Czym jest streamer audio?
Mówiąc najprościej, jest to urządzenie, które pozwala na odsłuchiwanie muzyki (chociaż nie tylko – ja np. chętnie słucham podcastów) na głośnikach przewodowych, tak, jakby były bezprzewodowe. Oczywiście, nadal muszą dostać zasilanie, podobnie zresztą jak sam streamer, ale nie potrzeba już kabla sygnałowego. To wcale niemałe ułatwienie, zwłaszcza, że z użyciem streamera możemy sterować muzyką z telefonu, komputera lub urządzenia typu NAS. W skrócie: z domowego systemu audio można zrobić całkiem poręczny zestaw bezprzewodowego dźwięku.
W przypadku testowanego urządzenia mamy do czynienia z dość bogatym w funkcje gadżetem. Dzięki dołączonej aplikacji możemy nie tylko odtwarzać muzykę, ale też np. ustawić muzyczny budzik czy zsynchronizować urządzenie z systemem smarthome.
iEAST AudioCast M5 – z zewnątrz
Wiecie jak wygląda krążek hokejowy? Otóż streamer audio iEAST AudioCast M5 jest bardzo podobny. Mały, okrągły, czarny. Od hokejowego krążka różni się jednak wyraźnie masą (120 g, podczas gdy krążek hokejowy około 170 g) oraz, czego wolałem nie sprawdzać, prawdopodobnie znacznie gorzej zniósłby cios kijem). Wykonany został z lekko połyskującego tworzywa i posiada dwa gniazda: microUSB, służące do zasilania, oraz mini-jack 3,5 mm, oczywiście przesyłające sygnał do podłączonego urządzenia.
Mały streamer audio wewnątrz
Specyfikacja streamera jest sprawą dwóch głównych układów. Pierwszy ma odpowiadać za komunikację i moc obliczeniową potrzebną do przesyłu danych. Drugi to przetwornik cyfrowo-analogowym (DAC czyli układ elektroniczny, który zamienia sygnał cyfrowy na sygnał analogowy). W przypadku streamera iEAST AudioCast M5 pierwszą z ról spełnia Ralink RT5350F. Jest to procesor typu MIPS 24KEc (odmiana układów RISC), taktowany 360 MHz i korzystający z sieci WiFi 802.11n do 150 Mbps. Na potrzeby muzyki to w zupełności wystarczy. Według danych producenta rolę DAC pełni układ firmy Wolfson, niestety nie wymieniony z nazwy.
Jak działa iEAST AudioCast M5?
Podłączenie i instalacja streamera jest bardzo prosta. Wystarczy podłączyć zasilanie (kabel USB jest w zestawie, ale brak ładowarki), kabel audio do streamera i z drugiej strony do urządzenia, na którym chcemy odtwarzać dźwięk. Gdyby ktoś chciał podłączyć iEAST AudioCast M5 do urządzeń korzystających z gniazd audio RCA, to niestety bez przejściówki się nie obejdzie. Producent nie przewidział stosownego kabla na wyposażeniu urządzenia. Na koniec instalujemy aplikację iEAST Play, która dostępna jest zarówno na Androida, jak i iOS. Aplikacja pozwala na sterowanie muzyką, innymi usługami iEAST oraz umożliwia obsługę funkcji multi-room. Tej oczywiście nie miałem jak sprawdzić dysponując ledwie jednym streamerem.
Urządzenie uruchamiamy małym przyciskiem na boku streamera, który, gdy już się uruchomi, poinformuje nas o tym krótkim dźwiękiem. Cała konfiguracja sprowadza się do podania hasła do WiFi w aplikacji iEAST Play oraz wciśnięciu przyciski WPS na streamerze. Niezbyt złożone.
Producent zapewnia zgodność urządzenia z serwisami streamingowymi takimi, jak: Douban FM, TTPOD, iHeartRadio, Pandora, vTuner, Spotify, QQ MUSIC, Tidal, XIMALAYA, TuneIn oraz QUINGTING FM. Tak, o części z nich ja też słyszę po raz pierwszy, ale na liście jest Spotify i Tidal, a i dla osób często podróżujących do USA iHeartRadio powinno być w miarę rozpoznawalnym serwisem. Nie można zapomnieć, że testowany gadżet pochodzi z Chin – serwisy streamujące muzykę są w Azji Wschodniej bardzo popularne.
Dla wielu użytkowników dodatkową zaletą iEAST AudioCast M5 będzie możliwość streamowania audio z serwera UPNP/DLNA. Urządzenie jest w ten sposób w stanie radzić sobie z odtwarzaniem niekompresowanego streamu audio lub tych o stosunkowo niskiej kompresji. Streamowanie wprost z plików FLAC, bez ograniczania się do MP3 jest jak najbardziej możliwe.
Sprawdziłem jak działa iEAST AudioCast M5 m.in. z użyciem Spotify, która to kooperacja zapewne zainteresuje najwięcej użytkowników w Polsce. Otóż na co dzień korzystam z niezłych, ale nieaudiofilskich słuchawek (konkretnie Fresh’n’Rebel Clam ANC) i to ich użyłem jako porównania – niejako urządzenia referencyjnego. Znam w końcu ich możliwości nadzwyczaj dobrze. Podłączyłem je do streamera za pomocą kabla, a później te same ścieżki odtworzyłem łącząc się ze źródłem sygnału poprzez Bluetooth. Rezultat? Różnicę na rzecz streamera da się usłyszeć, szczególnie przy muzyce o bardzo zróżnicowanych tonach i wielu instrumentach. Przyznaję, że daleko mi do eksperta jeśli chodzi o dźwięk. Parafrazując klasyka “słuchać każdy może, trochę lepiej, lub trochę gorzej”. Możliwe więc, że bardziej wprawne ucho wychwyci niuanse, których ja zwyczajnie nie usłyszałem. Podłączyłem też streamer do głośników (niezbyt nowych i w żadnym wypadku nie zasługujących na miano audiofilskich). Takie rozwiązanie działało jak należy – bez zerwanego sygnału i innych niespodzianek, na które nieraz naraża nas Bluetooth. Jeśli nie mamy więc szczególnie wyrafinowanego ucha, to możliwości iEAST AudioCast M5 powinny być raczej wystarczające.
Podsumowanie testu iEAST AudioCast M5
To oczywiste, że sprzęt za około 180 złotych nie będzie powalał na kolana. Z drugiej strony jest on raczej kierowany nie do wielkich entuzjastów muzyki (ci raczej gardzą komunikacją bezprzewodową i są w stanie usłyszeć różnice w brzmieniu przy zastosowaniu kabli za 100 i za 1000 złotych), a do amatorskiego, rekreacyjnego słuchania nagrań z popularnych serwisów. Docenią to rozwiązanie np. miłośnicy rozwiązań smart-home. iEAST AudioCast M5 jest zgodny chociażby z systemem poznańskiej firmy Fibaro. Czy sam skorzystałbym z podobnego gadżetu? Wątpię. Ale ja nie jestem grupą docelową. | CHIP