Po raz pierwszy o problemie poinformowano wiosną. Od tego czasu piloci F-35 ryzykowali własnym życiem, ale na szczęście do niczego złego nie doszło
To sytuacja, do której nigdy nie powinno dojść. Wszystko zaczęło się od słów przedstawiciela firmy Martin-Baker z Wielkiej Brytanii z kwietnia. Ten poinformował o potencjalnym problemie z niektórymi ładunkami wybuchowymi używanymi do wystrzelenia fotela katapultowego, czyli „systemu ostatniej szansy” z kokpitu F-35. Problem miał zostać po raz pierwszy odkryty minionej wiosny w bazie sił powietrznych w Utah.
Czytaj też: Jak opracowano „biedne atomówki”?
Jednak mimo tych ostrzeżeń, o których informowano już w kwietniu, Siły Powietrzne USA pozwalały myśliwcom F-35 latać i zmieniło się to dopiero pod koniec lipca, kiedy to uziemiono większość z 300 egzemplarzy. Wcześniej cała flota została uznana za zdatna do lotu z „akceptowalnym poziomem ryzyka”, ale to uległo zmianie w miarę kontynuowania inspekcji F-35, która jednoznacznie wskazała na znacznie większy problem, niż początkowo zakładano.
Czytaj też: Te wojskowe drony sięgną tam, gdzie nie sięgnęły nigdy. Oto amerykańskie Zephyr
27 lipca poza F-35 uziemiono również nieujawnioną liczbę F/A-18 Hornet, F/A-18E/F Super Hornet, EA-18G Growlers, a także samoloty treningowe T-45 Goshawk, F-5 Tiger II, T-38 Talon i T-6 Texan II. Teraz specjaliści od konserwacji będą walidować poszczególne elementy samolotów, aby zapewnić 100% pewność co do działania systemów katapultowania się, choć wedle firmy Martin-Baker, problem wydaje się dotyczyć tylko F-35.