Wideorecenzja Sony ZV-1F w części… wideo
Sony ZV-1F to bardziej aparat filmowy, niż fotograficzny, dlatego też warto było oddać go w ręce osoby, która ma o tym pojęcie. Test podzieliliśmy na dwie części. W poniższym tekście skupimy się na ogólnych wrażeniach z użytkowania i zdjęciach. Z kolei nieco inny punkt widzenia i wrażenia z nagrywania filmów zaprezentuje Wam Konrad w poniższym nagraniu.
Specyfikacja Sony ZV-1F i porównanie z ZV-1
Sony ZV-1F to najniżej pozycjonowany aparat dla początkujących twórców. Małe wymiary i masa, prosta obsługa, niewymienny obiektyw o stałej ogniskowej. To wszystko go wyróżnia, a tak prezentuje się na tle swojego większego brata.
W zestawie znajdziemy puszek do osłonięcia mikrofonu i kabel USB-C.
Czytaj też: Recenzja Samyang AF 50mm F/1.4 II Sony FE – tak, w tydzień można się zakochać
Kompletna i wyjątkowo lekka obudowa
Gdzie ta bateria… Tak, po wyjęciu Sony ZV-1F z pudełka od razu zajrzałem głębiej w poszukiwaniu baterii. Dopiero później otworzyłem klapkę na spodzie obudowy i tam ją znalazłem. Masa 255 gramów powoduje, że byłem przekonany o tym, że akumulator nie jest włożony do obudowy. Aparat jest niesamowicie lekki.
Po części to zasługa materiału Sorplas, czyli plastiku pochodzącego z recyklingu. Mogliście się z nim spotkać w słuchawkach WH-1000XM5, LinkBuds i LinkBuds S. To twardy, sztywny i dobrej jakości materiał, a jego zaletą jest właśnie bardzo niska masa.
Liczba przycisków została maksymalnie ograniczona. Co dla początkujących jest świetną informacją. Dla bardziej zaawansowanych… nie do końca. Ale to wynika ze spaczenia spowodowanego użytkowaniem innego sprzętu. W Sony A7 III mam dobre dwa razy więcej guzików i pokręteł, więc początkowo nawet zmiana ekspozycji w Sony ZV-1F była karkołomna. Mogę iść o zakład, że osoba zupełnie początkująca ogarnęłaby obsługę szybciej, niż bardziej zaawansowana.
Ogółem, niczego tu nie brakuje. Mamy pełny zestaw niezbędnych portów, obracany ekran, gwint na spodzie i uchwyt gorącej stopki bez… gorącej stopki? Nie ma tu żadnej elektroniki, więc widzę tu dwie opcje. Pierwsza to oczywiście montowanie puszku osłaniającego mikrofony, a druga to montaż prostej lampki doświetlającej z własnym zasilaniem.
Sony deklaruje, że ZV-1F pozwala na wykonanie ok 260 zdjęć lub 50 minut nagrywania filmów na pojedynczym ładowaniu. Ani razu nie udało mi się zbliżyć do rozładowania akumulatora, ale w razie potrzeby można go ładować przez USB-C np. powerbankiem. Więc w zasadzie można używać z aparatu przez cały czas. Ładowanie może też działać kiedy używamy aparatu jako kamery internetowej. Bo też jest tu taka funkcja.
Czytaj też: Test mikrofonów Boya BY-XM6-S2 – dźwięk najlepiej świadczy o Twoich nagraniach
Sony ZV-1F to aparat dosłownie kieszonkowy. Czy dałoby się go wnieść na jakieś wydarzenie?
Nie trzeba mieć wcale szerokich spodni, żeby zmieścić Sony ZV-1F w kieszeni. To aparat, który zawsze można mieć ze sobą i tu naszła mnie pewna refleksja. Byłem niedawno na koncercie i naszła mnie myśl – dlaczego nie zabrałem tego aparatu ze sobą?
Bardzo mnie ciekawi, jakie byłoby podejście ochrony do tego sprzętu. Zazwyczaj regulaminy imprez typu koncerty czy wydarzenia sportowe mówią, że nie można na nie wnosić profesjonalnych aparatów. Co oczywiście nie ma żadnej definicji, więc przyjmuje się, że duży aparat wygląda na profesjonalny. Ewentualnie taki z wymienną optyką też odpada. Sony ZV-1F, pomimo swoich możliwości, wygląda trochę jak zabawka i nie zdziwiłbym się, gdyby dało się z nim bez problemu wejść na koncerty, mecze czy festiwale muzyczne.
Co do samego komfortu użytkowania, to trochę zależy. Podczas nagrywania filmów mała obudowa jest przydatna, bo możemy ją dowolnie chwycić. Aparat można też bez problemu umieścić w nawet bardzo prostym, typowo smartfonowym uchwycie tripodu/selfiesticka. Ale już podczas robienia zdjęć wymiary obudowy wymagają przyzwyczajenia. Trzeba sobie wyrobić pewny chwyt, bo grip jest w zasadzie symboliczny i do tego plastikowy. Nie obraziłbym się za dodanie tutaj dowolnej gumowej wstawki.
Czytaj też: Canon EOS R7 – świetny aparat, ale czy Canon wie, co robi?
Przyzwoity ekran i częściowo uproszczone Menu
Sony ZV-1F ma ten sam ekran co ZV-1. Jasny, kontrastowy, czytelny w każdych warunkach i przyzwoitej jakości. Nie rzuca na kolana szczegółowością obrazu, ale w tej cenie jest w porządku. Do tego mamy tu pełną obsługę dotykiem.
Wyświetlacz jest odchylany i obracany, więc można go ustawiać w dowolnych konfiguracjach. Co ciekawe, aparatu nie musimy wyłączać, wystarczy zamknąć ekran. Wtedy urządzenie przechodzi w tryb czuwania i samo otwarcie ekranu od razu uruchamia gotowość do działania.
Główne Menu jest nieco uproszczone względem tego, co znamy z pozostałych aparatów Sony, w tym modelu ZV-1. Tutaj powinni odnaleźć się i zaawansowani i początkujący użytkownicy. Opcji jest stosunkowo mało, są jasno opisane i bardzo łatwo można tu wszystko opanować. Ale już identyczne jak w pozostałych aparatach Sony jest szybkie Menu pod przyciskiem Fn. Dokładnie taki sam układ funkcji i ich działania, w tym np. różne strefy autofocusu, mam w swoim A7 III.
Czytaj też: Recenzja Samyang AF 14mm F/2.8 FE. Dobry szeroki kąt za bardzo dobre pieniądze
Sony ZV-1F w praktyce. Zdjęcia amatorskie lub… nieco mniej
Bardziej zaawansowanych użytkowników na pewno na starcie odstraszy fakt, że nie ma tu zdjęć RAW. Do dyspozycji mamy tylko pliki JPEG w różnej jakości (do wyboru). Co po części pokazuje, że jest to aparat nastawiony bardziej na filmowanie, ale też skierowany do mniej zaawansowanych odbiorców.
Zastanawiałem się na początku, po co są w zasadzie dostępne tryby fotografowania, skoro tu i tak nie ma RAW-ów? Po co mam sobie zmieniać ręcznie czasy naświetlania, przysłonę itd. Mamy tu nawet ręczne ustawianie ostrości, ale dosyć karkołomne, bo trzeba to robić obracanym d-padem, bo obiektyw nie ma pierścienia ostrości. Inteligentny automat pokazał mi, dlaczego warto czasem korzystać z innych trybów fotografowania. W pełnym automacie (i+) aparat robi zdjęcia w zasadzie tylko na dwóch przysłonach. Domyślnie dąży do maksymalnie otwartych F/2.0. Więc skraca jak tylko to możliwe czas naświetlania, nawet do 1/8000s.
Druga przysłona to F/5.6. Zmiana następuje po wciśnięciu guzika rozmycia tła na górze obudowy. To kolejny przejaw uproszczenia użytkowania. Użytkownika interesuje tylko to, czy zdjęcie ma mieć rozmyte tło (F/2.0), czy wyraźne (F/5.6). Co ważne, to nie jest wyłącznie cyfrowy efekt. Przysłona faktycznie się zmienia i jest to w pełni fizyczne. Dlatego jeśli jesteś bardziej zaawansowanym użytkownikiem i chcesz mieć większy wpływ na parametry zdjęcia, wtedy faktycznie tryby manualne lub pół-automatyczne typu priorytet migawki lub przysłony bywają przydatne.
Fotografowanie Sony ZV-1F jest bardzo przyjemne. Co tu dużo mówić, jak to aparatem Sony. Mamy tu celny, bardzo szybki autofocus działający na oku ludzi i zwierząt, którym można bardzo łatwo sterować. Do tego dostajemy dodatkowe efekty np. wygładzania skóry, czy różnego rodzaju filtry nakładane na obraz. Jest czym się bawić. Wracając na moment do autofocusu, Sony ZV-1F ostrzy z bardzo bliskiej odległości. Praktycznie ok 4 cm od obiektywu, co w połączeniu z szerokim kątem (ekwiwalent 20mm) pozwala pobawić się w zdjęcia makro. Aparat rejestruje dużo szczegółów na zdjęciach i jeśli dodamy do tego ładne rozmycie tła, to efekty potrafią być bardzo dobre. Zobaczcie sami.
Jak wypada Sony ZV-1F w zdjęciach? Myślę, że smartfony będą tutaj dobrym odniesieniem i zdjęcia można porównywać z topowymi, flagowymi modelami. Ale mam tu na myśli faktycznie topowe konstrukcje, takie jak Vivo X80 Pro, Xiaomi 12s Ultra czy Huawei Mate 50 Pro. Są to modele za 5-6-7 tys. złotych. Na pierwszy rzut oka, zdjęcia ze smartfonu mogą wyglądać na bardziej efektowne. To zasługa szeregu algorytmów przetwarzających obraz praktycznie jeszcze przed wciśnięciem przycisku migawki. Zdjęcia z Sony ZV-1F mają bardziej naturalne kolory, a dzięki większej matrycy rejestrują więcej szczegółów i ładniej rozmywają tło. A przede wszystkim naturalnie, bo pracą przysłony, a nie oprogramowania.
Do dyspozycji mamy też zoom. Oczywiście cyfrowy i domyślnie oferujący 2-krotne przybliżenie, ale maksymalnie możemy go zmienić do 4-krotnego. Wraz z przybliżeniem spada jakość zdjęć i raczej ostrożnie używałbym tej funkcji.
Zdjęcia przykładowe
Czytaj też: Recenzja Samyang 35mm F/1.8. Taniej, znaczy lepiej?
Sony ZV-1F kontra smartfon. Czy to może się udać?
Bardzo dużo będzie zależało od aplikacji Imagine Edge Mobile Plus, której nie miałem możliwości sprawdzić, bo debiutuje ona dopiero wraz z aparatem. Pozwoli ona na przesyłanie zdjęć z aparatu do smartfonu przez Bluetooth lub Wi-Fi i zamieszczenie od razu w mediach społecznościowych. W przypadku filmów możliwe będzie wycinanie fragmentów nagrań o długości idealnej do social mediów. Z poziomu aplikacji będzie też można zarządzać aparatem. O ile tylko aplikacja będzie prosta w obsłudze i będzie zwyczajnie dobrze działać, to powinien być jeden z najmocniejszych punktów Sony ZV-1F.
To właśnie prostota użytkowania powoduje, że treści do mediów społecznościowych rejestrujemy smartfonem. Ale żaden smartfon za 2 999 zł nie jest w stanie zbliżyć się do jakości zdjęć i filmów z Sony ZV-1F. Pod każdym względem. A do tego mamy solidny mikrofon i o wiele większe możliwości, jakie daje nam lepsza kontrola nad (świetnie działającym) autofocusem.
Jak banalnie to nie zabrzmi, po Sony ZV-1F powinny sięgnąć osoby, które chcą przenieść swoją internetową twórczość na wyższy poziom. Przeskok względem smartfonu w choćby filmach na TikToka czy Instagram będzie wyraźnie widoczny.
Wydaje mi się, że osoby szukające lepszej jakości zdjęć mogą nie zainteresować się Sony ZV-1F. Za 2 999 zł da się kupić niezły aparat z nawet podstawowym obiektywem 50mm F/1.8, który będzie znacznie lepszym wyborem. Ale już możliwości filmowe to coś, co powinno zainteresować każdego początkującego twórcę. Za 2 999 zł ciężko o lepszy sprzęt, który bardziej wyręczy nas podczas nagrywania i zaoferuje jakość lepszą niż smartfony. Co też po części potwierdził też Konrad w swoim materiale. Oddając mi aparat po nagraniach powiedział – Szukałem, ale tu w zasadzie nie ma się do czego przyczepić. Taka opinia od osoby, która żyje z nagrywania filmów, to odpowiednia rekomendacja.