Niedawny test połączonego ognia potwierdził, że do zniszczenia celu można wykorzystać jednocześnie różne rodzaje broni
Gdyby przykładowo Rosja zaczęła rozstawiać swoje siły wzdłuż granicy Polski, zmuszając kraje NATO do pozostawienia wojska w stanie gotowości, początek inwazji na nasz kraj miałby naprawdę opłakany skutek dla wrogów. Przynajmniej wtedy, jeśli wszystko zostałoby stosownie przeskalowane i poszłoby tak dobrze, jak na wspomnianych ćwiczeniach, które przed kilkoma dniami zweryfikowały skuteczność połączonego ognia. W praktyce bowiem rosyjskie oddziały nie uszłyby nawet kilometra, zanim uderzyłby w nie szereg broni różnego rodzaju, spowalniając znacznie inwazję i obniżając jej początkowy potencjał.
Czytaj też: Naprowadzane laserowo pociski APKWS II dla Ukrainy. Co potrafi ta konwersja pocisków Hydra 70?
W przypadku uczestnictwa w tym ćwiczeniu Niemiec, wszystko rozbijało się o lotnictwo kraju, a dokładniej mówiąc sześć samolotów uderzeniowych Tornado w towarzystwie dwóch myśliwców Eurofighter oraz wielozadaniowego A400M, pełniącego rolę powietrznego tankowca transportowego. Te samoloty wystartowały z niemieckich baz, aby zasymulować przeprowadzenie uderzenia na cele ustanowione w Norwegii z wykorzystaniem pocisków manewrujących Taurus KEPD 350 powietrze-ziemia o zasięgu 350-500+ km (zależnie od źródeł).
Czytaj też: Oto nowy flagowy okręt Czarnomorskiej Floty Rosji. Jest nim fregata Admirał Makarow
W tym ćwiczeniu pociski Taurus najwięcej zyskały ze swojej możliwości lotu nad rzeźbą terenu, co w praktyce utrudniłoby ich wykrycie i zestrzelenie przez wroga. Same w sobie znacząco by mu zaszkodziły, wykorzystując głowice penetrujące oraz wielosensorowy system naprowadzania. Jednak te pociski były tylko jedną ze składowych tego testu połączonego ognia, bo na cel zasymulowano również wystrzelenie należących do amerykańskich wojsk lądowych pocisków balistycznych ATACMS oraz pocisków Tomahawk wystrzeliwanych z morza.