Norweskie samobieżne haubice M109A3GN pod lupą
Jeśli śledzicie nasze artykuły opisujące coraz to nowsze sprzęty w rękach ukraińskich sił zbrojnych, to z pewnością odczuliście już, że wiele z tych “unikalnych” systemów broni wywodzi się tak naprawdę z doskonale znanych oryginałów. Nie inaczej jest z norweskimi M109A3GN, których sama nazwa sugeruje, że w grę wchodzi ulepszenie innego systemu. Tak też jest w rzeczywistości, bo M109A3GN to w praktyce norweska wersja amerykańskich haubic samobieżnych M109.
Czytaj też: Radziecki Mi-12, czyli historia o tym, jak największy helikopter na świecie stał się bezużyteczny
Amerykańskie M109 powstały w celu zastąpienia starszych M44, a po licznych modernizacjach i ulepszeniach, nawet mimo wielu dekad na karku, nadal stanowią “najpowszechniejszy system ognia pośredniego w krajach zachodnich”. Nie dziwi więc fakt, że brały udział w szeregu największych wojen ostatniego półwiecza (debiut zaliczyły w wojnie wietnamskiej), zapewniając zawsze jedno – ogromną przewagę nad przeciwnikami, którzy musieli pierzchać nawet pomimo niewidzenia wroga.
Historia M109 sięga 1952 roku, bo to właśnie wtedy złożono na nie zamówienie. Pierwsze egzemplarze produkcji seryjnej wyjechały z fabryk jedenaście lat później, aby finalnie trafić do prawie 30 krajów i powstać w nakładzie około 4000 egzemplarzy. Już w podstawowej wersji był to solidny sprzęt, mierzący 6,61 metra długości i około 3,3 metra szerokości i wysokości, przy masie bojowej rzędu 23,7 ton. Napędzał go 8-cylindrowy silnik diesla o mocy 405 koni mechanicznych, pozwalając rozpędzać się do 56 km/h i przejeżdżać do 390 km na jednym tankowaniu.
Co najbardziej imponujące M109 mogły przepływać akweny wodne, a ich działa były przystosowane do obsługi szeregu rodzajów amunicji z nuklearną taktyczną amunicją na czele. Warto też wspomnieć, że proces ładowania odbywał się całkowicie ręcznie, a główne działo doczekało się zamka śrubowego, podczas gdy załoga obejmująca kierowcę, dowódcę, strzelca i ładowniczego miała dostęp do tradycyjnego zestawu ręcznych karabinów i granatników.
Czytaj też: Polskie przeciwpancerne pociski Pirat. Dlaczego Wojsko Polskie nadal ich nie ma?
M109 wykorzystywał armatę M126 o średnicy 155 mm i długości 23 kalibrów z dostępem do 28 pocisków. Maksymalny zasięg? Jak na obecne standardy śmieszny, bo 14,6 km. Jednak szybko po wprowadzeniu na służbę M109 doczekał się szeregu ulepszeń w ramach coraz to nowszych wariantów, a wszystko to zapoczątkował M109A1, wymieniając działo na znacznie dłuższe M185 (39 kalibry), które zwiększyło zasięg do 18,1 km. Kolejne wersje poprawiały ogólne możliwości tych samobieżnych haubic, ale to M109A6 Paladin uznaje się za przełomową, bo w jej ramach zmniejszono potrzebny czas do oddania strzału po zatrzymaniu się (30 sekund), poprawiono szybkostrzelność, układ napędowy i ulepszoną armatohaubicę M284, którą uzupełniono nowym systemem wieżowym i cyfrowym systemem kierowania ognia.
Nic więc dziwnego, że obecnie najnowsza wersja (M109A7) niegdyś była nazywana M109A6 Paladin PIM. Tak daleko nie możemy jednak wychodzić, bo przekazane Ukrainie wersje tych samobieżnych haubic są znacznie starsze – to w praktyce ulepszone do standardu M109A2 wersje M109A1 oraz M109A1B, bo M109A3. Ich historia przed trafieniem w ręce Norwegów sięga jednak nie bezpośrednio USA, a Niemiec, bo w latach 1969-1971 Norwegia zakupiła od Niemiec Zachodnich aż 126 egzemplarzy M109G (wersji podstawowej dla Niemiec – stąd dodatek litery G, jak Germany). W latach 80. ulepszyła je jednak właśnie do standardu M109A3, pozostawiając w nazwie literę G i dodając N, aby podkreślić swój wkład.
Drugim etapem rozwoju tych samobieżnych haubic w norweskich rękach, z których znaczna część trafiła na złom po zimnej wojnie, było ich ulepszenie w 2007 roku. Wtedy to 14 egzemplarzy M109A3GN zmodernizowano do wersji M109A3GNM (-M, jak Modernized).
Po tym historycznych wywodzie na temat genezy tego ciężkiego sprzętu przekazanego Ukrainie przez Norwegię nadszedł czas na najważniejsze – ich możliwości. W praktyce ta wersja M109 wykorzystuje 155-mm działo o długości 39 kalibrów, które zależnie od wykorzystanej amunicji (wspiera tą obecnie najszerzej dostępną, bo krajów NATO), jest w stanie atakować cele na dystansie od 22 do 30 kilometrów.
Norweskie samobieżne haubice M109A3GN w służbie Ukrainy
Obecnie Norwegia ma dostęp do 36 haubic samobieżnych tego typu, bo dwudziestu dwóch ulepszonych wersji M109A3GN oraz czternastu rozwiniętych jeszcze bardziej M109A3GNM. Przed kilkoma tygodniami państwo mogło pochwalić się arsenałem aż 56 systemów tego typu, ale całe 22 sztuk przekazało Ukrainie. Chociaż uszczuplenie swojego arsenału o ponad 35% nie wydaje się najmądrzejszym ruchem ze strony tego państwa, to należy pamiętać, że w 2020 roku norweska armia wysłała wszystkie haubice do magazynu z racji zakupu południowokoreańskich haubic K9 Thunder.
Z kolei jak widać powyżej, 22 przekazane Ukrainie haubice M109A3GN są już wykorzystywane na froncie. Czy się przydają? A czy wieża rosyjskiego czołgu T-72 bije rekordy wysokości w trwającej wojnie? Na to pytanie odpowiedź zapewne znacie, więc najlepiej od razu przejść do tego, co na ten temat miał do powiedzenia naczelny dowódca sił zbrojnych Ukrainy, a miał do powiedzenia wiele (via Ukrinform).
Czytaj też: Ze schronu do Iła, czyli ostatni ratunek Putina. Opowiadamy o samolocie Ił-80
Według niego, samobieżne haubice M109A3 już działają na froncie, uderzając w cele z dużą precyzją i niszcząc przeciwnika. Ponoć sam proces szkolenia do obsługi tych sprzętów potrwał ledwie tydzień, a artylerzyści w tym sprzęcie dosłownie się zakochali.
Jak podkreślają moi artylerzyści, zasadnicza różnica między tymi działami a radzieckimi polega na tym, że są one stworzone dla ludzi. Zamiast dźwigni mają kierownicę, a zamiast mechanicznej – automatyczną przekładnię. W zimie, kiedy możliwe jest oblodzenie kadłuba, konstruktorzy lekko go gumowali, aby zapobiec ślizganiu się załogi. Żołnierzom podobały się nawet tak proste elementy, jak kosze na rzeczy osobiste przyspawane wokół wieżyczki.– powiedział Walerij Załużnyj, głównodowodzący ukraińskich sił zbrojnych.