Suzuki Swift Sport Hybrid vs Suzuki Swift – co się zmieniło na zewnątrz?
Kilka miesięcy temu mieliśmy okazję sprawdzić możliwości Suzuki Swift. Nieuczciwie byłoby pisać drugi raz to samo i sztucznie wydłużać tekst, więc w tym materiale skupimy się tylko na różnicach pomiędzy modelami oraz oczywiście wrażeniach z jazdy. A więcej o samym Swifcie znajdziecie w poniższym odnośniku.
Czytaj też: Test Suzuki Swift Hybrid FL. Mały, ładny, tani i do miasta
Ale zacznijmy od wyglądu zewnętrznego. Czym Swift Sport różni się od Swifta? W dużym uogólnieniu można powiedzieć, że wygląda agresywniej i jest nieco bardziej kanciasty. Z przodu to zasługa innej kratki grilla oraz obramowaniu lamp, a także dodatkowej nakładki pod zderzakiem. Ten spójny element biegnie w zasadzie dookoła auta.
Z tyłu łączy się z bardzo agresywnie wyglądającymi, podwójnymi końcówkami wydechu. Nie są to atrapy i po kilku autach hybrydowych i elektrycznych, miłą odmianą jest auto, które burczy w trakcie jazdy. Może nie jest to wybitny dźwięk M-pakietowego BMW, ale przynajmniej jest.
Podczas gdy Swift oferuje felgi w największym rozmiarze 16 cali, przy profilu opony 185/55, Swift Sport ma 17-calowe felgi z oponą 195/45. To kolejny element dodający wariantowi Sport pazura i co tu dużo mówić, to wszystko może się podobać. Auto, znowu się powtórzę, wygląda bardzo agresywnie i potrafi wzbudzić respekt tym, jak się prezentuje. Szczególnie w połączeniu z dostępnymi, bardzo ładnie nasyconymi kolorami nadwozia.
Czytaj też: Test SsangYong Tivoli. Tani obciach? Te czasy dawno minęły
We wnętrzu zmian jest mniej
Głównie są to zmiany wizualne w postaci dodania czerwonych akcentów. Nakładki znajdziemy na drzwiach i desce rozdzielczej. Więcej czerwieni pojawiło się też wokół zegarów, mamy ją też na grubszej i bardziej sportowej kierownicy oraz obszyciach dźwigni zmiany biegów. Na pierwszy rzut oka może wydawać się to tandetne, ale jest przyjemne dla oka. Mamy też inne nakładki na pedały.
Większą zmianą są fotele. Już nie jest to poziom miękkości fotela z PRL-u. Jest sztywno, bardziej sportowo, ale nadal bardzo wygodnie. Fotele dobrze trzymają na zakrętach, a nieco więcej twardości powinno pozytywnie płynąć na kondycję naszych pleców.
Mamy tu również dwie zmiany, które można przegapić bez bezpośredniego porównania obu modeli. Pierwszym jest kamera cofania, która choć na pozór znajduje się w tym samym miejscu, została troszkę skopana. Jest umieszczona w zbyt dużym zagłębieniu, przez co część obrazu zasłania pokrywa bagażnika. Nadal spełnia swoją rolę, ale wgląda to dość dziwnie.
Druga rzecz to głośnik. Podstawowy Swift miał dziwną przypadłość, przez którym im szybciej auto jechała, tym mocniej dudnij bas, przykrywając pozostałe tony. Swift Sport tego nie ma i dźwięk jest dobrej jakości. Do mniej więcej 130 km/h, bo wówczas w środku robi się już dosyć głośno i z tej jakości niewiele zostaje.
Czytaj też: Test BMW i4 – radość z jazdy!
Suzuki Swift Sport aż prosi się o dociśnięcie gazu
Suzuki Swift Sport Hybrid został wyposażony w czterocylindrowy silnik o pojemności 1.4l z bezpośrednim wtryskiem, osiągający moc 129 KM przy 5500 obr./min, jest więc „słabszy’ od swojego poprzednika o 11KM. Moment obrotowy jest jednak nieco lepszy – 235 Nm przy 2000 obr./min vs. 230 Nm od 2500 obr./min dla wersji spalinowej. Przyspiesza 0-100 km/h w 9,1s, jest więc o 1 sekundę wolniejszy od swojego niezelektryfikowanego poprzednika. Nie ma co się czarować, cyferki przemawiają na korzyść wersji bez układu mild hybrid. Moc, masa (970 kg vs 1025 kg), przyspieszenie…
Na papierze nie brzmi to najlepiej i być może osoba, która jest użytkownikiem poprzedniego Swifta Sport potwierdzi, że w praktyce wygląda to tak samo. Ja nie miałam jednak okazji prowadzić żadnej z poprzednich wersji Sport, więc mogę Wam powiedzieć, jak wygląda sprawa z perspektywy „świeżego” użytkownika. A wygląda naprawdę nieźle. Krótkie przełożenia skrzyni biegów, porządne hamulce, klasyczny ręczny i responsywny układ kierowniczy pozwalają na wiele zabawy. W połączeniu z fajnie brzmiącym silnikiem to małe autko aż się prosi, żeby je trochę przypiłować i sprawdzić, na co można sobie pozwolić na drodze. A można sobie pozwolić na wiele. Uprzedzam jednak – zawieszenie jest dosyć sprężyste jak na sportowy samochód, więc przy ostrzejszych zakrętach można odnieść wrażenie, że za chwilę nas z nich po prostu wyrzuci, jednak tak jak napisałam wcześniej, jest to tylko wrażenie. Swift Sport, pomimo swojej masy, dzielnie trzyma się drogi i pozwala kierowcy poczuć trochę adrenaliny.
Czytaj też: Test Suzuki S-Cross Hybrid 2022. Czy Nissan Qashqai ma powody do niepokoju?
Fakt, że za te przyjemne wspomnienia nie zapłacicie krocie, dodatkowo umila sprawę. Swift Sport, przy niezbyt spokojnej jeździe, palił w mieście ok 6,5 l/100 km, a podczas zabaw na autostradzie spalanie nie przekroczyło 8,1 l/100 km. Przyznaję bez bicia, że nie sprawdziłam jak spalanie wyglądałoby w trasie przy spokojnej jeździe z aktywnym tempomatem, bo cóż, nie chciało mi się. Do takiej jazdy polecam standardowego Swifta.
Nie nazwałabym Swifta Sport hot hatchem. Jest to na pewno usportowiony hatchback, który potrafi dać frajdę z jazdy i tchnąć w kierowcę odrobinę fantazji. Może jest lepszy od swojego poprzednika, może nie jest. Nie skupiałabym się jednak na tym, co kiedyś było, a na tym, co mamy w tej chwili, bo od elektryfikacji po prostu nie uciekniemy. Nie chcąc się z nią pogodzić, będziemy jedynie przedłużać swoje cierpienia i niepotrzebnie wyolbrzymiać wady aut z układami hybrydowymi.
Czytaj też: Test KIA Sportage MHEV. Nie bez powodu jest tak popularna
Suzuki Swift Sport daje dużo frajdy, o ile do zakupu podejdziemy mądrze
Za Swifta w wariancie Sport przyjdzie nam zapłacić sporo więcej, niż za wariant standardowy. Który w najmocniejszej wersji kosztuje obecnie 73 900 zł, przy 96 900 zł za Sport. Różnica jest spora, ale też wrażenia z jazdy są spore. Swifte Sport jeździ się… fajniej? Dosłownie i jest to w tym przypadku bardzo dobre określenie.
Dlaczego do zakupu Swifta Sport trzeba podchodzić mądrze? Niektórzy powierzą, że co to za auto sportowe, które nie rozpędza się do setki poniżej 5 sekund? Niby tak, ale z drugiej strony, żadne nowe auto do 100 tys. zł nam tego nie zapewni. Tutaj mamy zgrabny, przyzwoicie wykonany samochód, prosto z salonu, który potrafi dać dużo frajdy z prowadzenia i choć może nie ma rekordowego startu, można go trochę popiłować, a w trasie potrafi rozwijać ładne prędkości i żwawo zebrać się do wyprzedzania. Dla wielu potencjalnych nabywców może to być wystarczający argument.