Po szkicach projektowych, renderach, projektach, pierwszych prototypach i przed masową produkcją oraz oficjalną prezentacją, nowe samochody trzeba jakoś przetestować. Początkowe sprawdziany na zamkniętych torach przeszkód, w tunelach aerodynamicznych, czy na hamowni, to tylko wierzchołek góry lodowej testów zwieńczonej testami w rzeczywistym świecie.
Czytaj też: Brytyjskie systemy przeciwlotnicze w Ukrainie. Opisujemy Starstreak i Martlet
Te testy realizowane zarówno na drogach publicznych, jak i publicznych torach wyścigowych, są w stanie zapewnić najważniejsze dane, finalizujące rozwój samochodu aż do wersji produkcyjnej. Te testy są też ostatnim gwizdkiem na wskazanie problemów związanych z modelem oraz ich rozwiązaniu. Wtedy zwykle samochody przybierają nietypowe okładziny i wtedy też ich uwiecznieniem zajmują się w większości albo przypadkowi ludzie, albo wyspecjalizowani fotografowie, których praca polega właśnie na tym.
Czy kamuflowanie samochodów przedprodukcyjnych ma sens?
Przez ostatnie tygodnie zadziwiająco często napotykałem na swojej drodze charakterystyczne zakamuflowane samochody. Jednak nigdy nie miałem okazji dokładnie im się przyjrzeć, bo zwykle albo stoją daleko ode mnie na światłach, albo przejeżdżają akurat przez skrzyżowanie obok. Chcę przez to powiedzieć, że skutecznie przyciągają do siebie uwagę. Gdzie tu więc szansa na ukrycie czegoś, co od razu wyróżnia się na tyle innych samochodów?
Okraszony dziwaczną okleiną samochód zawsze przyciągnie więcej uwagi od swojego „zwyczajnego” odpowiednika, potencjalnie zwiększając szansę na fotkę podczas testów. Dlatego od zawsze uważałem kamuflaż na samochodach przedprodukcyjnych za proszenie się o zdjęcia. Nie bez powodu jednak firmy nie zmieniły od lat swojej strategii.
Przecież gdyby chciały za wszelką cenę zminimalizować szansę na rozpowszechnienie się wyglądu nadchodzącego samochodu, zrobiliby to. Mogą użyć wyobraźni i upodobnić prototyp do albo istniejącego modelu, albo np. nakleić na jego nadwozie okleinę reklamującą fikcyjną firmę. Wtedy nawet najbardziej dociekliwi fotografowie mogliby dać za wygraną, ale często są na to marne szanse, bo ci dzięki wewnętrznym informacjom/przeciekom wiedzą, gdzie i kiedy mają się stawić, żeby być świadkiem testów danego modelu.
Ale nie. Praktycznie wszędzie, gdzie tylko popatrzycie, jeśli idzie o zakamuflowane prototypy, zobaczycie charakterystyczne połączenie czerni i bieli. Warto tutaj wspomnieć, że nie jest to przypadkiem. To najczęściej wykorzystywane połączenie barw w przypadku wzoru kamuflażu zwykle się nie powtarza i jest unikalne dla każdego modelu. To z jednej strony płata naszym oczom figle, jako że dotyczy kolorów ze skrajnego spektrum barw, a na dodatek jest zwyczajnie najtańsze w realizacji, co zwłaszcza w dobie ograniczania kosztów operacyjnych przed pandemiczne wyzwania, jest kluczowe.
Samo w sobie kamuflowanie samochodów od pierwszych praktyk tego typu ma zawsze uratować nadchodzące na rynek modele przed nieudaną premierą. Informacje mamy dziś na wyciągnięcie ręki, więc do sieci nieustannie trafiają zdjęcia testowanych nowych modeli praktycznie wszystkich firm, ujawniając mniej lub bardziej ich wygląd i zmiany względem starszej generacji czy wersji sprzed odświeżenia. Gdyby nie kamuflaż, zmiany byłyby widoczne na pierwszy rzut oka i znacząco obniżały wagę dnia debiutu.
Czytaj też: Ukraińskie pociski Neptun pod lupą. To one zniszczyły klejnot rosyjskiej floty
Wokół premier jest zresztą zorganizowana cała machineria marketingu, który ma możliwie najbardziej przekonać nas, że warto było czekać na prezentację nowego modelu. Dlatego właśnie firmy pieczołowicie dbają o to, aby przygotowywane przez nich nowe samochody nie zdradziły zbyt wiele przed “tym dniem”. Uważnie i zapewne z konkretnym planem ujawniają przedpremierowe szczegóły, bo gdyby z tym przesadziły, miałyby problem z przeciągnięciem dużej uwagi odbiorców na całym świecie.
Kamuflowanie samochodów, a okręty podwodne z I wojny światowej
Kamuflaż przyciąga wzrok – to już ustaliliśmy. Jednak kamuflaż nie jest równy kamuflażowi i tak też niektóre firmy stawiają na ściśle przylegającą do nadwozia okładzinę w różnych formach i kolorach, a drudzy materiałowe płachty. Obu rozwiązaniom towarzyszą też często fałszywe elementy nadwozia, zniekształcające dodatkowo szczegóły nadwozia. Trudno jednak w zbyt dużym stopniu zmylić nas w kwestii samej wielkości i kształtu nadwozia. Przyjęło się rozumieć, że im bardziej okazały kamuflaż, tym bardziej wczesna wersja prototypu.
Dziwaczne wzory tego pierwszego rodzaju kamuflażu w dużym stopniu płatają figle naszemu wzrokowi, przez to niektóre elementy nadwozia wydają się większe, węższe czy szersze. Ich natłok często sprawia, że z konkretnych kątów nawet najbardziej finezyjne kształty zlewają się w jedno i dlatego tak ważne jest to, aby analizować zakamuflowane prototypy pod wieloma kątami.
Ten kamuflaż wziął się zresztą z okrętów stosowanych w czasach I wojny światowej. Wtedy jednak nie utrudniał pracy wścibskim fotografom, a marynarzom, którzy zwłaszcza patrząc przez peryskop z okrętu podwodnego, mieli spore wyzwanie w określeniu odległości, pozycji oraz prędkości wrogich okrętów. W swoim samochodowym wariancie nie tylko płata figle naszym oczom, ale też aparatom, bo utrudnia złapanie ostrości bezpośrednio na samo nadwozie.
Czytaj też: Czy rosyjski krążownik Moskwa był potężny?
Trudno jednoznacznie potwierdzić, że kamuflaż na samochodach jest skuteczny. Znacznie skuteczniejsze płaty materiału są bardzo skuteczne w ukrywaniu nie tylko szczegółów, ale zwykle po nich następuje etap przejścia na ten tradycyjny w formie okładziny, który już pozwala podejrzeć ogólny kształt i charakter nadwozia.
Jednak kamuflowanie samochodów ma też zupełnie inną, nietypową rolę. Okazuje się, że to po prostu jeden z kolejnych elementów wspomnianej machiny marketingowej. To już coś pokroju zabawy między producentami, a konsumentami, co z roku na rok wchodzi na nowe poziomy, patrząc po tegorocznych kampaniach zapowiadających kolejne samochody.