Rosja zapowiedziała międzykontynentalne pociski balistyczne Sarmat już w 2014 roku. Dziś są dla agresora sposobem trzymania Zachodu w ciągłym strachu
Chociaż najwięcej w kontekście pocisków Sarmat wspomina się o 2018 roku, to w rzeczywistości usłyszeliśmy o nich 8 lat temu, bo już w 2014 roku. Wtedy to oficjalnie ogłoszono ich powstanie i plan osiągnięcia gotowości około 2020 roku, a rosyjska propaganda dołożyła swoje trzy grosze do tego, jak ważny w ogólnym rozrachunku będzie ten pocisk. Cała “kampania straszenia Zachodu” Szatanem II nieoficjalnie rozpoczęła się w 2007 roku, kiedy Rosja celowo miała udostępnić informacje o nim tak, jakby wyglądały na przypadkowy “wyciek”.
Czytaj też: Rosyjskie Terminatory jadą do Ukrainy. Co potrafią te BMPT, czyli pojazdy wsparcia czołgów?
Według pierwotnych zapowiedzi, pociski Sarmat miały już w 2021 roku stanowić całość lądowego arsenału jądrowego Rosji, a pierwsze egzemplarze miały wchodzić na służbę począwszy od 2016 roku. Opóźnienia zrobiły jednak swoje i pojawiły się szybciej niż mogliśmy przypuszczać, bo świat dowiedział się o nich ledwie kilka miesięcy po dumnych zapowiedziach.
Testy sprzętu związanego z pociskami Sarmat rozpoczęto jednak dosyć szybko, jak na rosyjskie standardy, bo już w 2016 roku. Wtedy Rosja po raz pierwszy przeprowadziła udane testy PDU-99, czyli silnika pierwszego stopnia pocisku, a rok później rosyjscy inżynierowie (ponoć) stworzyli i dostarczyli pierwszy prototyp na kosmodrom w celu przeprowadzenia prób.
Wtedy jednak podjęto decyzję o celowym opóźnieniu programu rozwoju tych ICMB, aby upewnić się co do wszystkich jej elementów przed tą najważniejszą, bo pierwszą, próbą. Ta finalnie miała miejsce pod koniec 2017 roku i w jej efekcie pocisk przeleciał kilkadziesiąt kilometrów. To wystarczyło, aby po kilku tygodniach prezydent Rosji zapowiedział aktywną fazę testów pocisku, który 30 marca 2018 roku zaliczył drugi test uwieczniony na nagraniu.
Czytaj też: Brytyjskie systemy przeciwlotnicze w Ukrainie. Opisujemy Starstreak i Martlet
Następny kamień milowy rozwoju Sarmat ogłoszono pod koniec 2019 roku, zapowiadając możliwość pocisku do lotu suborbitalnego na odległość 35000 km. Wtedy wyjawiono też plany zakończenia wszystkich potrzebnych prób do 2021 roku i wprowadzenie pocisków na służbę 20 pułków rakietowych do 2027 roku.
Dziś możemy z kolei mieć wrażenie, że pociski Sarmat rzeczywiście wejdą w tym roku na służbę, bo ich najpewniej finalna wersja zaliczyła test właśnie wczoraj (20 kwietnia 2022 roku). Nie była to zwykła próba, a jasny przekaz dla krajów NATO. Pozostaje więc pytanie – czy powinniśmy się tego obawiać?
Rosyjski pocisk Sarmat, jako superciężki międzykontynentalny pocisk balistyczny, jest przykładem broni ostatecznej
W latach 70. ubiegłego wieku narodził się termin “Heavy ICMB”, oznaczający “ciężkie balistyczne pociski międzykontynentalne”, które produkowali Sowieci. Wtedy była mowa właśnie o wspomnianym na początku pocisku SS-18 Satan, którego następca, czyli omawiany dziś rosyjski pocisk Sarmat, zasłużył sobie na miano superciężkiego ICMB (podobnie jak dawniej UR-500 związany z Car Bomba). To miano zawdzięcza nie tyle swojej ogólne wadze, co “efektywnej masie ładunku użytecznego”.
Czytaj też: Ukraińskie pociski Neptun pod lupą. To one zniszczyły klejnot rosyjskiej floty
Trzeba jednak od razu przyznać, że RS-28 Sarmat to gigant wśród balistycznych pocisków międzykontynentalnych. Jego długość sięga 35,5 metrów, średnica 3 metrów, a masa 208,1 ton metrycznych, co na tle 18,2-metrowego amerykańskiego pocisku Minuteman III o masie startowej 32158 kg stanowi wręcz kolosalną różnicę, stawiającą rosyjski sprzęt “wyżej” w rankingu.
Razem z gabarytami RS-28 Sarmat idą też możliwości, bo ten pocisk, nakierowywany na cel z wykorzystaniem nawigacji inercyjnej, systemu GLONASS i astronawigacji, jest niemożliwy do zatrzymania. Jak na balistyczny pocisk przystało, Sarmat po wystrzeleniu z silosu ma przed sobą trzy główne fazy lotu, w ramach których znajde się tuż na granicy orbity okołoziemskiej, aby wykorzystać siłę grawitacji do osiągnięcia wysokich prędkości przy spadaniu w kierunku celu.
Tak też pierwsza faza startowa, która trwa kilkaset sekund, sprowadza się do wzniesienia pocisku na odpowiednią wysokość z wykorzystaniem pierwszego stopnia rakiety z silnikami PDU-99. W fazie środkowej, czyli po dezaktywacji silnika na paliwo ciekłe, oddzielone już od systemu głowice bojowe poruszają się z wcześniej nadaną prędkością, na najwyższych poziomach swojego parabolicznego lotu. Wszystko po to, aby po chwili wreszcie zacząć schodzić w kierunku Ziemi, uzyskać dodatkowe przyspieszenie z wykorzystaniem kolejnych silników i na podstawie wspomnianych systemów nawigacji trafić w cel pod wodzą autopilota.
Czytaj też: Czy rosyjski krążownik Moskwa był potężny?
RS-28 Sarmat jest o tyle niebezpieczny, że jego maksymalna prędkość wynosi 25560 km/h (Mach 20,7), a zasięg sięga około 18000 km. Najgorsze w tym pocisku jest jednak to, co w sobie przenosi, bo w grę ma wchodzić całe 10 ton atomowych materiałów wybuchowych, czyli w praktyce 15 lekkich albo 10 ciężkich głowic bojowych typu MIRV, specjalne pojazdy szybujące czy mieszankę różnych pocisków. Nie muszę chyba dodawać, że Rosja może wyposażyć te ICBM nowej generacji w głowice termojądrowe, czyż nie?
To jednak nie koniec powodów, dlaczego możemy obawiać się pocisku Sarmat, bo ta odpowiedź na amerykański system Prompt Global Strike została ponoć zaprojektowana z dwoma kluczowymi cechami, które mają uniemożliwić skontrowanie ataku. Po pierwsze, ich stanowiska startowe są ponoć zabezpieczone przez uderzeniem wyprzedzającym za sprawą systemów niszczących bomby i pociski na wysokości do 6 km. Po drugie, Sarmat wznosi się bardzo szybko, co uniemożliwia precyzyjne określenie pozycji i trajektorii tego pocisku, który na dodatek może przelecieć nad biegunem południowym, będąc całkowicie odpornym na jakikolwiek obecny system obrony przeciwrakietowej.