Ponad milion użytkowników Androida zobaczyło ostrzeżenie, choć do niektórych dotarło na sekundy przed tym, jak ziemia faktycznie zaczęła drżeć. Ostatecznie trzęsienie miało siłę 4,8 w skali Richtera. I choć przy takiej skali niekoniecznie musiało ono stanowić realne zagrożenie, to gdyby zagrożenie było bardziej realne, to technologia od Google mogłaby uratować wiele osób.
Czytaj też: Erupcja wulkanu Hunga Tonga była naprawdę potężna. Jak wypada w zestawieniu z wybuchami jądrowymi?
Jedną z rzeczy, które próbujemy zrobić, jest zbudowanie systemu wczesnego ostrzegania przed trzęsieniami ziemi. Robimy rzeczy, o których tak naprawdę nigdy nie myśleliśmy. wyjaśnia Robert de Groot związany z projektem ShakeAlert
Warto jednocześnie podkreślić, że tak naprawdę nie chodzi o faktyczne przewidywanie trzęsień, lecz ich wcześniejsze od innych wykrywanie. Tego typu fenomen towarzyszy niektórych zwierzętom, zauważalnie poddenerwowanym, czy wręcz uciekającym z miejsc, w które wkrótce później uderzają wstrząsy. Przy odpowiednim rozwoju tego typu technologii możliwe powinno stać się jeszcze wcześniejsze wykrywanie zagrożenia i informowanie o nim zanim stanie się faktem.
Trzęsienie ziemi, przed którym ostrzegały telefony, miało siłę 4,8
W przypadku wydarzeń z Kalifornii pomógł właśnie ShakeAlert. System ten wykrywa, kiedy trzęsienie ziemi zaczyna się na Zachodnim Wybrzeżu i dostarcza odpowiednich informacji na przykład do agencji rządowych. Firma Google również postanowiła z nich skorzystać, wysyłając powiadomienia push do osób z telefonami z systemem Android, które znajdują się w obszarze zagrożenia. Do otrzymania takiego ostrzeżenia nie były potrzebne żadne dodatkowe aplikacje.
Jak działa to w praktyce? Kiedy rozpoczynają się wstrząsy, towarzyszą im fale sejsmiczne, które mogą być wykrywane przez sieć około 1300 czujników. Gdy w jednym momencie zostaną aktywowane co najmniej cztery czujniki, do centrum przetwarzania danych trafia odpowiednie powiadomienie. Jeśli przesłane dane będą odpowiadały kryteriom trzęsienia ziemi, ShakeAlert skupi się na falach, które mogą stanowić realne zagrożenie.
Czytaj też: Potężne trzęsienie ziemi w Japonii w ciągu 50 lat? Jest lepiej, niż sądziliśmy
Oczywiście opisywana technologia wymaga jeszcze dopracowania. Jej pomysłodawcom przyświeca cel, w myśl którego możliwe miałoby być wysyłanie sygnałów z jeszcze większą prędkością. Skuteczne mogłoby okazać się również wykorzystanie czujników znajdujących się w telefonach komórkowych. Są one przecież znacznie liczniejsze i tańsze od umieszczanych pod ziemią. Z drugiej strony, wymagałoby to przebywania ludzi w miejscu zagrożenia, co mogłoby narażać ich na niebezpieczeństwo. Z tego względu idealnym rozwiązaniem wydaje się połączenie podziemnych czujników i tych montowanych w smartfonach.