Twórca poprosił jedynie graczy, by rozważyli zakup pełnej wersji, jeżeli produkcja im się spodoba. I sprzedaż gry ruszyła jak z kopyta. Na Steamie pojawiły się recenzje, w których gracze szczerze piszą, że trafili tu po zagraniu w wersję z The Pirate Bay. “To nie moja bajka, ale i tak kupiłem ten tytuł, by wesprzeć twórcę” – można przeczytać wśród opinii graczy. Bobokhidze przyznał też, że w kilku mailach gracze poprosili go o nr konta, bo chcieli zapłacić za grę podwójną kwotę.
Serwisowi Polygon twórca powiedział, że doskonale rozumie graczy, których nie stać na gry. – Dorastałem w środowisku, w którym piractwo było często jedyną drogą do pozyskania nowego oprogramowania. W takich sytuacjach jest wiele osób. Nawet jeżeli nie mogą oni jednak kupić gry, to mogą ją wesprzeć w inny sposób – dzieląc się wrażeniami w mediach społecznościowych czy też wysyłając twórcy maila z opinią.
Piractwo nie jest takie złe?
Nie jest to oczywiście pierwsza sytuacja, w której piractwo ma pozytywny wydźwięk. Założyciele CD Projektu sami zaczynali od sprzedawania nielegalnych wersji oprogramowania na giełdzie. Wiele lat później, stworzyli platformę GOG, w której gry nie mają zabezpieczeń antypirackich. Zbudowali tym sobie duży szacunek u graczy.
Poza CD Projektem na piratów machnęło ręką także HBO, które stwierdziło, że dzięki nim nie muszą wydawać pieniędzy na marketing. W 2017 roku Unia Europejska zrealizowała badanie, które potwierdziło, że piractwo nie szkodzi sprzedaży dziełom kulturalnym. Nie wszyscy jednak zgadzają się z tą tezą. W świetle prawa nadal jest to oczywiście nielegalny proceder. | CHIP