Firma SpaceX wystrzeliła 49 takich satelitów z Kennedy Space Center 3 lutego. Początkowo rozmieszczanie wydawało się przebiegać bezproblemowo, jednak później do akcji wkroczyła nasza gwiazda. Słońce wyemitowało bowiem promieniowanie, a wysokoenergetyczne cząsteczki – związane najprawdopodobniej z rozbłyskiem słonecznym bądź koronalnym wyrzutem masy – uderzyło również w Starlinki.
Czytaj też: SpaceX uspokaja. Satelity Starlink nowej generacji przestaną uprzykrzać życie nawet astronomom
Nie to było jednak największym problemem. Komplikacje wystąpiły, gdy temperatura w obrębie atmosfery wzrosła, co z kolei wpłynęło na gęstość powietrza na wysokości nieco ponad 200 kilometrów. To właśnie tam przebywały satelity, które doświadczyły podwyższonego oporu atmosferycznego. Jego wzrost wyniósł około 60 procent, co było wystarczające do uniemożliwienia Starlinkom uniesienia się o kolejne setki kilometrów.
Ostatecznie 38 satelitów zaczęło obniżać swój pułap, by finalnie spłonąć w atmosferze. Straty poniesione z tego tytułu przez SpaceX szacuje się na dziesiątki milionów dolarów. Oczywiście dla takiego giganta nie musi to być cios zagrażający finansom firmy, jednak bez wątpienia można było go odczuć. Tym bardziej, iż Słońce jest stosunkowo nieprzewidywalne. Istnieje niebezpieczeństwo, że tego typu problemy będą się powtarzały i przybierały na sile.
Satelity Starlink padły ofiarami aktywności Słońca
Nie bez powodu mówi się o ryzyku całkowitego wyłączenia infrastruktury energetycznej i komunikacyjnej na Ziemi. Ta mogłaby paść ofiarą rozbłysku słonecznego czy też koronalnego wyrzutu masy. Pocieszający w kontekście przytoczonej historii jest natomiast fakt, że ważące około 250 kilogramów satelity nie stanowiły zagrożenia dla ludzi przebywających niżej. Tego typu obiekty są bowiem zbyt małe, by mogły przelecieć przez atmosferę bez rozpadnięcia się na kawałki i spłonięcia.
Czytaj też: Falcon 9 firmy SpaceX bije rekordy, ale zbliżająca się era Starship rzuca na nie cień
Satelity deorbitacyjne stwarzają zerowe ryzyko kolizji z innymi satelitami i są zaprojektowane tak, by rozpadały się po ponownym wejściu w atmosferę – co oznacza, że nie powstają żadne szczątki orbitalne i żadne fragmenty satelity nie uderzają w ziemię.wyjaśniają przedstawiciele SpaceX