G2A próbuje ocieplić swój wizerunek wpływając na media

Założona w Polsce, ale oficjalnie działająca z Hong Kongu firma G2A.com wpadła ostatnio w tarapaty. Uwaga mediów skupiła się na wypowiedziach twórców gier na temat działalności rzeszowskiego przedsiębiorstwa. Lawinę zaczął Mike Rose z TinyBuild, który na Twitterze napisał, że jeśli już ktoś ma coś kupić na G2A, lepiej będzie jeśli po prostu ściągnie piracką kopię. Jego zdaniem, twórcy gier i tak na sprzedawanych w G2A grach nie zarabiają. Dlaczego tak się dzieje?
G2A próbuje ocieplić swój wizerunek wpływając na media

https://twitter.com/RaveofRavendale/status/1145272774761603072

Wielu twórców gier, zwłaszcza mniejszych producentów, poparło to, co napisał Mike Rose. Dziś dowiadujemy się jak G2A postanowiło zareagować na atak ze strony środowiska gamedevu. Sprawę ujawnił Thomas Faust, redaktor w serwisie Indie Games Plus. Na jego redakcyjną skrzynkę przyszedł mail zawierający dość nietypową propozycję. Pracownik G2A imieniem Adrian (nazwisko nie jest wymieniane) napisał, że chce znaleźć rozwiązanie na ocieplenie wizerunku firmy oraz metodę na wyjaśnienie jak ona naprawdę działa. Nic w tym złego prawda? Otóż, jak zwykle, istotne są szczegóły.

Fragment maila, który otrzymała redakcja Indie Games Plus.

Otóż pracownik G2A zaproponował udostępnienie napisanego przez G2A tekstu pod tytułem „Sprzedaż kradzionych kluczy na rynku gier jest niemal niemożliwa”. Miałby on być opublikowany, ale nie, jak to się dzieje najczęściej, jako tzw. materiał sponsorowany lub materiał zewnętrzny/partnera, ale jako tekst “niezależny”. Takie działanie to nie tylko naruszenie dobrych obyczajów, ale też łamanie prawa prasowego, które nakazuje oznaczania artykułów sponsorowanych.  Po tym jak Thomas Faust opublikował treść maila nastąpiła reakcja samej firmy.

Czyli pracownik firmy, w trosce o jej wizerunek i dobre imię, bez niczyjej autoryzacji złożył propozycję działań aż 9 portalom o grach? Miał zapewne świadomość, że to działanie jest przynajmniej wątpliwe moralnie jeśli nie wręcz nielegalne. Godne podziwu przywiązanie do firmy i poświęcenie, prawda? Na szczęście pracownik poniesie surowe konsekwencje, jak to zapowiedziało G2A na Twitterze.

Ale o co w całej sprawie chodzi? Otóż rzeszowska firma oskarżana jest o sprzyjanie obrotem kluczami, które zostały wyłudzone lub ukradzione. Istotnym (by nie powiedzieć “kluczowym”) elementem całej układanki jest fakt, w jaki sposób działa platforma G2A. Pełni ona rolę pośrednika, platformy sprzedażowej, samemu nie będąc sklepem. Firma sama informuje też o tym, że chętnie przyjmie pomoc w wyszukiwaniu ofert, które są nielegalne. Na swojej stronie portal napisał: „Jeżeli deweloper podejrzewa, że w naszym sklepie są klucze, które nie powinny tam być, istnieje szybka i łatwa metoda zgłoszenia nieprawidłowości. Wystarczy się jedynie z nami skontaktować. Jeżeli jakikolwiek klucz był zdobyty nielegalnie, usuniemy go, zablokujemy sprzedawcę i przekażemy jego dane odpowiednim organom”. | CHIP

Więcej:gry