Dane opublikowane na serwisie Space Weather, specjalizującym się w opisie kosmicznej pogody, wskazują, że ognisty kanion ma głębokość co najmniej 20 000 km i długość ponad 200 000 km. Potwierdzono, że dwie protuberancje (obłoki gazów w koronie słonecznej wyrzucane ponad chromosferę) miały miejsce w południowo-środkowej części Słońca. Dostrzegły je satelity działające w skrajnym ultrafiolecie oraz teleskopy naziemne wyposażone w urządzenia do obserwacji w podczerwieni.
Pierwsza protuberancja została uwolniona w niedzielę 3 kwietnia ok. 15:00 GMT, a druga dzień później ok. 21:00 GMT.
Obydwu zjawiskom towarzyszyły koronalne wyrzuty masy (CME), czyli erupcje naładowanej plazmy z korony słonecznej. Trzeba pamiętać, że kiedy CME dociera do Ziemi, może powodować spustoszenie w polu magnetycznym, wywołując burze geomagnetyczne. To mogą zakłócać połączenia satelitarne i uszkadzać elektronikę na orbicie, a w ekstremalnych przypadkach nawet zakłócać działanie sieci energetycznych. Jest także piękniejsza strona burz geomagnetycznych – to spektakularne zorze polarne.
CME pochodzący z niedzielnej erupcji dotarł do Ziemi w środę 6 kwietnia i wywołał łagodną burzę geomagnetyczną (G1 lub G2). Nie wiadomo jeszcze, czy CME z poniedziałkowej protuberancji trafi w naszą planetę.
Czytaj też: Słońce ma własne welony. Naukowcy tropili je od kilkudziesięciu lat
Warto dodać, że aktywność słoneczna jest obecnie dość słaba, bo nasza gwiazda dopiero zaczęła się “budzić” z przedłużającego się minimum. Aktywność słoneczna niewątpliwie wzrośnie w najbliższych latach, a szczyt osiągnie około roku 2025.