Wojna nie szczędzi nikogo. Nawet rynku i przemysłu
Większość z nas nie miała nieprzyjemności żyć w czasach wojny prowadzonej na dużą skalę i z Polską w roli głównej. Przeżywamy jednak ciągle światową pandemię i odczuwamy niedobory w wielu segmentach rynku, które powodują albo wysokie ceny, albo ograniczoną dostępność towaru. Żyjemy więc w nieco podobnych do warunków wojennych czasach, bo sięgając do kart historii, łatwo zauważyć prawidłowość, że kiedy konflikty eskalują do wysokich poziomów, nagle zaczynają pojawiać się ogromne braki na rynku.
Czytaj też: Trzeci amerykański niszczyciel Zumwalt zakończył próby morskie. Teraz czas na system bojowy
W przypadku USA poprzedni wiek był pełen tego sytuacji, wymuszających na obywatelach zmiany przyzwyczajeń. Tak też rekwirowane dla żołnierzy mięso zastępowano twarogiem, jedwab zabierany do produkcji spadochronów nylonem, a w działalności wojskowej ogromne braki w dostępie do stali próbowano zalać… betonem. Podczas obu wojen światowych Stany Zjednoczone trapił bowiem problem z dostępnością stali, która do tej pory jest wykorzystywana do produkcji kadłubów okrętów i statków.
Przez to zaczęto szukać alternatywy i tak też postawiono z czasem na beton. Po wielokrotnych eksperymentach uznano, że tworzenie z żelbetonu (betonu wzmocnionego stalowymi prętami, czy wkładkami) okrętów ma sens na tle oszczędności, jakie to podejście generuje na poletku stali. Tak też podczas I wojny światowej Stany Zjednoczone zamówiły 24 statki o betonowych kadłubach. Te nie miały jednak brać udziału w walkach, a jedynie odpowiadać za realizowanie dostaw do Europy.
Czytaj też: Pierwszy nuklearny okręt podwodny Korei Południowej. Wreszcie państwo ma do tego możliwości
Betonowce, to dosyć wyjątkowe statki z betonu. Ważyły jednak swoje i gdy dostęp do stali zaczął się poprawiać, ich dalsze konstruowanie przestało mieć sens
Finalnie powstało tylko 12 z tych 24 planowanych statków towarowych podczas całej I wojny światowej. Zapomniano o nich szybko, bo praktycznie w ciągu pierwszej dekady po zakończeniu konfliktu. Były wprawdzie dobrą alternatywą w myśl realizowania rutynowych misji transportowych, kiedy zaczynało brakować tradycyjnych statków, ale pomimo zalet w samej produkcji, miały ogromne wady.
Projekty betonowców obejmowały istne pływające “kloce” o proporcji 5:1 (długość:szerokość), bo wymagały zastosowania dużych ilości betonu do kadłubów, aby te wytrzymywały wzburzone morze. Wprawdzie beton jest lżejszy od stali i to znacznie, ale ta jest jednocześnie znacznie mocniejsza, przez co produkcja kadłubów z jej udziałem zapewniała wojsku finalnie znacznie lżejsze okręty.
Jeden z pierwszych betonowców USA, SS Atlantus miał wyporność 2500 ton przy długości rzędu 76,2 metra na 13,72 metra szerokości. Pod względem wagi był więc solidnym potworkiem, co wymuszało wykorzystywanie mocniejszych silników o wyższym zużyciu paliwa i tym samym kosztach eksploatacji. Dodatkowo przez tę cechę kadłuby betonowców zanurzały się głębiej, co doprowadzało do ich częstszego osiadania na mieliźnie.
Czytaj też: Amerykańska Marynarka Wojenna chwali się kolejnym udanym testem broni laserowej
Kiedy więc dostęp do stali przestał być problemem, wykorzystywanie betonu do konstrukcji kadłubów równie szybko przestało mieć sens. Finalnie większość betonowców zostało zatopionych, aby pełnić funkcję falochronów (nawet na plaży Omaha przed słynnym desantem) i tylko do jednego ludzie mają ciągle otwarty dostęp. Betonowiec SS Palo Alto po I wojnie światowej został wyrzucony na brzeg w Seacliff State Park w Santa Cruz w Kalifornii i został przekształcony w atrakcję turystyczną.