Przez wiele lat eksperci przewidywali, że widmo wojny jądrowej zawiśnie nad naszymi głowami w wyniku konfliktu między Pakistanem a Indiami, np. o sporny region Kaszmiru. Wystarczyłaby choćby jedna iskra, jak atak terrorystyczny jednej z placówek rządowych, który nie pozostałby bez odpowiedzi. Konflikt mógłby eskalować wyjątkowo szybko, kończąc się detonacjami kilku małych bomb atomowych, w wyniku których zginęłyby dziesiątki milionów ludzi. To mógłby być początek końca całej ludzkości.
Czytaj też: Wojna a ślad węglowy. Przyroda cierpi z powodu konfliktów
Dym ze spalonych miast unosiłby się do atmosfery, otulając naszą planetę kocem sadzy, która blokuje promienie słoneczne. Globalne temperatury by spadły, co doprowadziłoby do zachwianie rolnictwa – od Kalifornii po Chiny. Niektóre towary stałyby się mocno deficytowe, np. kawa. Na świecie zacząłby dominować głód.
Wojna się nie zmienia?
Taką ponurą wizję opisano kilkanaście miesięcy temu w Nature, gdy jeszcze o konflikcie między Rosją a Ukrainą nikt jeszcze nie myślał (może poza samym Putinem). Naukowcy postanowili sprawdzić, jak wojna nuklearna zmieniłaby świat, w którym żyjemy. Wnioski opierają się na wieloletnich analizach tzw. zimy nuklearnej, czyli poważnego globalnego ochłodzenia, do którego doszłoby po wielkiej wojnie nuklearnej, np. po zrzuceniu tysięcy bomb atomowych. Okazuje się jednak, że także mniejsze konflikty nuklearne – niekoniecznie globalne – również mogą mieć niszczycielskie skutki dla przyrody. Zima nuklearna nie tylko zniszczyłaby światowe rolnictwo, ale także zmieniła skład chemiczny oceanów, dziesiątkując populację koralowców i innych ekosystemów morskich.
Kiedy Stany Zjednoczone i Związek Radziecki gromadziły dziesiątko głowic jądrowych (podczas zimnej wojny), eksperci przeprowadzali symulacje ewentualnej wojny nuklearnej, szykując się na ostateczny atak. W latach 80. ubiegłego wieku powstało wiele prognoz, w tworzeniu których pomagał sam Carl Sagan (słynny astronom i popularyzator nauki). Modele wskazywały, że dym ze spalonych miast blokowałby światło słoneczne i pogrążył naszą planetę w wieloletnim mrozie. Późniejsze badania złagodziły nieco te prognozy, wskazując na nieco mniej dramatyczne ochłodzenie. Mimo tego, przywódca Związku Radzieckiego – Michaił Gorbaczow – wymienił zimę nuklearną jako jeden z czynników, które skłoniły go do podjęcia działań na rzecz denuklearyzacji kraju. Po upadku Związku Radzieckiego w 1991 r. światowe zapasy broni jądrowej zaczęły maleć.
Istnieje dziewięć państw mających w arsenale broń jądrową, więc widmo zimy nuklearnej nadal istnieje. Dotyczy to również możliwości wybuchu wojny indyjsko-pakistańskiej. Oba kraje dysponują ok. 150 głowicami jądrowymi i są mocno zaangażowane w konflikt w spornym regionie Kaszmiru. Są też uważane przez ekspertów za “nieobliczalne” – warto dodać, że za takowe nie uznaje się Rosji. Pomimo brutalnych ataków w Ukrainie i straszenia świata przez Władimira Putina atomem, ryzyko wybuchu konfliktu nuklearnego zainicjowanego przez Rosję nadal jest niższe od jądrowych reperkusji wojny o Kaszmir.
Nadchodzi zima
W 1998 r. Brian Toon, fizyk atmosfery z Uniwersytetu Kolorado w Boulder, który zajmuje się badaniami nad zimą nuklearną od dekad (był uczniem Sagana), rozważał scenariusz, w którym kraje te odpalają 100 bomb atomowych wielkości tych zrzuconych na Hiroszimę, które zabijają 21 milionów ludzi. Nawiązał współpracę z Alanem Robockiem z Uniwersytetu Rutgersa w New Brunswick, specjalizującym się we wpływie erupcji wulkanów na ochłodzenie klimatu, które pod wieloma względami jest podobne do hipotetycznej zimy nuklearnej. Dzięki przeprowadzonym symulacjom, jasne stało się, że nawet lokalna wojna nuklearna, to zagrożenie dla całego świata.
W 2017 r. Toon i Robock otrzymali grant o wysokości blisko 3 mln $ od Open Philanthropy Project, która wspiera badania nad ryzykiem globalnej katastrofy. Celem projektu było przeanalizowanie każdego etapu zimy nuklearnej – od początkowej “burzy ogniowej” i rozprzestrzeniającego się dymu, po długofalowe skutki dla rolnictwa i gospodarki.
Przeanalizowano kilka scenariuszy, także taki dotyczący wojny amerykańsko-rosyjskiej z udziałem większości światowego arsenału jądrowego, która wyrzuciłaby do atmosfery 150 mln ton sadzy. Przeanalizowano również wizję konfliktu indyjsko-pakistańskiego z użyciem 100 głowic, który wygenerowałby 5 mln ton sadzy. Okazuje się, że to właśnie sadza jest kluczowym czynnikiem wpływającym na zakres zimy nuklearnej. Trzy lata po wybuchu bomb globalne temperatury spadłyby o ponad 10oC (w pierwszym scenariuszu wojny światowej), ale w przypadku konfliktu lokalnego (Pakistan vs. Indie) tylko o niewiele ponad 1oC.
Naukowcy wykorzystali dane zebrane z wielkich pożarów w Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie w 2017 r., aby oszacować, jak wysoko do atmosfery uniósłby się dym z płonących miast. Identyczne zjawisko mogłoby zajść po wojnie atomowej, bo przecież – pomijając radioaktywny opad – to właśnie sadza z płomieni byłaby największym zagrożeniem dla naszej planety.
Porównania z gigantycznymi pożarami mogą również pomóc w rozwiązaniu kontrowersji dotyczących skali potencjalnych skutków. Zespół z Narodowego Laboratorium Los Alamos w Nowym Meksyku przeprowadził własne symulacje wpływu na klimat wybuchu 100 bomb w Indiach i Pakistanie wielkości tych zrzuconych na Hiroszimę. Uczeni stwierdzili, że do górnych warstw atmosfery przedostałoby się znacznie mniej dymu niż wynikało z badań Toona i Robocka. Klimat zmieniłby się nieznacznie i nie byłoby zimy nuklearnej.
Trzeba także pamiętać, że wojna jądrowa odbiłaby się negatywnie także na oceanach. Okazuje się, że w ciągu 1-2 lat po wojnie jądrowej, globalne ochłodzenie wpłynęłoby na zdolność oceanów do absorpcji węgla, powodując gwałtowny wzrost ich pH. To odwrotność tego, co obserwujemy obecnie, gdy oceany wchłaniają atmosferyczny dwutlenek węgla (wody stają się kwaśniejsze).
Czytaj też: Hakerzy jednoczą się przeciw Rosji. Wojna z Ukrainą trwa również w świecie cyfrowym
Naukowcy przyjrzeli się także, co stałoby się z aragonitem – minerałem zawartym w wodzie morskiej, który jest potrzebny organizmom morskim do budowy skorup. W ciągu 2-5 lat od wojny jądrowej, w ciemnych oceanach byłoby mniej aragonitu, co stanowiłoby zagrożenie dla żyjących tam organizmów. W symulacjach największe zmiany w zawartości aragonitu zaszły w regionach, w których występują rafy koralowe, czyli w południowo-zachodnim Pacyfiku i Morzu Karaibskim. Oznacza to, że ekosystemy raf koralowych (które obecnie i tak nie są w dobrej kondycji) czeka katastrofa w wyniku wojny nuklearnej.
Symulacje dotyczące potencjalnej wojny nuklearnej nie są jednoznaczne. Przyroda na pewno by ucierpiała, ale czy ludzkość by przetrwała? Miejmy nadzieję, że to pytanie, na które nie będziemy musieli szukać odpowiedzi.