Mini jak Mini. Coopera SE nie da się pomylić z inną marką
Nie znajdziecie tutaj żadnych rewolucji. Elektryczne Mini jest wierną kopią 3-dzwiowego hatcha w wersji spalinowej. Jedynie detale wskazują na to, że mamy do czynienia z elektrykiem. Są one jednak na tyle subtelne, że najłatwiej rozpoznamy Mini Coopera SE po… zielonej rejestracji.
Mini Coopery niewątpliwie mają swoje rzesze oddanych fanów, jednak ja nie należę do entuzjastek ich powierzchowności. Testowany egzemplarz muszę jednak pochwalić za ciekawe kolory – połączenie lakieru Resolute Green uzupełnione lusterkami i dachem w kolorze Aspen White.
Możliwości jest więcej, ale ta kombinacja jest jedną z najbardziej atrakcyjnych w gamie. Całość uzupełniają pionowe pasy przechodzące przez maskę. Niestety, nie jest to ciemny lakier, a naklejki. Jestem bardzo ciekawa, jak będą się trzymać po kilku latach, kilkudziesięciu tysiącach kilometrach przebiegu i licznych wizytach w myjni. Nie chcę wyjść na pesymistkę, ale mam pewne wątpliwości co do ich trwałości.
Czytaj też: Test Volkswagen ID.5 – elektryczny plan Volkswagena
Wnętrze Mini Coopera SE to sportowe zacięcie, kółka, samolotowe przełączniki, więcej kółek i wcale nie tak mało miejsca
Wnętrz Mini Coopera SE wygląda bardzo futurystycznie. Tu dosłownie wszystko jest inne, ale jednocześnie mamy tu sporo elementów przeniesionych z BMW. Oprócz bazującego na iDrive systemu, do którego później przejdziemy, mamy tu te same przyciski sterujące interfejsem oraz fotele o sportowym zacięciu, z rozkładaną dolną częścią. Tyle tylko, że w BMW faktycznie wygodnie podpiera uda pod kolanem. W Mini w pełni skorzystają z tego osoby mające niewiele ponad 170 cm wzrostu. Dlaczego?
Fotele są nisko osadzone, sportowo sztywne, ale bardzo wygodne. To nie jest auto na długie podróże, więc ich sztywność nie powinna nikomu przeszkadzać. Miejsca jest sporo, choć jesteśmy dosyć szczelnie otoczeni w klatce – oparcie-deska rozdzielcza-drzwi-podłokietnik. Żeby jednak w pełni wyprostować nogi, przy moich 183 cm wzrostu musiałbym chyba usiąść na tylnej kanapie i wymontować przedni fotel. Ale już przy maksymalnym odsunięciu go jako tak czułem pod udem rozkładaną część siedziska. W testowanym wariancie wyposażenia Mini Resolute mamy fotele obszyte ciekawym materiałem, ale mam obawy co do jego odporności na zabrudzenia po dłuższym czasie. Wariant skórzany to dodatkowe 5 100 zł.
Podróżowanie z tyłu to sztuka kompromisu. Musi to być kompromis między osobą siedzącą z przodu oraz osobą siedzącą z tyłu. Jeśli jedno z nich ma mieć więcej miejsca, dla drugiego go zabraknie. Jeśli tę przestrzeń się wypośrodkuje, jest całkiem wygodnie. Trzeba tylko pamiętać, żeby nieco podnieść zagłówek. W przeciwnym razie wyższe osoby będą go mieć między łopatkami. Pasażerowie z tyłu mają do dyspozycji uchwyty na napoje po bokach. Szkoda, że szyby są otwierane tylko z przodu.
We wnętrzu mamy sporo dziwnych elementów. Przede wszystkim – kółka. Gdzie tylko się da, mamy coś okrągłego, z okrągłą grafiką, obramowaniem… Cokolwiek, oby okrągłe. Okrągłe jest też charakterystyczne obramowanie ekranu. Wokół niego umieszczone zostały diody, które nie są tylko ozdobnikiem. Pokazują np. skalę poziomu głośności multimediów, albo też zmieniają kolor wraz z odległością wychwytywaną przez czujniki parkowania. Jeśli jesteśmy zbyt blisko przeszkody, zaświecą się na czerwono. Nieco dziwne są też przełączniki. Są wręcz samolotowe, choć to akurat ma swój urok. Ich też jest całkiem sporo.
Wykonanie wnętrza stoi na dobrym poziomie. Nie jest to półka premium, ale spasowanie elementów jest bardzo dobre, a na użyte materiały nie ma co narzekać.
Podłokietnik jest nieduży, ale funkcjonalny. Pod nim znajduje się dosyć spory schowek, a całą konstrukcję można dodatkowo podnieść i trafimy wtedy na dodatkową półkę. Do tego mamy dwa uchwyty na napoje tuż przed deską rozdzielczą, a za nimi porty USB.
Bagażnik… jest? Raczej nikt nie spodziewał się tutaj ogromnych przestrzeni. W standardzie mamy skromne 211l, z opcją powiększenia do 731l po złożeniu tylnej kanapy. Zmieścimy tu zakupy, ewentualnie torbę na siłownię lub średniej wielkości walizkę. Jedną.
Klapa bagażnika bywa stresująca. Jak byśmy się nie sterali, opada z ogromnym impetem i wydaje dźwięk, przy którym zastanawiamy się kiedy wyleci z niego szyba. Jako że Mini Cooper SE jest odpowiednikiem auta spalinowego, pod maską nie znajdziemy dodatkowego bagażnika.
Czytaj też: Test KIA EV6 Plus – piękna i oszczędna. A to dopiero początek listy zalet
Mini Cooper SE to modne auto, więc gdzie mi z tym Androidem?! I dlaczego pokrętło kręci się w odwrotną stronę?
System multimedialny w Mini Cooperze SE będzie bardzo znajomy posiadaczom BMW. Powiedziałbym, że to wręcz nakładka na iDrive. Dzięki temu interfejs jest bardzo przyjazny. Łatwo można odnaleźć wszystkie opcje i ustawienia. Można się po nim poruszać ekranem dotykowym lub pokrętłem przed dźwignią zmiany biegów. Tyle tylko, że działa ono kompletnie odwrotnie niż w BMW. Tam, co jest logiczne, jeśli chcemy zejść w dół listy np. opcji, kręcimy w prawo. W górę – w lewo. W Mini jest odwrotnie. W dół listy idziemy kręcąc w lewo. Rozumiem brytyjskie korzenie, ale na początku jest dziwnie. To oczywiście kwestia przyzwyczajenia.
Ekran główny jest bardzo dobrej jakości. Ma nieco nietypowe proporcje, bo jest bardzo niski i szeroki. Ładnie mówiąc – panoramiczn. Nie do końca przemyślane było otoczenie go srebrnym, połyskującym plastikiem. Treść bocznej części ekranu odbija się na krawędzi obramowania. Co może i faktycznie optycznie powiększa ekran, ale nieco dekoncentruje.
Mini Cooper SE to bardzo modne auto, więc wspiera tylko modnych kierowców. Czytaj – posiadaczy smartfonów Apple. iPhone’a bez problemu można podłączyć do Apple CarPlay, za to nie ma tu wsparcia dla Android Auto. Brzmi jak żart, ale niestety nim nie jest.
To, co widzimy za kierownicą, tylko częściowo jest ekranem. Po bokach mamy fizyczne wskaźniki, a niewielki ekran znajduje się po środku i nie możemy z nim nic zrobić. To tylko miejsce wyświetlania informacji, bez możliwości zmiany widoku, czy wprowadzenia jakiejkolwiek konfiguracji. Strasznym udziwnieniem jest sterowanie multimediami. Z poziomu kierownicy możemy zmienić głośność i widzimy to na ekranie głównym. Ale jeśli chcemy przełączyć piosenkę w odtwarzaczu, wciśnięcie guzików nie powoduje żadnej reakcji na ekranie. Po coś w końcu te guziki są i jak się okazuje, zmiana utworu pojawia się tylko na head-upie. Dodatkowo trzeba ją zatwierdzić przyciskiem na kierownicy. To niepotrzebna komplikacja, choć rozumiem zamysł twórców, bo nie odrywa oczu od drogi.
System nagłośnienia Harman/Kardon jest więcej niż przyzwoity. Głośników mamy sporo, niektóre są ciekawie umieszczone. Dźwięk ma bardzo cyfrową charakterystykę, ale ma ładny bas, jest dynamiczny i szczegółowy. Warto tylko nieco podbić poszczególne tony w equalizerze.
Testowy egzemplarz miał do dyspozycji kamerę cofania. To kolejne spadek po BMW, bo jakość obrazu jest bardzo dobra, a sam widok bez zastrzeżeń.
Czytaj też: Test Mercedes EQB 350 4MATIC. Rodzinnie, bezpiecznie i na prąd
Mini Cooper SE dzielnie sunie po ulicach miasta. Poza miastem… lepiej ostrożnie
Może i nie jestem wielką fanką powierzchowności Mini Coopera, ale doceniam jego żwawość. To niewielkie (3850 mm dł./1727 mm szer./1432 mm wys.) i lekkie (1365 kg) autko wyposażono w silnik o mocy 184 KM i 270 Nm momentu obrotowego. Przyspieszenie 0-100 km/h wprawdzie nie zachwyca (7,3s), ale pamiętajmy, że jest to auto stworzone z myślą o poruszaniu się po mieście, a rozwijanie w mieście prędkości ponad 100 km/h nie zbyt mądre. W końcu to nie jest rządowa limuzyna. Przyspieszenie na niższych zakresach prędkości jest w przypadku Mini SE znacznie bardziej istotne i miło mi zameldować, że tutaj nie będziecie rozczarowani. Rozpędzenie się 0-60 km/h zajmuje mu zaledwie 3,9s co, w połączeniu z jego rozmiarem i możliwością korzystania z BUS-pasów, pozwala na bardzo sprawne przemieszczanie się nawet po zatłoczonym mieście.
Biorąc pod uwagę to, że Mini zostało wyposażone w bardzo mały akumulator (zaledwie 28,9 kWh pojemności użytkowej), martwiłam się trochę tym, jak często będę musiała go ładować. Miło mi przyznać, że okazał się bardziej ekonomiczny, niż się spodziewałam. Kiedy jeździłam po mieście, sumiennie trzymając się ograniczeń, nie przyspieszałam agresywnie, a do tego korzystałam z silnej rekuperacji energii, Mini zużywało zaledwie 13,4 kWh/100 km co pozwala na przejechanie ok 215 km na jednym ładowaniu. Kiedy trochę poszalałam, zużycie skoczyło do 16 kWh/100 km, co z kolei oznacza ok 180 km na jednym ładowaniu. Jak widzicie, przy akumulatorze o takiej wielkości bardzo wiele zależy od Waszego stylu jazdy. Ale wypady poza miasto lepiej ograniczyć do krótkich tras, albo dobrze je zaplanować, bo może Wam nie wystarczyć energii na powrót do domu.
Nie zmienia to jednak faktu, że Mini Cooper SE będzie się z Wami obchodził bardzo łagodnie w kwestii ładowania. Przy akumulatorze takiej wielkości nie musicie szukać szybkich ładowarek, bo nawet ładowarka o mocy 11 kW pozwoli na naładowanie 80% akumulatora w 2,5 godziny. Jeśli nie macie ochoty wydawać pieniędzy na publiczne stacje ładowania, ani na wallboxa, spokojnie możecie poprzestać na zwykłym gniazdku 230V. Razem z autem dostajecie odpowiedni kabel, wystarczy podpiąć go do gniazdka (np. w garażu) i do auta, a naładowanie go do pełna zajmie niecałe 13 godzin. Nawet jeśli w ciągu dnia pokonujecie spore ilości kilometrów, wystarczy podpiąć auto na noc do gniazdka, a rano będziecie mieć 100% baterii.
Jeśli zależy Wam na przedłużeniu żywotności akumulatora, warto pamiętać o tym, aby ładować go do 90, a nie 100%. Z pomocą przychodzi aplikacja MINI, w której możecie zaplanować sobie każdą sesję ładowania. Oznaczacie godzinę, o której ładowanie ma się rozpocząć, macie również możliwość ustawienia, do ilu % bateria ma zostać naładowana.
Czytaj też: Test Mercedes EQS 450+. Wzorowe auto elektryczne, ale czy dalej limuzyna?
Aplikacja Mini to kopia BMW i bardzo dobrze!
Sama aplikacja jest wyposażona w kilka standardowych, bardzo przydatnych funkcji. Przede wszystkim znajdziecie w niej informacje o poziomie naładowania akumulatora i zasięgu auta, wyliczanym na podstawie dotychczasowego zużycia. Poza możliwością zaplanowania ładowania o której wspomniałam wcześniej, macie też możliwość sprawdzania postępów każdej sesji ładowania. Jeśli więc zostawicie auto podpięte do publicznej ładowarki, nie musicie biegać i sprawdzać, kiedy zostanie naładowane. Kiedy proces ten będzie na ukończeniu, aplikacja Was o tym uprzedzi, wysyłając odpowiednie powiadomienie, abyście mogli auto odłączyć i przestawić, aby nie zajmować miejsca innym kierowcom (co niestety dzieje się nagminnie). Po każdej sesji ładowania macie również dostęp do jej szczegółów – kiedy się rozpoczęła, kiedy została zakończona, jaki był poziom naładowania akumulatora przed i po zakończeniu ładowania, a także informacja o tym, ile prądu pobrano.
Jeśli planujecie jakąkolwiek trasę, również watro korzystać z aplikacji. Poza tym, że po jej zaplanowaniu, wszystkie informacje będą przesłane do auta jednym kliknięciem, otrzymacie również informację o tym, jaki będzie przewidywany poziom naładowania akumulatora po dojechaniu do celu podróży, a także lokalizacje najbliższych ładowarek.
Ta aplikacja naprawdę bardzo ułatwia życie, a poza funkcjami związanymi z elektryfikacją oferuje również kilka fajnych funkcji wpływających na komfort. Najbardziej przydatna jest oczywiście możliwość zdalnego uruchomienia klimatyzacji – miło jest wsiąść do chłodnego wnętrza podczas upałów lub odwrotnie – nagrzanego wnętrza zimą ? Przydatna jest również możliwość sprawdzenia statusu pojazdu w każdej chwili – możecie upewnić się, że zamknęliście okna, drzwi, etc.
Czytaj też: Test Suzuki Across, czyli RAV4 z innym znaczkiem. Zwinny, wygodny, ale woła więcej nowoczesności
Cena Mini Coopera SE zależy od wersji wyposażenia, ale nie jest z nią najgorzej
Mini jest bardzo praktycznym autkiem miejskim, ale trzeba za nie słono zapłacić. Nie zrozumcie mnie źle – nie dotyczy to tylko elektrycznego Mini Coopera. Wszystkie są drogie, spalinowe również.
Ceny zaczynają się od 155 000 zł. Co za to dostaniecie? Niewiele. Podgrzewane przednie fotele, oświetlenie ambientowe, czujniki parkowania z tyłu, systemy asystujące kierowcy (ostrzeganie przed kolizją etc.) i nawigację. Wybaczcie, o mocowaniu fotelika dziecięcego, czy schowkach nie będę się rozpisywać, bo znajdziecie to w każdym samochodzie. Wracając do tematu – ponad 150 000 zł za takie wyposażenie to bardzo wygórowana cena.
Testowany przez nas egzemplarz należał do linii wyposażenia Resolute (promowane w mediach, 17-calowe felgi MINI Electric Collecion Spoke, materiałowo-skórzana tapicerka nadwozie w kolorze Rebel Green + lusterka i dach Aspen White), zaopatrzono go również w pakiet Premium Plus (kamera cofania, podłokietnik z przodu, bezprzewodowa ładowarka do telefonu, asystent parkowania i kilka innych udogodnień) i został wyceniony na 179 900zł. Jeśli mniej zależy Wam na kwestiach wizualnych, ale potrzebujecie funkcji zawartych w pakiecie Premium Plus, szykujcie się na wydatek rzędu 165 700 zł.
Czy są to ceny adekwatne do wyposażenia? Nie. Czy Mini Cooper SE warty takich pieniędzy? Skoro ludzie są w stanie tyle za niego płacić – jak najbardziej tak.
Czytaj też: Test Volvo C40 Recharge Twin Motor – elektryczna rakieta
Kupując Mini raczej nie patrzy się na cenę
Mam wrażenie, że po Mini sięgają osoby, które zwyczajnie bardzo chcą auto tej marki. Niekoniecznie może je przekonywać fakt, że można mieć coś lepszego lub tańszego. Fiata 500, czy Opla Corsę. Patrząc na cenę Mini Coopera SE, jego konkurentem jako małe miejskie auto będzie Honda E. Co prawda oferuje ona nieco lepsze wyposażenie, ale Mini wygrywa zasięgiem. Co przy aucie elektrycznym z małym akumulatorem jest bardzo dużą przewagą.
Ogółem Mini Cooper SE to auto dla osób, które chcą się wyróżnić i poruszać po mieście stylowym pojazdem. Tutaj sprawdzi się bardzo dobrze, a odwdzięczy się dynamiką i dużą oszczędnością podróżowania. Jeśli nie jesteś fanem Mini, nietypowego wyglądu zewnętrznego i miejscami udziwnionego wnętrza, może się zwyczajnie do niego nie przekonać. Zacznij koniecznie od jazdy testowej.