Ładny ten Swift. Taki miejski gokart
Obecna, VI generacja Swifta, jest produkowana od 2017 roku. Jest to całkiem spory kawałek czasu, ale patrząc na bryłę auta, nie odczujecie, że jest to projekt starszy niż 4 lata. Chociaż niewielki, wrażenie robi spore. Zawadiackie linie lamp, odważne przetłoczenia i zgrabna osłona chłodnicy sprawiają, że pomimo skromnych 3,85m długości, 1,75m szerokości i 1,50 m wysokości robi wrażenie napakowanego i aż nadto gotowego do jazdy.
Zawsze zwracam uwagę na paletę kolorów jaką oferuje producent i muszę przyznać, że ta Swiftowa jest bardzo radosna. Jasne, mamy standardowe szarości, biel i czerń, ale jeśli chcecie poszaleć, znajdziecie coś dla siebie. Błękit, czerwień, pomarańcz.. Nawet wystrzałowy żółty się znajdzie! Przyznam szczerze, że nie widziałam na żywo tego ostatniego, a szkoda. Założę się, że wyglądałby jak wyjątkowo wściekły kurczak pędzący po ulicy.
Na plus warto też zaliczyć fajnie zaprojektowane aluminiowe felgi, które pasują do designu nadwozia.
Czytaj też: Test Nissan Juke 2021. Niedrogi crossover potrafi bardzo pozytywnie zaskoczyć
Suzuki Swift ma ładne wnętrze. A trochę się o to baliśmy
Przyznam szczerze, że po teście Ignisa, trochę się tego wnętrza bałam, w końcu Swift jest autem tańszym. Założyłam, że ponieważ z zewnątrz jest atrakcyjniejszy od Ignisa o całe lata świetlne, producent pewnie zaoszczędził na wnętrzu. Jak się okazuje, wcale nie. Pewnie, jest tutaj mnóstwo plastiku, ale jest dobrze spasowany, więc nic nie trzeszczy, nie śmierdzi też tandetą.
Jak na tak małe autko, Swift może się pochwalić mądrym wykorzystaniem dostępnej przestrzeni. Dwie dorosłe osoby mogą się wygodnie rozsiąść i nie będą narzekały na brak miejsca. Z tyłu sprawa wygląda trochę gorzej, ale zakupy czy dziecko zmieszczą się bez problemu. Nie brałabym jednak na poważnie zapewnień producenta o 5 miejscach. Jasne, jeżeli posadzicie na tylnej kanapie 3 krasnale, zmieszczą się na pewno. Gorzej z ludźmi powyżej 12 roku życia. Nie żebym się czepiała – po prostu oczekiwanie, że auto takich rozmiarów w miarę wygodnie pomieści 5 osób jest… dosyć zabawne.
Bagażnik o pojemności 265 litrów pomieści zakupy, czy dwie średniej wielkości walizki. Jeżeli potrzebujecie więcej miejsca, przy złożonej tylnej kanapie jego pojemność wzrasta do 579 litrów. Jeśli 2 osoby chcą jechać na dłuższy urlop, spokojnie. Pomieścicie się.
W zasadzie jedna prosta zmiana we wnętrzu powoduje, że Swifta można stawiać lata świetlne przed Ignisem. Chodzi o sterowanie klimatyzacją. Dodanie tu ładniejszych gałek i niewielkiego, diodowego wyświetlacza skutecznie przenosi nas w czasie o dobre 10 lat do przodu. A przy tym jest bardzo intuicyjne. Dużo prościej sterowałoby mi się klimatyzacją w Swifcie niż np. Volvo XC90, czy Mercedesie EQA 250.
Za to wprost z Ignisa został przeniesiony ekran, do którego zaraz przejdziemy oraz siedzenia. Z potężną ilością gąbki, pozwalające zapaść się w nich jak w wygodnym fotelu z czasów PRL-u. W jak najbardziej pozytywnym tego znaczeniu. Szkoda tylko, że zabrało tu chociaż niewielkiego podłokietnika, ale za to mamy grzanie foteli.
Czytaj też: Test Suzuki Ignis. Kompaktowy SUV do miasta w opcji budżetowej
Im szybciej Swift jedzie, tym dziwniej grają głośniki. Tego jeszcze nie grali
Choć Swift ma drzwi niemal równie cienkie jak Ignis, oferuje trochę lepsze wygłuszenie wnętrza. Ale zachowania głośników… nie rozumiem. System nagłośnienia nie rzuca na kolana, ale oferuje w miarę czysty dźwięk przyzwoitej jakości. Chyba że jedziemy zbyt szybko. Powyżej prędkości 90 km/h zaczynają się dziać cuda. Im szybciej jedziemy, tym cieplejszy staje się dźwięk, tak że ostatecznie słyszymy sam bas i nic więcej. Z czego się to bierze, nie mam pojęcia.
Główny ekran ma co prawda potężne ramki, ale został ładnie wkomponowany w deskę rozdzielczą. A dotykowe przyciski, o działanie których zawsze się obawiam, spisują się zaskakująco dobrze. Wyświetlacz jest przeciętnej jakości, ale nadrabia niezłą czytelności. W zasadzie jest to tylko ekran do korzystania z multimediów oraz nawigacji. Działa tutaj Android Auto (z Mirror Link, a także Apple CarPlay), tylko po kablu. Za to działa bez zarzutów. Obok gniazda USB znajdziemy też gniazdo AUX.
Wszelkie ustawienia dotyczące samego auta znajdziemy na ekranie kierowcy. O ile uda nam się dostać do Menu. A to nie jest taka prosta sprawa. Jeszcze jakoś wykombinujemy, że wymaga to przytrzymania guzika na kierownicy, ale odkrycie sposobu poruszania się po Menu zajęło mi dłuższą chwilę. Nie robimy tego strzałkami na kierownicy, a malutkim pokrętłem umieszczonym obok zegarów. Jest to naprawdę pokręcone. Za to samo Menu, choć po angielsku, jest łopatologicznie proste i łatwo można się w nim odnaleźć.
Pozostając przy elektronice, możemy tu znaleźć zaskakująco dużo różnego rodzaju czujników. Mamy czujniki parkowania wraz z kamerą cofania, ostrzeganie o ruchu poprzecznym, asystenta pasa i adaptacyjny tempomat. Choć raczej nie oddałbym całkowitego prowadzenia w ręce Swifta, bo nieprzyjemnie kołysze się pomiędzy liniami pasa w momencie, kiedy zdamy się na prowadzenie dostępnymi czujnikami.
Czytaj też: Test Mercedes EQA 250. Czyli elektryczne auto jednak może być wygodne
Suzuki Swift nie rozpieszcza parametrami, ale po mieście śmiga aż miło
Wszystkie wersje Swifta (oczywiście poza Swift Sport) są wyposażone w 1.2l benzynową jednostkę z podwójnym wtryskiem o mocy 83 KM i maksymalnym momencie obrotowym wynoszącym 107 Nm przy 2800 obr./min. Nie brzmi to zbyt imponująco i wrażenie to nie jest mylne. Skromne 13.1 s 0-100 km/h raczej nie wciśnie Was w fotel, więc jeżeli jest to dla Was istotna kwestia, radziłabym przyjrzeć się bliżej Suzuki Swift Sport.
Wróćmy jednak do naszego „standardowego” modelu. Nie jest demonem prędkości, ale potrafi ruszyć z miejsca żwawo, między innymi dzięki wspomaganiu przez układ mild hybrid który, nie wdając się w technikalia, będzie was wspomagał dodatkowym momentem obrotowym do 50 Nm. Do sprawnej jazdy po mieście wystarczy, ale nie ma się co czarować, to tyle.
Taki, a nie inny silnik i wspomniany wcześniej układ mild hybrid to oczywiście efekt starań producenta o jak najmniejsze spalanie i emisję CO2. Czy tak jest w rzeczywistości? Odpowiedź jest zawsze taka sama – to zależy, jak jeździcie. Przy płynnej, przepisowej jeździe po mieście zmieścicie się w 4,5l/100 km. Jeżeli będziecie kwitnąć w potężnych korkach lub zechcecie odkryć swojego wewnętrznego Hołowczyca – Swift spali między 5,5 a nawet 6,5l. Generalnie rzecz ujmując, wartości te są w miarę uczciwie oddane w katalogu. Przy tak lekkim aucie (niecała tona) nie jest to wynik wybitny, ale nie nazwałabym go też słabym. Po prostu, małe auto, które pali proporcjonalnie do swoich rozmiarów i mocy.
Ferrari to nie jest, ale Swift daje dużo radości z prowadzenia
Swift nie jest tytanem mocy, ale za to prowadzi się go świetnie. Głównie za sprawą tak promowanej przez producenta z Hamamatsu platformy HEARTECT. Autko jest sztywne, a dzięki temu cholernie przyczepne i bardzo zwrotne. Układ kierowniczy jest zaskakująco responsywny i nie potrzeba tutaj wprawnego kierowcy, aby skłonić Swifta do robienia dokładnie tego, czego od niego w danym momencie wymagamy. Oczywiście, o ile nie wymagamy zawrotnych prędkości.
Nie mam zamiaru rozpisywać się na temat skrzyni biegów – testowany przez nas egzemplarz był wyposażony w 5-biegową manualną przekładnię. Jest, działa i… w zasadzie to tyle.
Stosunek ceny do jakości
Wspomniałam wcześniej, że Swift jest tańszy od Ignisa, zatrzymajmy się więc przy jego cenie na dłużej. Jeżeli interesuje Was wersja wyposażona w manualną skrzynię biegów, ceny wahają się od 55 500 zł do 65 500 zł. Przy automacie liczcie się z wydatkiem rzędu 60 500 zł lub 66 500 zł. Teoretycznie automat jest oferowany w cenach zaskakująco podobnych do manualu, ale to dlatego, że w automacie oferowane są dwie z trzech wersji wyposażenia – Premium i Premium Plus. Elegance, czyli wersja najwyższa, jest dostępna tylko przy przekładni manualnej. Czy warto się nad nią pochylić? Czemu nie. Jest tam kilka fajnych rzeczy takich jak np. 16-calowe polerowane aluminiowe felgi, elektrycznie składane lusterka z wbudowanymi kierunkowskazami, automatyczna klimatyzacja, czy hamulce tarczowe z tyłu. Jeżeli jesteście gotowi poświęcić te elementy dla wygody, jaką jest automat, też nie będziecie narzekać. Wersja Premium Plus jest wyposażona we wszystkie systemy bezpieczeństwa i większość zabawek multimedialnych dostępnych w wersji Elegance.
Biorąc bod uwagę ilość elementów wyposażenia wpływających na bezpieczeństwo kierowcy i pasażerów, komfort prowadzenia, atrakcyjną sylwetkę i spalanie Swifta, ceny wahające się między 55 a 65 tys. zł za nowy samochód są moim zdaniem bardzo uczciwe. Nietrudno spotkać auta wycenione o wiele wyżej, nieoferujące kierowcom nic naprawdę przydatnego, co usprawiedliwiałoby kwoty rzędu 80 000zł. No może poza znaczkiem na obudowie.
Podsumowanie
Suzuki Swift Hybrid FL to auto o bardzo dobrym stosunku ceny do jakości. Mamy tu sporo dodatków i czujników bezpieczeństwa, za które zazwyczaj trzeba dopłacić do kwot rzędu 80-85 tys. złotych. Wnętrze nie rozpieszcza użytymi materiałami, ale jest funkcjonalne i ani nie wygląda przesadnie tanio, ani też nie robi wrażenia przestarzałego. Można się w nim bardzo szybko poczuć jak w domu.
Swift to typowo miejskie auto. Ze skromną mocą, ale wystarczającą do tego, żeby żwawo ruszyć spod świateł. A i bez większego problemu rozpędzi się do typowo autostradowych prędkości. Tylko… trochę później. Ale za to nadrabia świetnym prowadzeniem, zwrotnością i kurczowym trzymaniem się asfaltu. No i nie nadwyręży nam portfela zbyt dużym spaleniem. Podczas całego testu zatrzymaliśmy się na średnim poziomie 5,5l.
Jeśli szukasz taniego i małego samochodu, to Suzuki Swift nie tylko powinien sprostać Twoim wymaganiom, ale też w niektórych elementach może bardzo pozytywnie zaskoczyć.