Darmowa dostawa, darmowy zwrot – takie hasła, szczególnie w dobie pandemii okazały się prawdziwym magnesem dla klientów i paliwem rakietowym dla branży e-commerce. Wielokrotnie zdarzali się konsumenci, którzy korzystając nadarzającej się okazji zamawiali przykładowo kilka podobnych produktów, a po wybraniu jednego z nich resztę odsyłali.
W takim wypadku koszty logistyki związanej z taką operacją przejmowały na siebie sklepy internetowe oraz platformy e-handlowe. To było jeszcze do wytrzymania dopóki ceny paliw i związane z nimi koszty usług kurierskich nie wystrzeliły drastycznie w górę, nie wspominając o coraz większej inflacji, która równo bije po kieszeniach wszystkich.
Niektóre sklepy w wersji online już rezygnują z darmowych zwrotów przez internet. W maju tego roku zrobiła to Zara. Bezpłatnie zwrócimy towar wyłącznie w sklepach stacjonarnych sieci
Eldorado dla klientów być może właśnie się kończy – sprzedawcy są zmuszeni do szukania oszczędności, a pierwszą furtką do nich mogą okazać się właśnie darmowe dostawy lub darmowe zwroty. Ostatnią deską ratunku dla branży e-commerce będzie podniesienie ceny końcowej produktów.
Jak wyjaśnia “Rzeczpospolita”, rezygnacja z darmowej dostawy to tylko jeden ze sposobów. Przepisy dają bowiem e-sklepom możliwość, by te oddawały klientowi pieniądze za zwracaną paczkę, ale niekoniecznie w wysokości ceny usługi kurierskiej, jaką on faktycznie zapłacił. Co to oznacza w praktyce?
Czytaj też: Unia Europejska podtrzymuje wyrok sprzed czterech lat. Google nadal musi zapłacić miliardy euro kary
Według przepisów sprzedawca internetowy może zwrócić koszt przesyłki w kwocie najtańszej dostępnej u niego opcji dostawy. Jeśli zatem zapłacimy za zwrot zakupów kurierem, sklep przeleje nam równowartość tańszej opcji dostawy – np. za pomocą automatu paczkowego – podaje gazeta.