon Snow nie pasował ani do Starków, ani do Czarnej Straży. Firma, której produkty są bardzo dobre, ale od dość dawna nie mogą pochwalić się ani żadnymi poważnymi innowacjami, ani szczególnie atrakcyjną ceną. A jednak znalazła się w turnieju wraz ze światową śmietanką, choćby i na ostatnim miejscu – musiała więc mieć coś innego. Miłość fanów.
To właśnie emocje, a nie przewagi technologiczne zadecydowały o przegranej zarówno Huaweia jak i Samsunga. Paradoksalnie, sięgające niemal science-fiction możliwości najnowszych flagowców tych rodów i ich potężny sukces komercyjny w sytuacji walki jeden na jeden z urządzeniami reprezentującymi Nokię czy HTC, marki z którymi nasi czytelnicy się wychowywali, działał na ich niekorzyść. Serca głosujących były po stronie słabszych, ale ciepło wspominanych…
Tak więc, teoretycznie Sherlock Holmes mógł przewidzieć dalszy rozwój wypadków. Ale czy rzeczywiście dałby radę? Bo przecież z miłości fanów słynie też inny ród – ród, który ma oprócz niej także świeże technologie i doskonałe ceny. Ród, którego zawołaniem jest, że jest lepszy! Czemu tym razem nie był?
Co się stało z Xiaomi?!
Fenomen pozycji Xiaomi na polskim rynku powinien doczekać się jakiegoś solidnego opracowania z pogranicza marketingu i psychologii. Ja nie czuję się kompetentny, żeby próbować odkryć i opisać dokładny mechanizm, który sprawił, że firma ta cieszy się u nas takim oddaniem użytkowników, mogę jednak stwierdzić fakt. Miłość fanów do Xiaomi wydaje się nie mieć równej wśród innych marek.
Pech Xiaomi polegał na tym, że po pierwszej walce, w której spotkało się z podobnym mu Honorem i pokonało go bez nokautu co prawda, ale dość bezpiecznie, od razu trafiło na HTC U12+. Gdyby w półfinale los spotkał HTC z Nokią, a Xiaomi z Pocophone, wynik mógłby być zgoła inny. Bratobójczy pojedynek pomiędzy dwoma smartfonami marek należących do tej samej firmy mógłby skończyć się zwycięstwem mającego w eliminacjach znacznie większe poparcie Xiaomi Mi9, prowadząc do finału pomiędzy tym ostatnim a U12+.
Jak potoczyłby się los takiej walki? Możemy tylko zgadywać. Tak jak napisałem, w głosowaniu eliminacyjnym flagowiec Xiaomi zdobył niemal dwa razy więcej głosów niż jego bękarci brat spod znaku Poco. Co więcej, w pojedynku o trzecie miejsce, który był połączony z walką finałową, Mi9 pokonał Nokię 9 z lekkim marginesem – większym, niż przewaga HTC nad Pocophone. W mojej subiektywnej opinii F1 jest gorszym telefonem niż Mi9. Nie tylko dlatego, że ma nowszego Snapdragona, ale przede wszystkim ze względu na świetne zrównoważenie wszystkich ważnych dla użytkowników funkcji i możliwości przy zachowaniu doskonałej ceny. Tymczasem Pocophone F1 oferuje po prostu bardzo dobry stosunek wydajności do ceny. Nie dziwię się, że mogło to być za mało, żeby pokonać legendę, jaką jest HTC. | CHIP