Drugim jest Brian Caldwell – znany wynalazca konstrukcji optycznych (słyszeliście o Metabones Speedboster? To jego dzieło) i właściciel kilku bardzo interesujących patentów. Wreszcie trzeci – Aaron Closz – pasuje do pozostałych nie tylko dlatego, że również nosi nazwisko na literę C, ale według Rogera to najlepszy specjalista od kalibracji obiektywów w całych Stanach Zjednoczonych. Jeśli zatem mamy trzech “panów C”, to czemu w nazwie widnieje C-4? Cóż, jak tłumaczy Roger Cicala, zakładaniu firmy towarzyszyło picie sporej ilości piwa i tak do końca, to właściwie nie pamiętają. Ale wspomina, że wybuchowe konotacje są tu również jak najbardziej na miejscu…
Powstanie C-4 Precision Optics zostało ogłoszone dokładnie w prima aprilis – pierwszego kwietnia 2015 roku. I to był chyba pierwszy z powodów, dla których mało kto brał poważnie zapewnienia ojców-założycieli, że u podstaw firmy leżało pragnienie tworzenia obiektywów, jakich jeszcze świat nie widział. Drugim powodem były same projekty.
Dziwne obiektywy. Zwariowane. Szalone. Bardzo primaaprilisowe, bo przecież żaden rozsądny, porządny inżynier (zwłaszcza niemiecki czy japoński, no pojedźmy trochę po stereotypach…) w życiu by czegoś takiego nie zaprojektował. I tym bardziej nie brałby się za realizację któregoś z tych obłąkanych projektów:
Dziwny obiektywy nr I – Znamię bestii
“Mark of the Beast” – taką nazwę “kodową” nosi pierwszy z zaprezentowanych projektów. I nie bez powodu, bo jego parametry optyczne to ogniskowa 66,6 mm i maksymalny otwór przysłony f/0,666. Obiektyw ma mieć do tego mocowanie pasujące do aparatów systemu Mikro Cztery Trzecie, z tym że będzie zapewne większy i cięższy od wszystkiego, co w tym systemie można obecnie znaleźć. Przednia soczewka będzie mieć średnicę ok. 11,4 cm, a długość obiektywu wyniesie ponad 15 cm. Tak jak w pozostałych konstrukcjach, ostrość ustawiana będzie ręcznie, nie będzie też też wbudowanego systemu stabilizacji.
Dziwny obiektyw nr II – Nocny dręczyciel
“Night Stalker” to nazwa kolejnego obiektywu, którego główną cechą ma być totalna, wgniatająca w fotel “jasność”. Już maksymalny otwór f/1,0 robi wrażenie, ale jeśli zdamy sobie sprawę, że chodzi o 150 mm i konstrukcję przeznaczoną dla aparatów pełnoklatkowych (w zamyśle twórców: bezlusterkowców firmy Sony), to wielu fotografów może trafić na ostry dyżur z podejrzeniem wstrząsu mózgu czy ze względu na gwałtowne migotanie przedsionków.
Także tu – jak zapewniają projektanci obiektywu – będziemy mieli do czynienia nie tylko z ręcznym ustawianiem ostrości, ale przede wszystkim najwyższą możliwą jakością obrazu, zapewnioną przez świetnie policzony układ soczewek, zastosowanie trzech elementów ze szkła o niskiej dyspersji i dwóch soczewek asferycznych. Przewidywane rozmiary to ponad 15-centymetrowa średnica przedniej soczewki i długość obiektywu sięgająca 23 cm. Jak tłumaczy Roger, może nie będzie to mały i lekki obiektyw, ale na pewno będzie to najmniejszy pełnoklatkowy obiektyw 150 mm f/1,0, jaki zna. Mówi chłop prawdę, z pewnością. W końcu nikt nie zna innego obiektywu 150 mm f/1,0…
Dziwny obiektyw nr III – Latający spodek
O ile poprzednie konstrukcje epatowały przede wszystkim niesamowitą, szaloną wręcz “jasnością”, o tyle “Flying Saucer” przekracza granice rozsądku pod względem szerokości kąta widzenia. Te czerwone promienie, które widzicie na schemacie konstrukcji optycznej, to właśnie światło, które wpada do obiektywu ze skrajnie lewej strony. Ono nie wpada z boku. Wpada zdecydowanie Z TYŁU.
Zresztą być może lepiej pokaże to jeszcze jeden, znacznie prostszy schemat. Oto kąt widzenia tego obiektywu, przedstawiony jako wycinek okręgu. Taki “wycinek” świata w rzucie pionowym (jak również poziomym) obejmie ten obiektyw – jak widzicie zagrania – sporo tyłu.
Ten obiektyw również zaplanowano jako manualny i również przeznaczony dla bezlusterkowców pełnoklatkowych (w domyśle – Sony). Ogniskowa to 4,9 mm, maksymalny otwór przysłony f/3,5. Podsumowując – to obiektyw typu rybie oko (kołowe) z kątem widzenia 270 stopni. Dwieście [wdech-wydech] siedemdziesiąt [wdech-wydech] stopni!
Ha, ha, żartowaliśmy, że żartowaliśmy
Po obejrzeniu tych trzech, oględnie rzecz ujmując, niezbyt rozsądnych projektów, mało kto brał na serio obietnice “panów C”. W połączeniu z datą ogłoszenia całość wyglądała jak czystej klasy dowcip. No, może ewentualnie dowcip ze sporą dawką matematyki i optyki w tle, ale zapewne tylko po to, by jeszcze radośniej się z niego śmiać.
I wtedy latający spodek wylądował. W lutym 2019 roku pojawił się na stole pracowni C-4 Precision Optics – prawdziwy, z krwi i kości, czy raczej ze szkła i tworzyw sztucznych. To już nie był żaden schemat, projekt czy żart – po prostu działający obiektyw. Wygląda tak:
Nie będzie to obiektyw produkowany masowo, więc raczej nie uda się go nikomu wypożyczyć, ani tym bardziej kupić. Gdyby się jednak ktoś uparł, to z pewnością nie będzie to tani sprzęt – odrzucając nawet koszty montażu czy marżę, warto wspomnieć, że wykonanie samej przedniej soczewki tego obiektywu kosztowało twórców 5000 dolarów.
A tak wyglądał proces jego montażu:
Należy podkreślić, że prototypowy egzemplarz obiektywu działa i rejestruje dobrej jakości zdjęcia. Na przykład takie:
Poniżej to samo zdjęcie, ale “rozwinięte” (służy do tego prosta funkcja w Photoshopie) do zwykłej, poziomej panoramy. Tylko że jest to panorama obejmująca 360 stopni w poziomie i przestrzeń od sufitu do podłogi w pionie, wykonana z jednego zdjęcia:
“Najszerszy” obiektyw świata? No prawie
Jeśli zadajecie sobie w tym momencie pytanie, czy jest to obiektyw oferujący najszerszy kąt widzenia na świecie, to mam dla was trzy wiadomości. Dobrą, złą. I tą trzecią.
Zacznijmy od złej – istnieją “szersze” obiektywy. Na przykład Entaniya Fisheye M12 280, przeznaczony do montażu na niedużych kamerkach “typu GoPro”. Oferuje kąt widzenia 280 stopni (czyli 10 st. więcej!) i również wygląda całkiem awangardowo:
Ale jest i dobra wiadomość. Nie istnieje (a przynajmniej ja o takim nie wiem) obiektyw o tak szerokim kącie widzenia, który przeznaczony byłby dla aparatów pełnoklatkowych. Wspomniana powyżej japońska firma Entaniya produkuje wprawdzie model HAL 250, który przy ogniskowej 6 mm f/5,6 przeznaczony jest właśnie do “pełnej klatki” (Canon i Sony), ale oferowany przez niego kąt widzenia to “tylko” 250 stopni. Nie można też nie wspomnieć o słynnym Nikkorze 6 mm f/2,8, oferującym kąt widzenia 220 stopni. Produkcja tego obiektywu skończyła się już jakieś 30 lat temu, ale nadal można kupić pojedyncze, używane egzemplarze za… co najmniej kilkadziesiąt tysięcy dolarów.
Trzecia wiadomość jest taka, również związana z Nikonem, że wraz z patentem opisującym budowę Nikkona o kącie widzenia 220 stopni, jego twórcy – panowie Isshiki i Matsuki z Nippon Kogaku – złożyli w 1970 roku wniosek o jeszcze drugi patent. Opisywał on obiektyw pełnoklatkowy 10 mm f/5,6 o kącie widzenia… właśnie 270 stopni. Przewidywana przekątna przedniej soczewki wynosić miała blisko 35 cm, a waga – 11 kg. Wydaje się jednak, że żaden, nawet prototypowy egzemplarz tego obiektywu nigdy nie powstał.
Trzy projekty, jeden obiektyw
Jak to mawiają – żarty się skończyły. Jeden z trzech szalonych projektów “panów C” faktycznie powstał. Zostały zatem jeszcze dwa dziwne obiektywy do zrobienia: “Znamię bestii” i “Nocny dręczyciel”, więc… czy wy też zadajecie sobie pytanie – co dalej?
Jeśli C-4 Precision Optics zrealizuje w pełni swoje plany, to przy okazji udowodni jeszcze jedno: do zaprojektowania i stworzenia trzech najbardziej oryginalnych, a może nawet najbardziej obłędnych obiektywów świata wcale nie potrzeba wielkich fotograficznych marek typu Zeiss, Leica, Nikon czy Canon. Zamiast tego przydają się: wyobraźnia, nieduża taczka pieniędzy i cała góra wiedzy, koniecznie z nutką szaleństwa w tle. | CHIP