Amerykanie mają BRRRRRT Thunderbolta, a Sowieci mieli swoje wyjące Katiusze
Katiusze nie bez powodu zapisały się na kartach historii. W rzeczywistości bowiem miały na froncie podobny wydźwięk, jak amerykańskie samoloty bliskiego wsparcia A-10 Thunderbolt II, wywołując strach u wrogów ZSRR na froncie, a tym samym dodając do równania aspekt wojny psychologicznej. Powodem tego były charakterystycznie “wyjące” silniki rakietowe wykorzystywanych pocisków, które niczym zawodzące upiory “dopraszały się zabrania kolejnych dusz “na drugą stronę”. Posłuchajcie tylko:
Czytaj też: Świat znów wyśmiewa Rosję. Tym razem idzie o ultranowoczesnego robopsa z wyrzutnią
Stąd właśnie wzięło się ich określenie ich mianem organów Stalina, ale nie tylko, bo z wyglądu (i z przymrużeniem oka) przypominały organy piszczałkowe. Z kolei miano Katiusza te systemy rakietowe zawdzięczają piosence o tęskniącej za żołnierzem na służbie Katarzynie, którą żołdacy ZSRR wyśpiewywali, wyruszając na wojnę.
Powstanie pierwszych systemów, które weszły w skład tej rodziny, miało miejsce podczas II wojny światowej. W praktyce pełniły one alternatywę dla zwyczajnej artylerii, mogąc znacznie skuteczniej pogrążyć dany teren niszczycielskim ostrzałem kosztem dokładności oraz dłuższego czasu przeładowania. Nie były jednocześnie specjalnie dobrze chronione, jako że montowano je na zwyczajnych ciężarówkach. Zapewniało im to jednak wysoką mobilność, dzięki czemu skutecznie niweczyła wszelkie próby wroga na przeprowadzenie skutecznego ognia przeciwbateryjnego.
Jako ciekawostkę należy podkreślić, że rodzina wieloprowadnicowych wyrzutni rakietowych Katiusza odnosi się nawet do nowszej wyrzutni BM-21 Grad, ale zwykło się określać takim mianem lekką BM-8, BM-13 oraz ciężką BM-31. Konstrukcja tych systemów była stosunkowo prosta, bo obejmowała wyrzutnie z 14-48 szynami dla rakiet, składaną ramę do podnoszenia tychże szyn oraz podstawę w formie kołowego podwozia.
Czytaj też: Kolejny rosyjski okręt przeszedł do fazy testów. Co wiemy o nowej korwecie Projektu 20380?
O skuteczności tego niedrogiego połączenia o niewymagającym procesie produkcyjnym przekonali się jako pierwsi żołnierze III Rzeszy podczas bitwy pod Smoleńskiem w 1941 roku, kiedy to Katiusze potwierdziły swoją skuteczność i utorowały sobie drogę do masowej produkcji. Nastąpiło to trzy lata po pierwszych testach na dużą skalę i po wyprodukowaniu czterdzieści egzemplarzy BM-13-16 z opcją wystrzelenia po 16 rakiet. Warto podkreślić, że już pod koniec 1942 roku z linii produkcyjnych wyjechało 3237 Katiusz, a do końca II wojny światowej około 10000.
BM-8, BM-13 i BM-31, czyli jakie Katiusze produkował ZSRR
Jak możecie się domyślić, sama nazwa systemów miała wiele do powiedzenia w kwestii ich możliwości. O ile człon “BM” oznaczał po prostu Battle Car (Truck), druga liczba odnosiła się do modelu pocisku, a trzecia do liczby samych prowadnic dla pocisków. To tłumaczy całą masę wersji, które ujrzały światło dzienne, ale wśród nich znajduje się kilka najbardziej znanych, bo tak się składa, że najwięcej powstało BM-8 (364), BM-13 (2527) oraz BM-31-12 (1047) do 1 maja 1945 roku.
BM-8 bazowały na podwoziach czołgów T-60 i samochodów ZiS-6 oraz US-6. Łączono je z prowadnicami szynowymi o 24, 36, 48 i 72 szynach wyłącznie kalibru 82 mm. Mowa więc o pociskach z 640-gramową głowicą bojową i zasięgiem rzędu 5900 metrów. Po coś znacznie potężniejszego sięgały BM-13-16, bo wykorzystywane w nich 16 pocisków kalibru 132 mm w swojej najlepszej wersji (M-13DD) cechowały się zasięgiem 11,8 km oraz 4,9-kg głowicami.
Naturalnie “królem” w tym zestawieniu były BM-31-12. Stosowane w nich 300-mm pociski wprawdzie nie mogły pochwalić się specjalnie wysokim zasięgiem (M-30 cechował 2,8-kiloemtrowy, a M-31 4,325-kilometrowy), ale ich 28,9-kilogramowe głowice bojowe siały znacznie większe zniszczenia. Bez względu na wersję Katiusz, każda z nich nigdy nie zachwycała celnością, ale nadrabiała braki w tej kwestii poprzez wysoką szybkostrzelność i liczbę pocisków.
Czytaj też: Dla Amerykanów to czarne dziury. Dlaczego te rosyjskie okręty podwodne niepokoją USA?
Te pociski w pojedynkę nie są aż tak skuteczne, ale kiedy grupowało się je do dywizjonów, brygad i dywizjach, mogły w ciągu poniżej 10 sekund wystrzelić odpowiednio całe setki i tysiące pocisków. Wyobraźcie sobie potęgę takiego ostrzału w przypadku np. niszczenia linii umocnień wroga — nawet dziś nie znalazłby się system przeciwbalistyczny, który byłby w stanie zatrzymać ten pogrom. Inną sprawą jest to, że w dzisiejszych czasach są niskie szanse, aby jakiekolwiek wojsko w starciu z równym sobie przeciwnikiem, miało możliwość zebrania tak wielu wyrzutni w okolicy.