W teorii, lawa wydobywająca się z wulkanów wyrzuca materię spod skorupy ziemskiej i wydobywa ją na powierzchnię. Tam lawa ochładza się, tworząc bazaltowe formacje skalne. Proces ten zajmuje na ogól kilka lat. Tymczasem podwodna erupcja wulkanu w weekend dodała prawie 50 procent masy lądu do małej wyspy, która uformowała się podczas wcześniejszego wybuchu Hunga-Tongi. Tak przynajmniej szacują eksperci.
Podwodny wulkan stworzył własną wyspę
Wulkan Hunga-Tonga-Hunga-Ha’apai, położony nieco ponad 18 mil od wybrzeża wyspy Fonuafo’ou na Tonga, wybuchł w 2015 roku i utworzył małą wyspę. Naukowcy sądzili wtedy, że nowy ląd będzie tylko chwilową ciekawostką, która dość szybko zostanie pochłonięta przez morskie fale. Tak się jednak nie stało, a kilka miesięcy po jej utworzeniu, wyspa zaczęła tętnić życiem, dzięki morskim ptakom, które zaczęły regularnie odwiedzać to miejsce.
W zeszłym miesiącu, mniejsza erupcja Hunga-Tongi, którą nie zainteresowały się media, również powiększyła powierzchnię wyspy. Nie na tyle jednak, żeby zrobiła się z tego sensacja. Najnowszy i o wiele silniejszy wybuch zapewne doda o wiele więcej lądu do wulkanicznej wyspy. Tak przynajmniej twierdzą eksperci. Aczkolwiek z weryfikacją tej teorii musimy poczekać aż pył wulkaniczny, wyrzucony podczas erupcji opadnie, gdyż blokuje on obecnie podgląd satelitarny.
Czytaj również: Wulkan niczym Oko Saurona. Jego szczyt ma 300 metrów wysokości
Powiększenie wyspy jest oczywiście interesującą ciekawostką. Nie zapominajmy jednak o destruktywnej stronie erupcji wulkanicznej: oprócz fal tsunami, erupcja spowodowała też gwałtowne burze z piorunami – redakcja National Geographic poinformowała, że w ciągu godziny w Tonga odnotowano aż 200 tys. wyładowań, którym towarzyszyły grzmoty i ryki wulkanu, gdy wyrzucał więcej lawy. Łączność z wyspą jest obecnie odcięta, więc o rozmiarach szkód wyrządzonych przez erupcję dowiemy się dopiero w ciągu najbliższych kilku dni.