Jedna z nich brzmiała: „Pod najwyższymi karami, jakimi dysponuje społeczność fotoamatorska, zakazujemy stosować regułę szybkiego strzału do bezmyślnego, tępego pstrykania na tuziny i kopy. Przed każdym zdjęciem trzeba się jeszcze dodatkowo zastanowić”.
Lata minęły, smartfon stał się dla wielu użytkowników jedynym aparatem fotograficznym, jakiego potrzebują. Jest zawsze pod ręką, gotowy do działania, a fotografowanie sprowadza się do skierowania go na cel i naciśnięcia przycisku. Resztę robi zmyślny automat. Czyżby?
Na nasze szczęście lub nieszczęście, ten automat potrafi coraz więcej. To już nie tylko dobór właściwego naświetlania, to algorytmy AI, wykrywające rodzaj sceny i podkręcające kolory, automatyczny HDR, składanie wielu ekspozycji, by zmniejszyć szum i poprawić ostrość, tryb portretowy rozmywający tło tam, gdzie właściwości optyczne obiektywów są niewystarczające. Ostatnio także automatyczne kadrowanie.
Chcę być dobrze zrozumiany – nie uważam automatyzacji za zło. Sporadycznie korzystam z manualnych trybów ekspozycji, autofocus jest oczywistością. Warto jednak zastanowić się przy tym, czy przypadkiem automat nie zaczyna nas wyręczać z myślenia nad tym co i jak chcemy sfotografować? Jak zatem samemu wziąć sprawy w swoje ręce, nie rezygnując z wygody?
Automatyczne kadrowanie, asystent kadrowania, a może linie pomocnicze?
Nie da się zaprzeczyć, że odnalezienie optymalnego kadru jest jednym z najważniejszych elementów na drodze do powstania dobrej fotografii. Nie ma na to jedynej słusznej receptury, lecz przez lata utarło się, że pomocna jest do tego kompozycja oparta o trójpodział, złoty podział, spiralę Fibonacciego lub złote trójkąty.
W większości aplikacji znajdziemy jako minimum możliwość wyświetlenia siatki ułatwiającej kadrowanie z wykorzystaniem któregoś z nich – najpopularniejszy jest trójpodział, lecz w bardziej rozbudowanych zwykle dostępne są także inne siatki do wyboru. Korzystając z nich nie należy zasad przyjmować za świętość – wszystkie podziały są tylko sugestiami, które niekiedy warto zignorować i świadomie zdecydować się na przykład na kompozycję symetryczną. Kolejnym pomocnikiem tego typu jest elektroniczna poziomica. Warto jej używać, by unikać zdjęć przekrzywionych – zwykle niestety jest to wynikiem błędu, a nie świadomej decyzji fotografującego. I znów: jeśli robimy to świadomie i w jakimś celu, to nie ma niczego złego w zignorowaniu wskazań. Ważne, by była to nasza decyzja, a nie przypadek.
Na nieco wyższym poziomie automatyzacji są wszelkiego rodzaju programy asystujące – ich działanie bazuje na analizie obrazu, próbie określenia mocnych punktów zdjęcia i zaproponowaniu takiej kompozycji, by kadr był skomponowany optymalnie. Przyznaję, nie jestem fanem takiej asysty, lecz użyta z głową pozwala na zrobienie ciekawych zdjęć także osobom zupełnie bez doświadczenia fotograficznego, co więcej, daje okazję do nauczenia się zasad ciekawej kompozycji. Ryzyko za tym stojące to przyjęcie za dobrą każdej sugestii, bez zastanowienia się, z czego wynika. A tymczasem automatyka jak to automatyka, radzi sobie raz lepiej, raz gorzej – nie jest w stanie jednak sprawdzić, co nam siedzi w głowie, a i analiza obrazu wciąż pozostawia często wiele do życzenia.
Trzecim poziomem jest automatyczne kadrowanie.
Pojawia się, póki co, tylko w niektórych trybach, lecz obawiam się, że jest tylko kwestią czasu, by taka funkcja stała się szerzej dostępna. Jak to działa? W Xiaomi 12T Pro ze zdjęcia w najwyższej rozdzielczości (200 Mpix) wycinane jest po analizie obrazu pięć kadrów, z których użytkownik może wybrać jedną lub więcej wersji do zapisu na dysk. Być może demonizuję, lecz moim zdaniem prowokuje to do robienia zdjęć na zasadzie: „wycelować mniej więcej i jakoś to będzie”. Rzecz jasna nie widzę żadnego problemu, by zdjęcie, z którym będzie coś nie tak, poprawić, ręcznie wypoziomować, przyciąć, zmienić proporcje kadru – obawiam się jednak, że spopularyzowanie się tego typu automatów będzie prowadziło do zadowalania się „dziełem” automatu jako „wystarczająco dobrym”.
Smart HDR, Auto HDR – efektowny, ale czasem aż za bardzo
Stosunkowo nieduże i gęste matryce smartfonowe nigdy nie szokowały szerokim zakresem dynamiki. Przyzwoite bezlustro potrafi złapać nawet i 14+ EV, smartfon miewa problemy czasem już przy rozpiętości 8 EV między najciemniejszym a najjaśniejszym fragmentem zdjęcia. Aby to obejść, wymyślono najpierw HDR, a później bardziej rozbudowany i inteligentny smart HDR, w których łączone były elementy z wielu ekspozycji. Ma to zbawienny wpływ na dynamikę i w wielu smartfonach stosuje się tę technikę domyślnie, ale czasem automat działa aż zbyt dobrze – doprowadzając do tego, że zdjęcie wygląda nienaturalnie i odmiennie od oczekiwań.
Powyższe przykłady nieźle ilustrują problem – na zdjęciu z telefonu smart HDR zbyt mocno przygasił zamglone słońce i jego odblask, odbierając im naturalność i zamieniając w żółte plamy. W tych samych warunkach aparat poradził sobie lepiej, kosztem minimalnego prześwietlenia uzyskując prawidłowe rozproszenie światła na mgle i naturalny odblask.
Metod radzenia sobie z nadgorliwym HDR jest parę – najprostszą jest oczywiście zrobienie zdjęć z HDR i bez, a później wybranie lepszego wariantu, lecz może się zdarzyć, że oba będą na tyle nieudane, że trudno będzie wybrać mniejsze zło. Kolejnym sposobem jest skorzystanie z innej niż systemowej aplikacji do robienia zdjęć – niektóre posiadają własny silnik HDR, na którego siłę działania można wpłynąć.
Z trzeciej metody mogą skorzystać szczęśliwcy posiadający smartfon Apple’a ze wsparciem ProRAW, Samsunga z Expert RAW czy Vivo z sRAW. Podczas robienia zdjęć z wykorzystaniem tych formatów inteligentny HDR działa normalnie, lecz wynikowy plik RAW zawiera komplet informacji niezbędnych do tego, by w procesie późniejszej obróbki zmniejszyć lub zwiększyć siłę działania algorytmów telefonu. W ten sposób najłatwiej dostosować końcowy efekt do własnych potrzeb.
Automatyczny pomiar światła też może się pomylić
Działanie wbudowanego światłomierza, dobierającego ekspozycję zasadniczo przyjmujemy za pewnik – i zwykle istotnie działa jak należy, szczególnie wspomagany automatycznym rozpoznawaniem scenerii. Ale bywa, że pójdzie w krzaki – najczęściej przy nietypowych kolorach w kadrze albo przy dużych białych lub czarnych powierzchniach. Jeśli fotografujemy świeży śnieg i zawierzymy wskazaniom światłomierza, bez wsparcia AI, które rozpozna scenerię i wprowadzi odpowiednią korektę lub bez ręcznej korekcji ekspozycji, wspaniała powierzchnia świeżego białego puchu na zdjęciu może po prostu wyjść szara. Na szczęście poradzenie sobie z podobnymi sytuacjami jest bardzo proste: każda aplikacja do robienia zdjęć pozwala w bardzo prosty sposób poprawić naświetlanie, rozjaśniając lub przyciemniając zdjęcie w miarę potrzeb – zwykle wystarczy do tego podgląd na ekranie, a jeśli potrafimy posłużyć się w tym celu histogramem, to jeszcze lepiej.
Trochę trudniej poradzić sobie z błędnym balansem bieli – automat łatwo tu wprowadzić w błąd, zwłaszcza przy sztucznym świetle. Jeśli nasz smartfon daje na ekranie dokładny podgląd barw przed zrobieniem zdjęcia, można i tu pokusić się o ręczną korektę. Jeśli nie, pozostaje fotografowanie w trybie RAW i późniejsza obróbka – prawidłowy balans bieli można wtedy ustawić po fakcie.
Najmniejszy wybór mamy przy fotografowaniu z użyciem wyspecjalizowanych trybów nocnych – tu bez automatyzacji po prostu w ogóle nie zrobimy zdjęcia i przeważnie nie mamy wielkiego wpływu na jego działanie. Można co najwyżej po fakcie próbować poprawić efekty i także tu posiadacze urządzeń z trybem ProRAW / Expert RAW mają większe pole do popisu.
AI i automatyczne programy tematyczne
O ile w iPhonie w zasadzie nic podobnego nie znajdziemy (można ręcznie wybrać styl zdjęcia przed jego zrobieniem lub dodać go później), o tyle urządzenia z Androidem zwykle posiadają jakąś formę AI poprawiającą zdjęcia. Ich działanie, w zależności od modelu, może być drastycznie odmienne – w najprostszym wariancie sprowadza się do podbicia odpowiednich barw w zależności od sceny. W bardziej rozbudowanych rozpoznanie przez AI typu sceny prowadzi do włączenia odpowiedniego presetu, automatycznie korygującego AWB, ekspozycję, barwy i tak dalej – podbijając na przykład czerwienie zachodu słońca lub (jak już pisałem wcześniej) rozjaśniając śnieg itp.
Jeśli producent smartfonu nie przesadzi z siłą działania korekt, to taki AI potrafi zrobić dobrą robotę. Ale i tu sugerowałbym zasadę ograniczonego zaufania – jeśli na podglądzie zdjęcie wygląda dziwnie, wyłączmy AI. Łatwiej poradzić sobie z niedostatecznie niż nadmiernie skorygowanym zdjęciem.
We wszystkim zalecany jest umiar
Automatyzacja powstała po to, by nam pomagać, ale nie wyręczać. Nie ma w niej nic złego, dopóki to do nas należy ostateczna decyzja o tym, czy i jak jej użyć. Przede wszystkim automat nie powinien NIGDY nas wyręczać w decyzji, co i kiedy warto sfotografować. Jeśli przestaniemy się nad tym zastanawiać, stworzymy (najczęściej z siebie) potwora.
Miałem nieszczęście poznać kiedyś człowieka, który z dumą oznajmił mi, że on na urlopie robi po dwa-trzy tysiące zdjęć DZIENNIE. Żeby uzmysłowić wam o czym mowa: by to zrobić, należy pstrykać fotkę średnio co 30 sekund, przez okrągłą dobę, nie śpiąc i nie jedząc. O myśleniu o kadrze czy temacie zdjęcia w tych warunkach nie ma rzecz jasna w ogóle mowy. Pozwoliłem sobie zresztą zapytać, czy później także dręczy rodzinę przymusowym oglądaniem swojego dorobku – i delikatnie mówiąc, ów człowiek się na mnie obraził. Do czego zmierzam? Ano chyba do tego, że jednym z wyrazów dojrzałości fotografa jest nie tylko wybór, kiedy zrobić zdjęcie, ale także decyzja, kiedy zdjęcia nie zrobić.