Broń fosforowa, czyli znany koszmar cywilów
“Pacjenci ze stosunkowo niewielkimi ranami oparzeniowymi, które powinny być możliwe do przeżycia, umierali niespodziewanie” – to słowa przytoczone z artykułu z The Guardian, opisującego koszmar rozpętany po izraelskim ataku w strefie gazy sprzed 13 lat. Powodem tak koszmarnych ran była biała, woskowata i lepka substancja, która łatwo ulega samozapłonowi, rozgrzewa się do 2760 stopni Celsjusza i przy spalaniu wydziela dużą ilość żrącego dymu.
Czytaj też: Ropa solą naszych czasów, czyli o sprzeciwie względem elektrycznych samochodów i ropnej potędze
Jeden z poszkodowanych w tamtych czasach opisywał, jak otrzymał pierwszą pomoc od lekarzy w postaci zwyczajnej wody, która “przyniosła chwilową ulgę, aby po chwili zwielokrotnić ból”. Udało mu się przeżyć, ale po kilku miesiącach leczenia jego ciało zmieniło się na tyle, że “nawet siostrzeniec zaczął się go bać”.
Czym jest broń fosforowa?
Jak już wspomniałem, broń fosforowa to szczególny wariant broni zapalającej, który odróżnia się na tle innych zawartością, bo w niej środkiem zapalającym jest właśnie biały fosfor (zwany też żółtym). To związek, który zapala nie należy gasić wodą i który przez swoją piroforyczność wystarczy rozpylić w powietrzu, aby zaczął palić się gwałtownie. Dodajcie do tego nadany mu pęd ze spadającej bomby, czy lecącego pocisku i tak oto otrzymacie broń idealną do zalania dużych obszarów paskudnym deszczem ognia.
Gdyby nie wystarczyło to, że tak rozpylony fosfor rozgrzewa się do temperatury 2760 stopni Celsjusza, a na dodatek pali się gwałtownie i z łatwością zapala tkaniny, paliwa czy amunicję, to na dodatek jest silnie trujący. Śmiertelna dawka w przypadku dorosłych wynosi ledwie 0,1 gramów, co sprawia, że ofiara ataku bronią fosforową nie tylko zostanie dogłębnie poparzona, ale też może umrzeć po czasie, jeśli jej organizm wchłonie dużą ilość fosforu.
W praktyce broń fosforowa, sprowadzająca się do bomb i pocisków, działa w podobny sposób, jak broń kasetowa. Zamiast uderzać w cel jedną zwartą głowicą, dokonuje tego nad celem, kiedy głowica ulega detonacji, a zgromadzony w niej biały fosfor jest wystrzeliwany na wszystkie kierunki, generując od razu wspomniany “deszcz ognia”. Gasi się go bardzo, ale to bardzo trudno, bo białemu fosforowi wystarczy jedynie tlen, aby podtrzymywać proces spalania.
Czytaj też: Jak wojna jądrowa zmieniłaby całą planetę?
Dlatego też obrona przed nim wymaga szybkiego pozbycia się substancji z powierzchni ciała, ubrań czy pojazdów albo odizolowania go od powietrza z wykorzystaniem błota, czy wilgotnej tkaniny. Leczenie poparzeń spowodowanych tym związkiem wymaga dogłębnego, bo chirurgicznego oczyszczania rany, po którym leczenie oparzenia przebiega w “tradycyjny” sposób.
Jako że cząstki białego fosforu palą się aż do całkowitego zużycia i są piroforyczne, jej specjalne warianty impregnowane filcem mogą stanowić zagrożenie na długo po ataku. Wtedy rozproszone podpociski na danym terenie mogą ulec spontanicznemu ponownemu zapłonowi w przypadku zgniecenia przez personel albo pojazdy. To zresztą kolejna cecha, która sprawiła, że broń tego typu została powszechnie zakazana.
Biały fosfor, pomimo tego, że jest zwyczajnym przemysłowym środkiem chemicznym, ma też wiele innych zastosowań w sektorze wojskowym. Jest wykorzystywany w amunicji dymnej, oświetlającej i zapalającej, a także jest zwykle płonącym składnikiem amunicji smugowej. Jego skuteczność w generowaniu dymu jest jednak głównym zastosowaniem obok broni zapalnej, bo stosuje się go powszechnie w granatach dymnych piechoty, wyposażenia pojazdów opancerzonych, czy nawet pociskach moździerzowych i artyleryjskich.
Czytaj też: Najnowocześniejsze drony wojskowe. Osiem zabójczych maszyn
Dzięki wytwarzaniu prawie natychmiastowej warstwy oparów pięciotlenku fosforu biały fosfor tworzy grube zasłony dymne, które maskują ruch, położenie, a nawet sygnaturę w podczerwieni. Wykorzystuje się je nawet w formie pocisków oznaczających ze względu na ich zastosowanie do oznaczania punktów zainteresowania, co jest stosowane np. do wybierania celów podczas nalotów. W przypadku wdychania go na otwartym terenie zagrożenie drastycznie spada, ale w pomieszczeniach łatwo nabawić się przez niego przejściowe podrażnienie oczu, błon śluzowych nosa i dróg oddechowych.
[Tekst opublikowany pierwotnie 14 marca]