Mountain Everest Max robi wrażenie już w samym pudle
Kiedy dotarła do mnie przesyłka z Mountain Everest Max, to, zamiast zgodnie z oczekiwaniem rozerwać ją z entuzjazmem i ciekawością, wyrzuciłem ją w kąt, gdzie czekała na swoją kolej. Zwyczajnie nie spodziewałem się, że ta wyczekiwana przeze mnie klawiatura będzie skrywać się w tak ogromnym pudełku, a tu proszę – takiego rzeczywiście wymaga w transporcie.
Wielkie, przytłaczające wręcz grubością właściwe pudełko Mountain Everest Max zapisze się z pewnością w Waszej pamięci już przy samym unboxingu. Czarny solidny karton uzupełniony z drugiej strony renderami i najważniejszymi szczegółami o modelu otwieramy niczym średniowieczną skrzynię, podnosząc jej namagnesowane wieko. Pod nim od razu wita się z nami zabezpieczona klawiatura oraz podkładka pod nadgarstki, ale to nie koniec.
Czytaj też: Test mikrofonu Trust Exxo GXT 256 na USB
W istnej szufladzie znajdziemy pięć kolejnych pudełek, które skrywają odpinanego numepada, przewód z adapterem, medialny moduł, instrukcję obsługi i kilka naklejek oraz być może jeden z najlepszych zestawów akcesoriów na rynku klawiatur mechanicznych. Obejmuje on bowiem zastępczy keycap ESC, ściągacz do przełączników, pięć odmiennych, wymiennych przełączników Cherry MX i osiem magnetycznych nakładek, będących w Everest Max alternatywą dla nóżek zwiększających nachylenie klawiatury.
Mogę się wprawdzie przyczepić do obecności przełącznika Red w zestawie tych dodatkowych, bo przecież mamy je pod resztą klawiszy, ale z drugiej strony może Mountain chciało nas zabezpieczyć przed ewentualną awarią jednego z przełączników? Na taki dodatek nie można jednak narzekać.
Everest Max niczym plac zabaw
Pewne jest jedno – Mountain chciał sprawić, żebyśmy po zakupie Everest Max nie musieli przejmować się klawiaturą przez następne kilka, a pewnie nawet kilkanaście lat. Ten model jest bowiem swoistą alternatywą dla każdego rodzaju klawiatur mechanicznych i jedyne, czego mu brakuje, żeby stać się “klawą do wszystkiego”, to łączności bezprzewodowej, a najlepiej zarówno po USB (łączność radiowa), jak i Bluetooth. Wtedy poważnie zastanowiłbym się nad tym, czy prywatnie nie sięgnąć po Mountain Everest Max i cieszyć się ostatnią klawiaturą, jaką kupiłbym w całym życiu.
Może trochę przesadzam, ale musicie wiedzieć, że z tej klawiatury możecie korzystać w łącznie w sześciu konfiguracjach zależnie od własnego widzimisię. Musicie zabrać ze sobą klawiaturę na lanparty? Nie ma problemu – Everest Max możecie wykorzystać jako małoformatowy model przewodowy typu TKL. Nadgarstki zaczynają boleć? Nie ma problemu – ot tego jest dołączona w zestawie magnetyczna podkładka o odpowiedniej szerokości, długości i wysokości, która zapewnia świetną wygodę, dzięki połączeniu twardej pianki z ciasno owiniętą wokół niej sztuczną skórą.
Pragniecie jeszcze szerszych możliwości? To również w Mountain Everest Max znajdziecie. Możecie zdecydować się na numepada po lewej, lub prawej stronie, postąpić podobnie z podobną dostawką z myślą o funkcjach multimedialnych na górnej krawędzi albo oba te dodatki na raz. Gdyby tego było mało, możecie skorzystać z 15-centymetrowego adaptera USB-C do C i podpiąć za jego pośrednictwem numepada do jednego z tych dwóch przeznaczonych dla niego złączy na lewym i prawym boku klawiatury, zapewniając sobie coś w rodzaju oddzielonego od reszty bloku.
Mountain Everest Max sprawdzi się więc idealnie w praktycznie każdej sytuacji, dopuszczającej przewodowy tryb pracy. Jego długowieczność sugeruje też możliwość banalnej wymiany 3-pinowych przełączników mechanicznych, więc jeśli obecne na pokładzie klawiatury Cherry MX Red o wytrzymałości 100 mln aktywacji zaczną odmawiać posłuszeństwa, to z łatwością naprawicie ten problem albo rozwiejecie nudę, decydując się na jakiś inny rodzaj przełączników.
Szanse na zrobienie z tego modelu klawiatury na lata podkreśla również świetnie prezentujący się metalowy panel górny utrzymany w ciemnej szarości, który przyjmuje formę szczotkowanej faktury na krawędziach i znacznie ciekawszej radialnej wokół przełączników. W dłuższym czasie eksploatacji jednym z największych problemów co do długowieczności mogą okazać się dodatkowe wsporniki na dłuższych przyciskach (spacji, enterze, shifcie, czy capslocku), które stabilizują je poprzez wysuwane trzonka odpowiadającego “krzyżakom” samego przełącznika. Są one bowiem po prostu przesmarowane, a użyty w tym celu specyfik może stracić swoje właściwości.
Tym Mountain Everest Max wyróżnia się wśród klawiatur
Modułowość tego modelu jest oczywiście najważniejsza, ale producent podszedł do niej z pomysłem i tak też zmusił mnie do korzystania z całego zestawu Everest Max, choć od zawsze miłuje najprostsze konstrukcje TKL. Jak tu jednak nie dać się skusić czterem programowalnym przyciskom z kolorowymi wyświetlaczami LCD TFT o rozdzielczości 72×72 pikseli na numepadzie?
Jak tu nie docenić okrągłego wyświetlacza TFT IPS na pokrętle głośności (240 x 204 px), który razem z pokrętłem i przyciskiem obok stanowi istne centrum dowodzenia Mountain Everest Max? Zwłaszcza że poza opcją dostosowywania podświetlania, poziomu głośności, jasności diod, czy wybieraniem profilu, ten ciekawy dodatek pozwala nam też wyświetlać zegar z aktualną datą, odliczać czas na stoperze, podglądać liczbę akcji dokonywanych na klawiaturze na minutę, czy zużycie komponentów PC (w moim przypadku odczyt CPU i HDD nie działał)?
Everest Max może się też pochwalić portem USB-A 3.2 gen. 1 w formie HUBu na tylnej krawędzi, odpinanego grubego przewodu o długości 200 cm w materiałowym oplocie (możliwość rozszerzenia o 15 cm adapterem USB-C do USB-C) i rozległymi kanalikami do odprowadzenia przewodu z każdej strony klawiatury. Ciekawie rozwiązano też ustawianie klawiatury pod odpowiednim kątem, bo cały proces sprowadza się do dostawiania kolejnych magnetycznych modułów na tyle zależnie od preferencji. Niestety, jako że jest ich tylko sześć, nie mogłem zapewnić sobie idealnego pod siebie kąta, chcąc za wszelką cenę utrzymać numepada na biurku, który również posiada dwa te same systemy, jak sama klawiatura. Nie zabrakło też łącznie pięciu wielkich podkładek antypoślizgowych.
Czytaj też: Test Huawei FreeBuds 4. Czy powrót do słuchawek bez gumek jest dobry?
Wszystko to dopełnia świetny wygląd, wykonanie, projekt i materiały, ale w tym całym zachwycie nie można pochwalić Mountain za siłę magnesów zarówno w przypadku podkładki pod nadgarstki, jak i numepada. W obu przypadkach siła jest na tyle marginalna, że ciężko mówić o stabilności, a jak tylko delikatnie uniesiecie klawiaturę, jedno i drugie odpadnie Wam od głównego korpusu. Tak być nie powinno… choć należy też mieć z tyłu głowy, że mierząca w pełnej krasie 461 x 265 x 43 mm klawiatura o wadze 1373 gramów, to model na wskroś stacjonarny.
Oprogramowanie Base Camp i podświetlenie
Chociaż na ten moment Mountain ma w ofercie tylko dwa produkty godne aplikacji (pomijając jedno inne wydanie modelu Everest), to możemy oczekiwać, że z czasem doczekamy się więcej dzieł w jego ofercie. Aplikacja Base Camp jest bowiem swoistym HUBem dla tej firmy, wspierającym jej produkty i tak – synchronizacja podświetlenia wchodzi w grę. Ostatnio doczekała się zresztą aktualizacji, umożliwiającej bezpośrednie przypisania klawiszy do funkcji w OBS.
Poza tym Base Camp pozwala nam tworzyć i podpinać profile do konkretnych aplikacji, robić to samo z klawiszami z naciskiem na te z wyświetlaczami, tworzyć zaawansowane makra, dostosowywać wyświetlacz na pokrętle i tryb gamingowy. Oczywiście możemy też bawić się podświetleniem w myśl zaprojektowanych wcześniej 7 profili z ósmym, odpowiadającym za kompletną dezaktywację podświetlenia. Wpływamy w opcjach nie tylko na kolor, ale też szybkość i kierunek efektu, jeśli to go obejmuje.
Co ważne, podświetlenie w Everest Max sprowadza się nie tylko do pojedynczej diody pod każdym przyciskiem, ale też rozciągającej się wokół klawiatury mlecznej wstawki, łączącej plastikową podstawę z metalowym panelem. Chociaż samo podświetlenie nie należy do tych najbardziej efektownych, z jakimi miałem do czynienia, to śmiało mogę ocenić je na 9/10, bo spisuje się świetnie, ale po prostu nie ma w sobie “tego czegoś”. Wiecie… tego efektu “wow”, ale dzięki prostej czcionce i technologii Dual-Injection nawet najniższy poziom jasności diod (na czterech poziomach: (0, 25, 50, 75 100%) idealnie oświetla czcionkę.
Test przełączników Cherry MX Red
Jak na Cherry MX przystało, przy Everest Max możecie być pewni, że sięgniecie po jedne z najlepszych liniowych przełączników na rynku. Każdy jednak wie, jaką renomą cieszą się te przełączniki, więc lepiej przejdę do świetnego ruchu producenta, który dołączył do zestawu cztery przełączniki o innej charakterystyce. Dlatego jeśli macie tę klawiaturę, zachęcam do wymiany tych standardowych przycisków na te pozostałe, aby sprawdzić w praktyce różnice między nimi i wybrać ten najlepszy dla siebie.
Mountain postawił na przyzwoity zestaw, w którym brakuje mi tylko wersji Black, choć jest to podyktowane samą ofertą firmy. Ogólnie rzecz biorąc, dzięki temu zestawowi możecie sprawdzić na własnej skórze, czy aby zintegrowane Redy nie są dla Was gorsze w porównaniu do wersji Blue, Brown, Silver i Silent Red. To wręcz arcyważne doświadczenie dla każdego klawiaturowego maniaka.
Czytaj też: Test pendrive’a Attache 4 3.1 256GB od PNY
Test Mountain Everest Max – podsumowanie
Pisząc te słowa przed pierwszą w nocy, a dokładniej mówiąc kilka godzin po meczu Polski z Hiszpanią, zastanawiam się, jak często miałem do czynienia z testem, który po prostu nie mógł poczekać. Odpowiedź jest prosta – nieczęsto. Dlatego klawiatura mechaniczna Mountain Everest Max sama w sobie zapisze się w moim serduszku pewnie na całe życie tuż obok ROG Claymore II od Asusa.
Mountain Everest Max spisuje się świetnie w najważniejszym – wprowadzaniu innowacji. Ten flagowy model klawiatury producenta z pewnością posłuży mu do wybadania rynku i tworzenia podobnych tworów z okrojonymi i nie tak bogatymi funkcjami, ale w niższej cenie. Tak przynajmniej widzę to ze swojej perspektywy, bo ta kosztująca 1220 zł w Polsce (opcja zamówienia bezpośrednio ze sklepu również wchodzi w grę) klawiatura nie jest modelem, po który sięgnie wiele osób. Pewny jestem jednak jednego – jeśli sięgną, to z pewnością się nie zawiodą.