„They see me rollin’, they hatin’ …” Momentami chyba wręcz dosłownie
Jeżeli komuś zależy na zrobieniu wrażenia na otoczeniu, GLE 350 de zaspokoi Wasze pragnienia. To auto jest jak Kenpachi Zaraki wśród kapitanów Gotei 13. Potężne, zawadiackie i cholernie świadome wrażenia, jakie wywiera na otoczeniu. Tutaj nie ma miejsca na subtelności – radzę brać wersję z linią wyposażenia AMG z najbardziej ostentacyjnym kolorem, jaki znajdziecie. Nie martwcie się, Mercedes nie pozwoli Wam całkowicie odlecieć, ale jest z czego wybierać. Testowany przez nas egzemplarz, pomalowany na piękny złoty kolor (który w katalogu nazwany jest srebrnym…), postawiony na 22-calowych felgach, robił wrażenie nawet stojąc na ciemnym parkingu w tłumie innych najnowszych zabawek producenta ze Stuttgartu. EQA wyglądał przy nim jak nastolatek stojący w kolejce po swoje sojowe latte.
Skąd takie wrażenie? Cóż, przy długości 4924 mm, szerokości 2157 mm z rozłożonymi lusterkami i wysokości sięgającej 1797 mm przy maksymalnie podniesionym zawieszeniu, ciężko byłoby go nie zauważyć. Jednak nie tylko rozmiar GLE 350 de odpowiada za jego ostentacyjną obecność wszędzie, gdzie się pojawi. Wyrazy uznania należy oddać przede wszystkim designowi nadwozia. Projektanci byli powściągliwi przy tworzeniu prostych, eleganckich linii boków i tyłu auta, ale zaszaleli, projektując przód. Mam tutaj na myśli linię wyposażenia AMG zaopatrzoną w potężny grill i wloty powietrza, które nadają autu pazur. Taki design uprzedza kierowcę z daleka, że GLE jest czyś więcej, niż kolejny nudny, przerośnięty SUV, za który na dzień dobry przyjdzie Wam zapłacić 400 tys. zł.
Po zaparkowaniu GLE 350 de pod blokiem znalazły się po jego bokach zwykłe auta, widok był… komiczny. Naprawdę żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia, ale to trochę tak jakbyście postawili przeciętnych facetów 180cm i 80kg obok Hafthor Bjornssona z czasów Gry o Tron.
Innym odniesieniem do rozmiaru auta niech będzie przykład z myjni. Zazwyczaj testowe samochody przed zrobieniem im zdjęć myję na myjni samoobsługowej za 10-12 zł. Na GLE 350 de poszło 30 zł, a umęczyłem się przy tym strasznie. Samo dostanie się do dachu to było spore wyzwanie. A w końcu mam 183 cm wzrostu. Ba, tak jak mam nawyk stawiania plecaka na dachu samochodu podczas wypakowywania bagażów, tak w tym przypadku, przez wysokość auta i obecność relingów, szybko z tego zrezygnowałem.
Co do tytułowego hatin’, ktoś chyba mocno zazdrościł nam tego Mercedesa, bo zastaliśmy go na parkingu z bardzo mocno przetartym przednim błotnikiem. Ludzkie chamstwo w dzisiejszych czasach nie zna granic.
Czytaj też: Test BMW iX3 – popularny SUV w wersji na prąd
W Mercedesie GLE 350 de jest jakby luksusowo… A jak przestronnie!
Mercedes GLE 350 de jest duży na zewnątrz, ale i wcale nie mniejszy w środku. Przestrzeń dosłownie czuć, bez względu na to, które miejsce zajmiemy. Mamy ogrom miejsca z praktycznie każdej strony, a w potężnych fotelach można poczuć się jak król na tronie. Tylko weź z tego tronu wyjdź…
GLE 350 de jest bardzo wysoki. Do tego mamy hydrauliczne zawieszenie. Nawet kiedy maksymalnie je opuścimy (jest nawet specjalna funkcja obniżenia do wysiadania), to i tak do wysiadania przydaje się solidny, metalowy schodek pod drzwiami. Z kolei jazda z maksymalnie podniesionym zawieszeniem jest naprawdę dziwna. Można się poczuć dosłownie jak w wysokim busie i wszystko oglądamy z góry. A do wysiadania z takiej wysokości trzeba mieć naprawdę sprawne biodra.
Przednie fotele są regulowane w praktycznie każdej płaszczyźnie. Do tego grzane, choć w testowej wersji nie były wentylowane. Po zatopieniu się w nich możemy dodatkowo włączyć jeden z trybów relaksacyjno-pobudzających, który łącząc nastrojową muzykę z odpowiednim zapachem i oświetleniem wprowadzi nas w stan krótkiej drzemki lub pobudzi do dalszej jazdy. W schowku znajduje się nawet specjalne miejsce na buteleczkę z odpowiednim zapachem.
Fotele mają też funkcję reagowania… kinetycznego? W założeniu chodzi chyba o to, że np. kiedy przyśpieszamy, fotel zaczyna nas mocniej trzymać i lekko się odchyla lub lekko przechyla się na zakrętach. W praktyce nie do końca byłem w stanie wyłapać reguły, kiedy co konkretnie się dzieje, ale jest to fajna ciekawostka.
O wykonaniu wnętrza nie można powiedzieć złego słowa. Elementy z prawdziwego drewna, wysokiej jakości skóra, metalowe wstawki… luksus pełną gębą. Do tego dwa wielkie ekrany za jedną taflą szkła i dyskretne podświetlenie. Tym razem nieprzesadzone i nie poczujemy się tu jak w statku kosmicznym. Choć może nieco przesadzony jest potężny tunel środkowy z dużymi uchwytami po bokach. Ale z drugiej strony jest to udane dopełnienie całej potęgi auta.
Z tyłu też nie brakuj miejsca. Podróżuje się tu nie mniej komfortowo jak z przodu i w zasadzie z tej perspektywy najbardziej widać, jak przestronne jest wnętrze. Choć w całym tym luksusie zabrakło mi sterowania klimatyzacją dla tylnej kanapy. Pomimo tego, że GLE 350 de jest hybrydą, nie ma tutaj wrażenia podniesienia podłogi jak w EQA 250. Ale z racji tego, że trzeba było zagospodarować miejsce dla akumulatorów, wariant hybrydowy nie ma możliwości zainstalowania trzeciego rzędu foteli jak niektóre wersje GLE 350.
Nieco mniejszy jest też bagażnik, ale nadal mamy tu ogrom miejsca. W bagażniku znajdziemy też dedykowany przycisk obniżający zawieszenie do załadunku.
Mercedes GLE 350 de to zdecydowanie jedno z tych aut, w którym wręcz trzeba dopłacić do panoramicznego dachu. To prawdziwe cudo! Tafla szkła jest ogromna i wpuszcza do środka bardzo dużo światła. Ale nie można go całkowicie otworzyć, choćby w jednej połowie. Tylko przednia część jest uchylana.
Czytaj też: Test Suzuki Swift Hybrid FL. Mały, ładny, tani i do miasta
Mercedes GLE 350 de czyli diesel w hybrydzie (hybryda w dieslu?)
Wspomnieliśmy wcześniej, że GLE 350 de jest nietypową hybrydą – jest wyposażona w silnik elektryczny i wysokoprężny. Mamy na rynku istny wysyp aut typu plug-in hybrid, ale zazwyczaj jest to połączenie napędu elektrycznego i benzynowego. Jak wypada mercedesowski PHEV z silnikiem diesla?
Producent stanął na wysokości zadania i zadbał o to, aby silnik elektryczny nie był jedynie wydmuszką, którą fajnie jest się pochwalić na billboardach. GLE 350 de został wyposażony w akumulator o pojemności 31,2 kWh o deklarowanym zasięgu 106 km. W praktyce, przy niskich temperaturach (okolice zera) i niezbyt ekonomicznej jeździe wartość ta jest zbliżona do 70 km, co pozwala znacząco zredukować koszty poruszania się po mieście. Przyznam szczerze, że uśmiałam się do łez, kiedy sprawdziłam pojemność akumulatora GLE i uświadomiłam sobie, że jest mniejszy jedynie o 4,3 kWh od jedynego akumulatora, jakim dysponuje Honda E.
Drugie, wysokoprężne serce GLE ma pojemność 2 litrów, a całość oferuje kierowcy moc 320 KM i 700 Nm momentu obrotowego, co przekłada się na przyzwoite przyspieszenie i rozsądne spalanie. Przyśpieszenie 6,9s 0-100 km nie jest powalającym wynikiem, ale biorąc pod uwagę stosunek mocy do masy auta, nie ma na co narzekać. To, że tak mały silnik potrafi poderwać tego ponad 2-tonowego potwora do sprintu w niecałe 7 sekund, jest zaskakujące. Fakt, odbywa się to sporym kosztem.
Jeśli chcecie ten samochód katować, radzę wyłączyć wyświetlanie informacji o bieżącym zużyciu paliwa. Widok 27l/100 km po niezbyt delikatnym obchodzeniem się z pedałem gazu może przerażać. O wiele przyjemniej patrzy się na informacje o średnim spalaniu. Po przejechaniu ponad 500km (miasto + trasa), zatrzymaliśmy się na wartości 7,4l/100 km.
Nieufnie podchodzę do hybryd plug-in, bo zazwyczaj tempo ładowania nie powala. Nie tym razem. Deklarowana maksymalna moc ładowania to 60 kW. Według informacji na ekranie udało mi się przekroczyć 40 kW, ale jak dobrze wiemy, polskie ładowarki to często loteria. Nie mniej to bardzo solidny wynik, który pozwala szybko naładować akumulator np. w trakcie zakupów. Zabrakło niestety, jak np. w Volvo XC90, możliwości ładowania silnika elektrycznego spalinowym. Pozostaje tylko klasyczna rekuperacja.
Warto wspomnieć, że w trybie czysto elektrycznym GLE 350 de jedzie naprawdę żwawo i katalogowo można go rozpędzić nawet do 160 km/h.
Czytaj też: Test Nissan Juke 2021. Niedrogi crossover potrafi bardzo pozytywnie zaskoczyć
„Tryin’ to catch me ridin’ dirty…”
Stwierdziliśmy, że skoro GLE 350 de ma bajery takie jak regulowane, pneumatyczne zawieszenie i tryb jazdy terenowej (o ocenie jazdy terenowej nie wspominając), koniecznie musimy sprawdzić go w trudnych warunkach. To, że jazda w mieście będzie komfortowa wiedzieliśmy, zanim go odebraliśmy i naprawdę nie ma sensu się nad tym rozwodzić. No może poza tym, że bydle momentami ciężko utrzymać w węższym pasie, o mieszczeniu się w ciasnych parkingach podziemnych nie wspominając.
Przejechaliśmy więc spory kawał drogi, aby znaleźć miejsce, w którym mapy Google przestają widzieć drogi, a w razie, gdybyśmy przeszacowali możliwości GLE, ktoś znajomy załatwiłby jakiś ciągnik, który wyciągnąłby nas z opresji. Warunki były świetne – roztapiający się śnieg, dziury, pofalowane ścieżki między polami, którymi jeździ chyba tylko ciężki sprzęt rolniczy, koleiny, błoto, żadnych utwardzonych nawierzchni. To znaczy, kiedyś pewnie tam były… W prezencie od Matki Natury dostaliśmy jeszcze deszcz ze śniegiem. Jak poradziła sobie nasza odpicowana, pozerska hybryda? Bajecznie.
GLE 350 de podniósł zawieszenie i śmiało pruł przez wszystkie przeszkody, a nierówności, na których w osobówce powybijalibyśmy sobie zęby, odczuwaliśmy jako mniejsze lub większe bujanie. Jeśli wpadaliśmy w wyjątkowo głębokie błoto i koleiny na zakrętach, auto pomagało bardzo szybko odzyskać panowanie nad prowadzeniem, abyśmy nie skończyli na czyimś polu. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie czułam takiej frajdy z jazdy po kompletnych zadupiach. To auto pokazuje kierowcy, że da sobie radę w bardzo wymagającym terenie, więc jedyne co pozostaje do zrobienia to czerpanie radości z jazdy. Całkiem nieźle, jak na śmierdzącego luksusem niemieckiego ważniaka.
Trzeba tylko pamiętać, że włączenie trybu jazdy terenowej nie aktywuje analizy jazdy terenowej i trzeba ją dodatkowo włączyć ręcznie. My tego nie wiedzieliśmy, więc możemy tylko powiedzieć, że taka funkcja jest obecna.
Czytaj też: Test Volvo XC90 Recharge. Luksusowy SUV częściowo na prąd
„My music’s so loud, I’m swangin…” Mercedes GLE 350 de gra nie tylko głośno
Po nagłośnieniu Burmester w Mercedesie należy spodziewać się dużo, a i tak GLE 350 de zdołał mnie zaskoczyć. Takiego basu w samochodzie jeszcze nie słyszałem! Chciałbym wiedzieć jak duży musi być zainstalowany tu subwoofer, a miejsca na niego jest naprawdę dużo. Płynie z niego na tyle potężny dźwięk, że dopiero wirtualne przesunięcie środka brzmienia nieco do tyłu powoduje, że faktycznie sprawia on wrażenie wycentrowanego. Inaczej źródło dźwięku cały czas będziemy mieć wyraźnie z przodu. Nie mniej bas nie dominuje brzmienia i jest ono ładnie zbilansowane, a przy tym nieziemsko głębokie. Wszystko dodatkowo można bardzo precyzyjnie wyregulować.
System multimedialny Mercedesa jest rozbudowany, atrakcyjny graficznie i można się go zaskakująco szybko nauczyć. Rozmieszczenie poszczególnych funkcji jest bardzo logiczne i przemyślane i dodatkowo możemy tu dużo rzeczy wyciągnąć na wierzch w formie skrótów. Ekran główny jest dotykowy z opcją sterowania touchpadem na tunelu środkowym.
Kierowca ekranami może zarządzać za pomocą małych touchpadów na kierownicy. Prawy do głównego ekranu, lewy do ekranu za kierownicą. Tutaj dodatkowo możemy ustawić ogromną ilość widoków. Co innego na lewej tarczy, co innego na prawej, co innego na środku. Do tego mamy opcję zmiany widoku zegarów. Jest tego tyle, że w sumie liczbę opcji konfiguracji ekranu kierowcy można liczyć co najmniej w setkach, jeśli nie ładnych tysiącach.
Co ważne, na ekranie kierowcy możemy też wyświetlić mapę Google’a (choćby jako jeden z zegarów lub pomiędzy nimi), po podpięciu smartfonu np. w trybie Android Auto. Co jest dużym udogodnieniem. Podobno można to wyświetlić również na head-upie, ale testowany egzemplarz go nie posiadał. Minusem jest to, że na tak dużym ekranie głównym możemy mieć tylko jedną aplikację. Np. tylko mapę lub tylko Tidala. BMW pozwala umieścić je obok siebie.
Niezmienni zachwycony jestem działaniem nawigacji Mercedesa. Bardzo dobrze wyznacza trasy, uwzględniając natężenie ruchu. Do tego mamy widok rozszerzonej rzeczywistości. Na ekranie mamy narysowane strzałki, nałożone na widok z przedniej kamery. Jest też opcja uruchamiana kamery po zatrzymaniu się na światłach. Dzięki temu nie musimy wychylać się żeby zobaczyć, czy mamy już zielone.
Czytaj też: Test Mercedes EQA 250. Czyli elektryczne auto jednak może być wygodne
Luksus w trasie, czołg w terenie, a jak trzeba wół roboczy – Mercedes GLE 350 de w pigułce
Mercedes GLE 350 de to idealne auto dla kogoś mieszkającego za miastem. Kto lubi jeździć w dłuższe trasy, szczególnie na działkę na wsi lub nad jeziorem, a na co dzień pokonuje krótkie trasy.
Na krótkich trasach i w mieście idealnie sprawdzi się napęd elektryczny. Cichy, tani, o zaskakująco dobrym zasięgu i osiągach. Choć codzienna jazda tak ogromnym autem w mieście może być dyskusyjnie wygodna. Za to już w trasie – płyniemy! Nawet jeśli trafimy na solidny wiatr i ulewny deszcz (mamy to za sobą), możemy pruć przed siebie bez obaw, że tir zwieje nas z trasy. Jeśli lubimy jeżdzić dynamicznie, mamy do tego spory zapas mocy. Ale też możemy śmiało zdać się na bardzo dobrze działający, aktywny tempomat. A jeśli wypadniemy z głównej drogi, to nawet po błotnistym, polnym szlaku GLE 350 de pójdzie jak czołg. Ba, do tego możemy mieć nawet podpiętą przyczepkę.
A cały czas będziemy siedzieć w wygodnym, przestronnym wnętrzu, w którym każdy pasażer będzie się czuć luksusowo. Ze względu na cenę i wymiary Mercedes GLE 350 de nie jest autem dla każdego, ale jego przyszli posiadacze nie powinni mieć powodów do narzekania. To nie będą źle wydanie pieniądze.