— Nie zaobserwowaliśmy żadnych reakcji tkanek wokół urządzenia i spodziewamy się, że może ono pozostać na swoim miejscu przez wiele lat – mówi Samuel Eggenberger, inżynier biomedyczny z University of Sydney.
Bioniczne oczy, czyli okulary i implant
Phoenix 99 składa się tak naprawdę z dwóch elementów. Pierwszym z nich są okulary wyposażone w małą kamerę, której rolą jest rzecz jasna rejestracja obrazu. Następnie, obraz ten przesyłany jest bezprzewodowo do implantu podłączonego do siatkówki użytkownika, gdzie zamieniany jest na impulsy elektryczne. W takiej postaci przetwarzany jest przez nerw wzrokowy i przesyłany do mózgu, dzięki czemu użytkownik widzi.
Twórcy implantu złożyli już stosowne dokumenty, dzięki którym niebawem będą mogli rozpocząć testy kliniczne z udziałem ludzkich pacjentów. Będzie to niezwykle ważny moment. Chociażby dlatego, że testowane owce raczej nie miały zbyt wiele do powiedzenia na temat jakości obrazu generowanego przez implant.
Czytaj również: Bioniczne oko przywraca wzrok. Czas na próby na ludziach
Eksperci uważają, że bioniczne oczy, takie jak Phoenix 99, mogą stać się powszechne w ciągu kilku lat. Według jednego z raportów z badań rynkowych z 2021 r., branża produkująca tego rodzaju implanty może być warta ponad 400 milionów dolarów do 2028 r. Nad podobnymi systemami bionicznych oczu pracują obecnie takie firmy jak Second Sight, Pixium Vision, czy Monash Vision Group.
Miejmy nadzieję, że któryś z powyższych podmiotów dokona oczekiwanego od dawna przełomu, jeśli chodzi o bioniczne oczy. Jak dotąd tego rodzaju urządzenia nie dość, że są piekielnie drogie (niektóre implanty potrafią kosztować ponad 100 tys. dol.), to jeszcze oferowana przez nich jakość obrazu pozostawia wiele do życzenia. Trudno jednak dziwić się tej sytuacji – technologia, która pozwala nam przesyłać obrazy bezpośrednio do mózgu dopiero raczkuje. Ciekawe, kiedy stanie się lepsza niż naturalny wzrok…