Co jest złego w klasycznym plecaku?
Do tej pory przez, w zasadzie kilka lat, używałem klasycznego plecaka. Z jedną kieszenią na laptopa, jedną wielką na… wszystko i 2-3 mniejszymi. Efekt był taki, że laptop podróżował w miarę bezpiecznie. W dużej kieszeni mieszał się aparat, obiektywy, mysz od laptopa, ładowarki, mały statyw. A w mniejszych kable, kolejne ładowarki i podobne drobiazgi.
Jak łatwo się domyślić, taki bajzel w środku nie jest dobry dla kondycji sprzętu. Nie tylko wizualnej. Inna sprawa to trudności z dostaniem się do tego, co akurat nas interesuje. Nie wspominając już o wyjazdach. Zazwyczaj podczas kontroli na lotnisku zajmuję co najmniej cztery wanienki, z czego trzy zapełniam elektroniką. Klasyczny plecak zdecydowanie nie ułatwia rozpakowania i ponownego pakowania w takim momencie. Rozwiązanie problemu jest proste – odpowiedni plecak.
Vanguard Veo Adaptor S46, czyli rozmiar ma znaczenie
Po zobaczeniu powyższego zdjęcia byłem przekonany, że plecak Vanguard Veo Adaptor jest ogromny. Dlatego też wybierając odpowiedni rozmiar zacząłem od tego najmniejszego. Co zostało szybko zweryfikowane przez maksymalną przekątną ekranu laptopa, jaki się do niego mieści. Plecak najmniejszy mieści bowiem tylko 10-calowy tablet. Siłą rzeczy musiało więc paść na rozmiar S46, który zgodnie ze specyfikacją mieści 15-calowego MacBooka. A że nie zdarza mi się podróżować z laptopem większym niż 14 cali, wybór był oczywisty. Deklarowana masa plecaka to 1,37 kg.
Plecak faktycznie do najmniejszych nie należy, ale i tak jest o dobrą 1/3 mniejszy niż się spodziewałem. Wykonany jest z dobrych materiałów. W zestawie znajdziemy też pokrowiec przeciwdeszczowy, zawinięty w całkiem kompaktowy woreczek.
Całość jest sztywna, więc plecak będzie nam nieco odstawać i warto jest szybko się do tego przyzwyczaić. W przeciwnym wypadku można się solidnie zestresować. Jak ja w sklepie spożywczym w Stambule, kiedy zaczepiłem plecakiem o półkę z butelkami z piwem. Do tragedii nie doszło, ale złowroga mina sprzedawcy niemówiącego ani trochę po angielsku była wystarczająca.
Co ważne, plecak nie ma krzykliwego wyglądu. Więc nie krzyczy z daleka, że w środku mamy sprzęt za kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Czytaj też: Test chłodzenia Noctua NH-P1
Co włożymy do plecaka Vanguard Veo Adaptor
Zacznijmy od rzeczy największych. Na plecach umieszczona została duża kieszeń na laptopa. Faktycznie mieści 15-calowe konstrukcje, bez problemu, jak również dyskomfortu noszenia, mieszczę tam 14-calowego laptopa i małą klawiaturę Logitech MX Keys Mini.
Na górze mamy dwie kieszenie. Jedna nieduża i płaska. Druga głęboka, stworzona z myślą o powerbanku. Możemy do niego podłączyć fabrycznie zamontowany kabel, którego wyjście z portem USB-A jest na zewnątrz plecaka. Dzięki temu łatwo możemy się do niego podłączyć. Kieszeń jest spora. Mieszczę tam potężny powerbank 20 000 mAh i zazwyczaj dokładam do niego sporą ładowarkę do laptopa/smartfonu, dysk SSD, uniwersalną ładowarkę, ładowarkę od aparatu i komplet kabli.
Na tylnej ściance znajdziemy zaczep na statyw, zazwyczaj trafia tu Gorilla Pod (o ile nie podróżuje w walizce przy dłuższych wyjazdach). Mamy tu też płaską, zapinaną kieszeń. To dobre miejsce na jakieś papiery, ewentualnie kilka kabli.
Na bocznych ścianach, na głównych kiszeniach, mamy kieszonki trzymane przez gumowe paski. To dobre miejsce na wodę (spokojnie wejdzie mu litrowa butelka), czy puszkę z napojem.
Głównym elementem plecaka są właśnie kieszenie boczne z wydzielonymi przegrodami. W układzie fabrycznym są to trzy przegrody z dnem oraz jedna przebiegająca przez całą szerokość plecaka. Zazwyczaj do niej wkładałem głośnik Huawei Sound Joy, a do pozostałych trafiał aparat, trzy obiektywy oraz mysz Logitech MX Master 3. W takim układzie przegród, aparat możemy umieścić bez obiektywu lub z krótkim obiektywem typu 50mm F/1.8, kierując go prostopadle do dna przegrody. Najdłuższy obiektyw, jaki zmieścimy w przegrodach, może mieć ok 140mm długości. Więc na spokojnie, bez przekładania przegród, włożymy tu obiektywy 24-70mm F/2.8 Canona, Sigmy i Sony lub 16-35mm. Dłuższe teleobiektywy też się zmieszczą.
Wtedy musimy zdjąć dno przegrody (wszystko trzyma się na solidnych zaczepach) i włożyć obiektyw w poprzek plecaka (tak jak tutaj umieszczony jest głośnik), albo też jeśli nie mamy za dużo innego sprzętu, umieścić go pionowo. Układ dostępnej przestrzeni możemy praktycznie dowolnie modyfikować. W zależności od tego, ile sprzętu chcemy tu zmieścić.
Od wewnątrz bocznych kieszeni mamy też mniejsze schowki. W tym dedykowany na karty pamięci. Jeśli, podobnie jak ja, namiętnie zapominacie o kartach pamięci, to jest to genialne rozwiązanie. Tutaj też trzymałem np. rysik od Galaxy Z Folda3.
Czytaj też: Test Logitech MX Master 3. Tak wygląda mysz ostateczna
Vanguard Veo Adaptor był tym, czego potrzebowałem
Plecaka Vanguard Veo Adaptor używam już ponad miesiąc. Był ze mną w Turcji, Krakowie i paru mniejszych wyjazdach, czy zwykłych wyjściach choćby do parku. Znacznie pomógł mi w organizacji. Nie mam już problemu z pakowaniem sprzętu i kombinowaniem, w jakiej kolejności włożyć go do plecaka tak, żeby najbardziej potrzebne rzeczy były na wierzchu. Tutaj mam wygodny dostęp do praktycznie każdego sprzętu, który mam ze sobą.
Plecak jest bardzo wygodny. Przeszedłem z nim sporo kilometrów, z mniejszym lub większym załadunkiem i praktycznie od samego początku czułem się z nim komfortowo. Nie bolą mnie plecy, ani barki. A nawet przy solidnym obłożeniu, nie mam wrażenia, że plecak agresywnie ciągnie mnie do tyłu.
W zasadzie jedyną wadą, ale też jednocześnie to cecha plecaków fotograficznych, jest brak miejsca na inne, większe rzeczy. Kiedy np. idę na premierę nowego smartfonu i mam w klasycznym plecaku aparat z dwoma obiektywami, to spokojnie mogę tam jeszcze włożyć pudełko z samplem testowym. Tutaj wymaga to odpowiedniego manewrowania przegródkami i zwyczajnie przyzwyczajenia. W przyszłym roku (mam nadzieję!) będzie okazja, żeby to przetestować.
Póki co, plecak Vanguard Veo Adaptor zdecydowanie radzi sobie z moimi wymaganiami i mogę go Wam śmiało polecić.