Nowy Nissan Juke wygląda bardzo nowocześnie. Jak projekt auta z przyszłości rysowanego przed laty
Nie mogę powiedzieć, że pierwsza generacja Nissana Juke była brzydka. Wbrew pozorom bardzo nietypowy kształt auta, na czele z przednimi światłami, miał zaskakująco wielu zwolenników. Na pewno był to jeden z bardziej oryginalnych crossoverów na rynku. Nowy Juke prezentuje się zupełnie inaczej.
Przede wszystkim nieco uspójniono jego wygląd. Przód jest bardzo zbliżony do tego, co znajdziemy w nowej Micrze, X-Trailu, a przede wszystkim Qashqaiu. Choć pozostawiono tutaj charakterystyczne, okrągłe lampy. Z tym że teraz przeniesiono je nieco niżej.
Najbardziej w oczy rzuca się stosunek nadwozia do kół. 19-calowe felgi testowanego wariantu N-Design w połączeniu z czarnymi nadkolami skutecznie tworzą iluzję niemal podzielenia auta na pół. 50% jego wysokości to koła, a 50% nadwozie. Co jest oczywiście kwestią perspektywy. Przez co nowy Juke od razu przywiódł mi na myśl szkice koncepcyjne aut przyszłości sprzed dobrych 10 lat. Wygląda na to, że te wizje się sprawdziły.
Nissan Juke w nowej wersji prezentuje się bardzo efektownie. Wygląda nowocześnie i naprawdę dobrze. W czym pomaga też kontrastujący z kolorem nadwozia dach. Auto nie jest przy tym przesadnie duże. Określenie miejski crossover, choć Nissan mówi wręcz o crossoverze coupe, zdecydowanie do niego pasuje.
Czytaj też: Test Mercedes EQA 250. Czyli elektryczne auto jednak może być wygodne
Wnętrze Nissana Juke nie wygląda jak auto za niewiele ponad 100 tys. złotych
Testowany wariant N-Design nie jest najwyższą opcją wyposażenia Nissana Juke. Ale nawet jeśli szarpniemy się na najbogatszy wariant Tekna, to 7-biegowy automat kosztuje 111 730 zł, a 6-biegowy manual 103 730 zł. A w środku… luksus! Skórzane fotele, skórzana tapicerka. I to w pięknie kontrastujących czerwono-czarnych barwach, podobnie jak kolor nadwozia. To naprawdę robi bardzo dobre wrażenie. Skórę, ale już nie ekologiczną a sztuczną, znajdziemy też w testowanej, tańszej wersji N-Design. Chyba że wolimy pozostać przy tapicerce materiałowej lub dodatkami Alcantary. W aucie za 100 tys. zł.
Przy czym powiedzmy sobie szczerze – skóra skórze nie jest równa. To nie jest skóra, którą znajdziemy w BMW za trzy razy większe pieniądze. Jest twardsza, sztywniejsza, ale w tej cenie nawet nie ma co próbować narzekać, bo i tak wypada to bardzo dobrze. Do tego mamy takie smaczki jak dyskretne podświetlenie wokół dźwigni zmiany biegów oraz świecące paski na drzwiach.
W środku mamy dużo miejsca. Wnętrze jest przestronne, a na brak komfortu nie mogą też narzekać pasażerowie z tyłu.
Bagażnik jest sporych rozmiarów (422l) i jest dwuczęściowy. Sporo miejsca mamy pod zdejmowaną podłogą. Po złożeniu siedzeń (asymetrycznie dzielone) mamy do dyspozycji 1305l.
Duży ekran – jest. Android Auto – jest i działa. Dziwne Menu – jest. Co to są za głośniki?!
Do dyspozycji kierowcy i pasażera oddano 8-calowy ekran dotykowy. Jest przyzwoitej jakości i dobrze reaguje na dotyk. Co do samego Menu, to mam wobec niego podobne zarzuty jak w przypadku Qashqaia.
Z ekranu głównego możemy niewiele zmienić jeśli chodzi o ustawienia samochodu, ale ktoś wpadł na pomysł, że to, co już możemy na tym ekranie zrobić, zostanie maksymalnie rozwodnione. Na zasadzie – tutaj dodamy dodatkowy poziom Menu i wrzucimy do niego tylko jedną opcję tylko po to, żeby było ich więcej. To nieco psuje odbiór całości, bo niepotrzebnie komplikuje coś, co powinno być jak najprostsze.
Na Menu Nissana nie musimy jednak patrzeć jeśli nie chcemy, bo do dyspozycji mamy Android Auto. Działające po kablu. Szybko, sprawnie, bez przerywania. Pod tym względem jest wzorowo.
Kierowca ma do dyspozycji 7-calowy ekran umieszczony pomiędzy wskaźnikami. To tutaj znajdziemy wszystkie ustawienia dotyczące systemów zabezpieczeń i ogólnie wszystko, co związane z funkcjonowaniem auta. Po Menu poruszamy się przyciskami na kierownicy. Kompletnie nie rozumiem dlaczego, ale o ile na ekranie głównym mamy treści wyświetlane po polsku, tak tutaj wszystko jest po angielsku. Co więcej, możemy nawet zmienić język tej części Menu, ale nie znajdziemy na liście języka polskiego. To rażące niedopatrzenie.
A teraz co to jest za cudo w zagłówkach przednich foteli? To element systemu nagłośnienia Bose Personal. Za który trzeba dopłacić prawie 5 000 zł. Więc najważniejsze pytanie – czy warto? System nagłośnienia sam w sobie jest dobry. Mamy sporą rozpiętość tonalną, ładnie brzmiące tony niskie i czyste brzmienie nawet przy wyższych poziomach głośności. Dwa dodatkowe głośniki w zagłówkach mają dodawać efektu przestrzenności dźwięku i… z tym mam problem.
Pomimo ustawienia maksymalnej przestrzenności wszystkich bajerów, głośniki w zagłówkach rzadko kiedy faktycznie słychać. Oczywiście muszą one grać ciszej i odpowiadają niemal wyłącznie za średnie i wysokie tony. W zasadzie w większości wysokie. Ale żeby faktycznie dawały różnicę, musimy mieć muzykę w pliku wysokiej jakości i muszą w niej znajdować się odpowiednie dźwięki. Dla przykładu świetnie brzmi na nich Psychodela Kalibru 44, ale utworów, w których głośniki w zagłówkach zrobią różnicę, jest jak na lekarstwo. Dlatego też dopłacania do dodatkowego nagłośnienia raczej bym nie rekomendował.
Na wyposażeniu znajdziemy też kamerę cofania wraz z czujnikami parkowania i opcjonalną kamerą 360 stopni, czujniki ruchu poprzecznego, asystenta martwego pola, porty USB (w tym jeden z tyłu) oraz gniazdo AUX. Sporo jak na auto za 100 tys. zł.
Czytaj też: Test Honda Jazz Crosstar. Niepozorne auto, z którego nie chcieliśmy wysiadać
Juke wygląda dynamicznie, ale z przyspieszeniem bywa różnie
Przed odbiorem auta doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jaki silnik siedzi pod maską Juka i wiedziałam, że nie ma co liczyć na cuda. W naszym uroczym miejskim crossoverze umieszczono trzycylindrową, doładowaną jednostkę o pojemności 1,0l i mocy 114 KM, oferującą maksymalny moment obrotowy wynoszący 200 Nm przy 3000obr/min. Jak to wygląda w praktyce? Dziwnie.
Do tego stopnia, że przez pierwszą minutę nie byłam w stanie ruszyć z miejsca parkingowego. Myślałam, że hamulec ręczny się nie zwolnił, albo wrzuciłam neutralny bieg. Okazało się, że nie, po prostu Juke potrzebował bardzo szczodrej ilości gazu, aby ruszyć z miejsca, a kiedy już się to udało, zrobił to z oporem. To auto potrzebuje ciężkiej nogi i wyczucia do w miarę dynamicznej jazdy po mieście. Jeżeli nie dodamy dużej ilości gazu, Juke będzie się ociągać z ruszeniem tyłka, ale jeżeli dodamy go choć trochę za dużo, potrafi bardzo nieprzyjemnie szarpnąć. Winę za to ponosi w dużej mierze skrzynia biegów (testowana wersja była wyposażona w dwusprzęgłową, 7-stopniową przekładnię), a w połączeniu z taką, a nie inną mocą ruszanie z miejsca potrafi naprawdę wkurzać.
W trasie Juke jest znacznie bardziej przewidywalny. 11.8 s do 100 km/h jest wynikiem, którego można się spodziewać przy takiej mocy, a przyspieszenia powyżej 100 km/h również bym nie hejtowała. Jasne, im wyższa prędkość, tym wolniej przyspiesza, ale nie będziecie mieć wrażenia, że robicie za zawalidrogę na lewym pasie ekspresówki. Juke został stworzony z myślą o poruszaniu się po mieście i jeżeli w takim otoczeniu użytkownik uzna jego moc za wystarczającą, jazda w trasie nie zmieni jego zdania na ten temat.
Skoro rozmawiamy o silniku, porozmawiajmy też o spalaniu. Jak na auto, które zostało stworzone do jazdy po mieście, jego spalanie w tym środowisku nie rzuci Was na kolana. Przy dużym natężeniu ruchu i korkach Juke spali ok. 8 l/100km. Jeżeli macie to szczęście, że nie musicie dzień w dzień kwitnąć w korkach, a miasto po którym się poruszacie może poszczycić się dobrą przepustowością dróg, zejdziecie do 7-7,5 l/100km. Poza miastem Juke palił ok. 7,5-8 l/100 km na ekspresówce, natomiast tam, gdzie mamy do czynienia z ograniczeniem do 90 km/h, spalanie będzie się wahało między 5,7-6,5l/100km.
Zawieszenie solidnie trzyma się drogi. Juke bardzo dobrze się prowadzi
Pomimo niewielkiej mocy, Juke jest autem bardzo przyjemnym w prowadzeniu. Po ogarnięciu tego, ile gazu należy mu dozować na starcie i przyzwyczajeniu się do tego, że auto czasami ociąga się z redukcją biegów, miałam w końcu możliwość zwrócenia uwagi na inne, znacznie lepiej zestrojone elementy.
Na pochwałę zasługuje przede wszystkim zawieszenie. Jest dosyć sztywnie zestrojone, ale spokojnie – nie będziecie czuć na własnych tyłkach każdej nierówności i nawet dłuższa podróż Was nie sponiewiera. Docenicie za to jego przyczepność. Pokonywaliśmy nim dosyć ostre zakręty na nawierzchni o wątpliwej jakości i nawet przy niezbyt niskich prędkościach Juke cały czas wdzięcznie trzymał się drogi. Wykorzystywaliśmy do tego tryb Sport, który nieco usztywnia układ kierowniczy i pozwala na bardzo sprawne manewrowanie autem. Jeżeli wybierzecie tryb Comfort lub Eco, również nie będziecie narzekać. Juke chętnie reaguje na komendy kierowcy i potrafi dać trochę frajdy z jazdy.
Czytaj też: Test Suzuki Ignis. Kompaktowy SUV do miasta w opcji budżetowej
Podsumowanie
Nissan Juke idealnie wpisuje się w segment nowoczesnych, niewielkich, miejskich crossoverów. Nie udaje czegoś, czym nie jest. Nie ma tutaj zabawy w „sportowe” wersje gdzie każdy dodatkowy „koń” kosztuje 1000 zł, a przydaje się od wielkiego dzwonu. Przekaz jest prosty – auto przede wszystkim do miasta. Nie porwie Was jego moc, ale docenicie łatwość prowadzenia, komfort i wyposażenie. Przyjemnie się na niego patrzy, jeszcze przyjemniej jest w środku, a prowadzenie, chociaż nie jest wolne od mankamentów, mimo wszystko zaliczam do pozytywnych doświadczeń. Biorąc pod uwagę stosunek ceny do jakości – jesteśmy na tak!