Kia Stinger GT większa niż wygląda. A wygląda… oj wygląda!
Kto kupuje Stingera po to, żeby się nie wyróżniać? Odpowiedź: nikt. Ta linia jest stworzona do przyciągania uwagi, nie próbuje subtelnie dać nam do zrozumienia co potrafi ten samochód, woli nam to wykrzyczeć w twarz. Po co więc mielibyśmy ograniczać ją nudnymi kolorami? Jasne, możemy kupić białą, czarną, szarą, tylko po co? Po chować te wszystkie detale pod czarnym, czy szarym lakierem? Wygląda świetnie w czerwieni, ale spójrzcie na ten pomarańcz na zdjęciach…. Neon Orange, kolor wprost stworzony dla Stingera. Podkreśla każdy detal tej potężnej, mięsistej sylwetki. Sylwetki, która pozostaje w pamięci.
Zazwyczaj nie poświęcam wiele czasu wyglądowi aut o których piszemy, bo po co? Gusta bywają różne, poza tym każdy może zobaczyć na zdjęciach, jak dany samochód wygląda. Tutaj jednak zrobię wyjątek, bo jest o czym pisać. Zacznijmy od proporcji. Jeśli w świecie mody pokutuje pogląd, że idealne wymiary modelki to 90/60/90 cm, w świecie motoryzacyjnym powinno to być 4,83/1,87/1,40 m. Niska, długa i szeroka, Kia Stinger to samochód, który od pierwszego momentu pokazuje nam, że kocha się ścigać. Zaledwie 830 mm zwisu z przodu (bez problemu pokonuje progi bezpieczeństwa), 1095 mm z tyłu i rozstaw osi 2905 mm uzupełnione o rozstaw kół wynoszący 1596 mm z przodu i 1619 mm z tyłu stanowią zapowiedź świetnego prowadzenia, a przy okazji sprawiają, że Stinger wygląda szałowo.
Do tych proporcji dochodzi opływowa sylwetka uzupełniona o liczne wloty i wyloty powietrza , podwójne, chromowane końcówki układu wydechowego, smukłe lampy i atrapę chłodnicy, wszystko w stylistyce plastra miodu. Całość postawiono na 19’’ felgach eksponujących 18’’ hamulce tarczowe. Mogłabym opisywać to wszystko po kolei, bo Stinger należy do tych rzadkich samochodów, które z tyłu robią nie mniejsze wrażenie, niż z przodu, ale radzę po prostu dokładne obejrzenie zdjęć. Zapewniam, że na żywo, kiedy można z bliska zobaczyć tą linię i proporcje, robi to jeszcze większe wrażenie.
Niektórzy pomyślą, że jestem napaleńcem i nie potrafiłabym dostrzec w powierzchowności Stingera żadnych wad. Może i tak jest, opowiem więc krótką historię o osobie, która nigdy nie była wielkim fanem tego auta i śmiała się z mojego niezdrowego podniecenia w przeddzień odbioru egzemplarza testowego.
Arek zajmuje się robieniem zdjęć testowanych przez nas samochodów. Ma już swoje ulubione miejscówki, w których fotografuje te auta, które podobają mu się najbardziej. Ponieważ do tej pory upierał się, że Stinger mu się nie podoba, nie spodziewałam się, że zażyczy sobie, żebym go zawiozła do którejkolwiek z nich. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy okazało się, że mam dowieźć Stingera nie do jednej, a do trzech… Zdziwiłam się jeszcze bardziej, gdy kazał mi podjeżdżać, zawracać, ustawiać się obok kałuży i robić z tym samochodem mnóstwo innych dziwnych rzeczy, a końca poszczególnych sesji nie było widać. Kiedy usłyszałam: Dobra, wystarczy. Jedziemy, bo jest późno, a jemu można robić zdjęcia bez końca, zapytałam w końcu, co się stało. Przecież Stinger to niee, nie, po co to komu? Jedyną odpowiedzią była pełna godności mina redaktora Dziermańskiego i polecenie: JEDŹ. To w zasadzie wystarczyło mi za całą odpowiedź. Kilka dni obcowania z tym samochodem wystarczyło, aby doprowadzić sceptyka do jedynego słusznego wniosku – Stinger rządzi.
Na koniec dodajmy, że Kia Stinger GT ma w standardzie fotochromatyczne lusterka. Co nie spotyka się często, bo mówimy o wszystkich trzech lusterkach. Co nam to daje? Kiedy odbijają się w nich światła, automatycznie się przyciemniają. Zaletą tego jest to, że nikt nas nie oślepi. Wadą jest natomiast fakt, że kompletnie nie mamy pojęcia, co za nami jedzie. Możemy się oburzać, udawać, że wszyscy święcie jeżdżą grzecznie i przepisowo, ale bądźmy szczerzy, posiadacz takiego auta będzie chciał je od czasu do czasu mocniej przycisnąć. Wtedy warto wiedzieć, co i kto jedzie za nami.
Czytaj też: Test Toyota RAV4 Plug-In Hybrid – jeden wielki minus na tle wielu plusów
Sportowe wnętrza zazwyczaj są ciasne. Kia Stinger to niemal limuzyna
Sportowe auta z tak ogromnym tunelem środkowym zazwyczaj są, może nie klaustrofobiczne, ale niezbyt przestronne. Stinger jest tego kompletnym przeciwieństwem, bo w środku mamy bardzo dużo miejsca i dotoczy to praktycznie każdego podróżującego. O ile założymy, że podróżują cztery osoby. Ale do tego zaraz wrócimy.
Zacznijmy od najważniejszego, czyli osób siedzących z przodu. Fotele mają sportowy charakter, ale są miękkie i bardzo wygodne. Po dłuższej trasie pierwszą myślą na pewno nie będzie szukanie numeru telefonu do fizjoterapeuty. W bardziej uprzywilejowanej pozycji jest kierowca, bo oprócz elektronicznego sterowania pozycją fotela i poziomem wypchnięcia odcinka lędźwiowego (ma to też pasażer) ma również automatycznie odsuwany fotel, co ułatwia wsiadanie oraz usztywnianie boczków. To można ustawić ręcznie albo też zdać się na automat usztywniający boki po aktywacji trybu Sport. Co nie oznacza, że pasażer na zakrętach będzie latać na boki. Jest trzymany bardzo solidnie, ale troszkę słabiej niż kierowca.
Siedzi się nisko albo bardzo nisko. W zależności od tego, jak ustawimy sobie wysokość fotela. Pozycja z dupą na asfalcie jest jak najbardziej możliwa. Co ważne, ze Stingera da się normalnie wysiąść bez wyglądania jak osoba z poważną kontuzją biodra. Wsiadanie to jest już trochę skok w przepaść, bo trzeba się dosyć głęboko zapaść we wnętrzu. Takie uroki sportowych aut, ale tutaj jest to naprawdę bardzo cywilizowane. Ale…
Chociaż wnętrze Stingera nie zawodzi w kwestii funkcjonalności i komfortu, ma jedną wadę. Konstrukcja samochodu połączona z pozycją za kierownicą sprawiają, że mamy tutaj do czynienia ze sporym martwym polem. Jeśli zamawiacie Stingera, koniecznie dopłaćcie za pakiet Prestige Line. Kosztuje 5000 zł, a bez niego nie będziecie mieć systemu monitorującego martwe pole. Nie jest to wygórowana cena w stosunku do wartości samochodu, a bez tego ograniczone pole widzenia będzie wymuszało bardzo zachowawczą jazdę, w szczególności w mieście. Warto też dodać, że nie jest to pierwszy lepszy system monitorujący martwe pole. Mamy tutaj oczywiście sygnał świetlny, ostrzegający nas o pojeździe znajdującym się w naszym martwym polu. Jeśli włączymy kierunkowskaz, sygnalizując chęć zmiany pasa, do tego dojdzie sygnał dźwiękowy – to tyle, jeśli chodzi o standard. W Stingerze mamy jednak dodatkową pomoc, znaną nam z innych modeli producenta. Kiedy włączycie kierunkowskaz, na wyświetlaczu centralnym zobaczycie obraz z kamery bocznej. Bardzo przydatna funkcja, zdarzyło mi się podglądać obraz, gdy manewrowałam na bardzo ciasnym parkingu. Były tam wysokie krawężniki, a ostatnią rzeczą, którą chciałam zrobić, było zarysowanie tylnej felgi. Ponieważ Stinger nie może się pochwalić imponującym promieniem skrętu, a widoczność jest, powiedzmy sobie, ograniczona, funkcja ta ułatwia życie.
Wnętrze jest świetnie wykonane i co najważniejsze, tu prawie wszystko jest w standardzie. Jak choćby alcantara na desce rozdzielczej, czy czerwone pasy bezpieczeństwa. Za takie pasy w przypadku niektórych marek trzeba dopłacić kilka tysięcy złotych. Pochwalić trzeba koniecznie ograniczenie do minimum plastików piano black. Bardzo dobre wrażenie robią aluminiowe wstawki na tunelu środkowym. Do tego zamykanie uchwytów na napoje działa tak satysfakcjonująco miękko i płynnie, że można siedzieć i tak bez końca otwierać i zamykać, otwierać…
Tunel środkowy jest bardzo duży, ale z przodu ma to swoje zalety. Można wygodnie oprzeć o niego kolano, mamy dzięki niemu szeroki podłokietnik i spory schowek pod nim.
Gorzej jest z tyłu, bo tunel bardzo skutecznie uniemożliwia wygodne siedzenie na środkowym miejscu. Pomaga mu w tym bardzo twarde oparcie chowające podłokietnik z uchwytami na napoje. Kogoś na chwilę można tam posadzić w razie potrzeby, ale ogółem Stingera należy traktować jak auto czteroosobowe. Osoby siedzące z tyłu nie powinny mieć powodów do narzekania. Tutaj długość auta daje o sobie znać, bo miejsca jest bardzo dużo w praktycznie każdej płaszczyźnie, a do tego fotele są podgrzewane. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że pasażer z tyłu może mieć nawet wygodniej niż z przodu, gdyby nie fakt, że prędkość i zakręty z tyłu czuć znacznie mocniej.
Bagażnik nie tylko jest, ale jest bardzo użyteczny. Do dyspozycji mamy 406 litrów pojemności. Jest dosyć wysoki, jak na takie auto, więc wejdzie tu nawet większa walizka oraz głęboki. Jakieś większe zakupy, czy dłuższa podróż ze sporą ilością bagażu nie będą stanowiły problemu.
Czytaj też: Test BMW X1 xDrive 23i – nowe, większe, lepsze!
Nowoczesność wymieszana z klasycznymi rozwiązaniami. Ale żeby tak dźwięk silnika puszczać z głośników?
Kia Stinger GT zachowuje sporo klasycznych rozwiązań. Mamy tu fizyczne, okrągłe zegary i sporo fizycznych przycisków. W tym regulacji klimatyzacji. Choć małym minusem jest brak choćby diodowych ekranów pokazujących aktualną temperaturę. Ta wyświetlana jest w górnych rogach ekranu, dopiero po przekręceniu pokręteł.
Ekran jest stosunkowo niski, trochę jak w Mazdach, ale strasznie przyciąga wzrok. To zasługa bardzo dobrej jakości obrazu i świetnego wkomponowania wyświetlacza w deskę rozdzielczą. W przeciwieństwie do Mazdy dolny fragment ekranu nie jest niczym zasłonięty.
Interfejs jest bardzo dobry. Działa płynnie, a wszystkie opcje są intuicyjne i łatwe do znalezienia. Plus za dodanie skrótu do wyłączenia asystenta pasa w postaci fizycznego przycisku, który jest umieszczony na lewo od kierownicy. Wygląd interfejsu jest taki sam jak w innych nowych autach producenta. Ekran może być podzielony na dwie części – większą i mniejszą. Można na nim wyświetlać dwie funkcje jednocześnie. Podzielenie ekranu nie działa w przypadku Android Auto (połączenie tylko przewodowe). To znaczy działa, bo na ekranie widzimy aktualnie otwartą aplikację i obok szeroki pas na 1/5 powierzchni z informacją o… nazwie smartfonu. Przecież ja wiem, jaki mam model telefonu i zamiast tego wolałbym mieć mapę na pełnym ekranie, a w ogóle ideałem byłaby Mapa obok Tidala, jak w BMW. Czeka, aż w końcu KIA to zmieni.
Ekran kierowcy jest nieduży nam na dzisiejsze standardy, ale czytelny i bardzo dobrej jakości. Na nim wyświetlane są informacje o podróży, czy niektórych aktualnie używanych funkcjach. Tam też pojawia się obraz z kamer na luterkach po włączeniu danego kierunkowskazu. Dopełnieniem ekranu jest czytelny wyświetlacz head-up.
Czytaj też: Test Dacia Sandero – nowe i tanie auto z salonu nie musi być złe
We wspomnianym pakiecie Prestige Line dostaniecie też system kamer 360 stopni. Macie więc obraz pojazdu z góry, możecie też swobodnie przełączać się pomiędzy poszczególnymi kamerami. Pisaliśmy o tym przy testach innych modeli Kii, ale warto powtórzyć, że mamy tutaj do czynienia z wysokiej jakości obrazem, dzięki któremu nie ma ryzyka uszkodzenia lakieru, czy wcześniej wspomnianych felg o jakiekolwiek przeszkody. Dodatkowym argumentem przemawiającym za pakiet jest bezprzewodowa indukcyjna ładowarka do smartfonu.
Kamera cofania ma jedną wadę, co widzicie na powyższym zdjęciu. Auto jest niskie, kamera też jest nisko, więc kiedy pada, obraz jest mocno przysłonięty kroplami wody.
Kia Stinger GT ma solidne nagłośnienie. Delikatnie brakowało mi lepszego basu, ale ogółem jakość dźwięku stoi na bardzo dobrym poziomie. Wprawne oko zauważy, że pod fotelami również znajdują się głośniki. Ich główną rolą jest jednak… imitowanie odgłosów silnika. W Ustawieniach można tę funkcję włączyć lub wyłączyć. Podbity dźwięk jest miły dla ucha i bardzo efektowny. Taki wręcz żywcem wyjęty z Need for Speed. Po wyłączeniu podbicia pozostanie już tylko czysty dźwięk płynący z wydechu, ale już nie będzie do nas docierać niemal z każdej strony, a tylko z tyłu auta. Do tego będzie brzmieć o wiele cisze, za to naturalniej, ale spokojnie – jest czego posłuchać.
Czytaj też: Test Renault Megane E-Tech EV60 – takie wnętrza aut chcemy oglądać
Duży silnik oznacza duże spalanie. A czego się spodziewaliście?
Kia Stinger niewątpliwie robi wrażenie i cieszy oczy oglądającego. Czy to wrażenie ulega zmianie podczas jazdy? Czy jest jak ta Biała Honda, szybsza, niż wygląda? Cóż, spójrzmy na dane techniczne. Zainstalowano w niej podwójnie doładowaną V6-kę o pojemności 3,3 litra, która generuje moc 366 KM przy 6000 obr./min. Maksymalny moment obrotowy 510 Nm jest dostępny w zakresie 1300-4500 obr./min. Przyspieszenie 0-100 km/h zajmuje Stingerowi 5,4 s, a 80-120 km/h to zaledwie 3,5 s. Cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy. Nie, Stinger nie jest wydmuszką. Jest konstrukcją, która pozwala kierowcy poczuć moc i zachęca do korzystania z niej tak często, jak to możliwe. Zareaguje na każde, nawet najlżejsze naciśnięcie gazu i będzie Was kusić, żebyście sprawdzili, co się stanie, jeśli przyciśniecie ją bardziej, jeszcze bardziej, jeszcze bardziej… Niestety, na naszych drogach bardzo trudno jest sprawdzić jej możliwości, ale uwierzcie, te momenty są tego warte. Silnik świetnie współpracuje z 8-biegową, automatyczną skrzynią biegów. Na tyle, że raczej nie będziecie odczuwać potrzeby korzystania z łopatek przy kierownicy. Możecie skupić się na drodze i cieszyć jazdą.
Bardzo zalecam to skupienie, bo chociaż wyposażony w elektronicznie sterowany napęd na wszystkie koła, Stinger potrafi być narowisty. Nie mówię tutaj o jeździe w trybie Sport+, kiedy cały układ jest ustawiony w trybie sportowym i działa bez kontroli trakcji, nawet podczas jazdy w trybie Comfort auto potrafi być wyrywne. Przyznaję, że pogoda nie dopisała i większość testu odbyła się przy akompaniamencie rzęsistego deszczu, jednak byłam nieco zaskoczona tym, jak łatwo auto wpadało w lekką podsterowność podczas ruszania. Nie było to nic z czym przeciętny kierowca nie byłby sobie w stanie poradzić, poza tym samochód sam z niej wychodził, jednak warto być na to przygotowanym.
Przy wysokich prędkościach nie mieliśmy tych problemów. Projektanci nie bez kozery stworzyli takie, a nie inne proporcje. Stinger pruł jak po sznurku, reagując na każdy sygnał układu kierowniczego, co pozwalało na precyzyjne manewry i poczucie pełnej kontroli nad jazdą.
Jeśli lubicie jazdę ze sportowym zacięciem, bardzo Stingera polecam. Potrafi dawać ogromną frajdę z jazdy i pozwala poczuć adrenalinę, a jeżeli jesteście zmuszeni do jazdy spokojnej, też da się to ogarnąć. Jasne, trzeba zerkać na wskaźnik prędkości, bo siedząc w środku nie odczujecie różnicy pomiędzy 50 a 100 km/h, ale poza tym jest to auto całkowicie do opanowania. Ba! Ma nawet tryb jazdy Eko ?
Skoro już o Eko mowa, uprzedzam z góry, nie macie co liczyć na cuda, jeśli chodzi o spalanie. Ten silnik daje mnóstwo radości, ale tylko naiwniak będzie po nim oczekiwał niskiego spalania. W mieście, przy dużym natężeniu ruchu spalanie wyniosło 13,9 l/100 km, na ekspresówce (ograniczenie do 120 km/h) było to 9,1 l/100 km, a na autostradzie (do 140 km/h) – 10,7 l/100 km. Chcieliśmy też zmierzyć go na drodze krajowej. Spalił 10,2 l/100 km, jednak muszę zaznaczyć – był tłok, trzeba było co chwila przyspieszać i zwalniać, więc pomiar nie jest szczególnie miarodajny. Ponieważ jednak na co dzień każdy z nas styka się z takimi warunkami, warto o tym wspomnieć. Czy Stinger pali dużo? Patrząc na same cyfry, tak. Jeśli jednak pomyślimy o tym, jaki silnik w nim siedzi, ile waży i na co pozwala, śmiem twierdzić, że nie, nie są to wartości zatrważające. Jeśli ktoś szuka auta oszczędnego, to trochę nie ten adres.
Czytaj też: Test Renault Clio TCe 100 LPG – oszczędne auto na trudne czasy
Kia Stinger GT jest bardzo dobrze wyceniona. To nie są niemieckie ceny
Stinger jest obecnie oferowany w jednej wersji – GT z wcześniej wspomnianym 366-konnym silnikiem, automatyczną skrzynią biegów i napędem na wszystkie koła. Mamy tutaj jedną linię wyposażenia, a całość to koszt rzędu 259 900 zł. Poza lakierem w zasadzie niewiele możecie do tego dopłacić. Na pewno warto zaopatrzyć się w pakiet Prestige Line o którym wcześniej pisałam (5000 zł), ewentualnie możecie się zdecydować na panoramiczny szklany dach za 4000 zł. Jeśli bardzo Wam zależy na całkowicie skórzanej tapicerce, jest to wydatek rzędu 3000zł.
Nie będę tańczyć wokół tematu – to bardzo uczciwa cena. Poza niewątpliwymi atutami w postaci mocy, czy właściwości jezdnych, dostajecie samochód wyposażony w całą armię udogodnień większych i mniejszych, które będą Wam ułatwiać życie. Poza asystentem parkowania znajdziecie tam wszystko to, co możecie spotkać u znacznie droższej konkurencji. Ciężko byłoby to wszystko wymienić, więc zachęcam do spojrzenia na katalog, będziecie pod wrażeniem.
Biorąc to wszystko pod uwagę, zapewniam, że kwota 264 900 zł (po doliczeniu pakietu Prestige Line) za sportowe, bogato wyposażone auto nie jest wygórowana. Jeśli nie wierzycie, spójrzcie na ceny niemieckich kolegów Stingera.
Czytaj też: Toyota Aygo X – śmiałam się z niej przed testem. Po teście nie chciałam wysiadać
Kia Stinger GT spełniła oczekiwania
Bardzo się ekscytowałam tym samochodem, nie mogłam się doczekać testu. Bałam się jednak, że mam zbyt wygórowane oczekiwania i Stinger mnie zawiedzie. W sumie dobrze, że miałam takie obawy – smak satysfakcji jest jeszcze słodszy. Stinger jest jednym z niewielu przedstawicieli ery, która kończy się na naszych oczach. Czysta benzyna, duży silnik, pazur i fantazja… Nie mam zamiaru urządzać hejtu na elektryfikację, bo mamy na rynku mnóstwo świetnych BEV-ów, ale jednak jest to inny rodzaj samochodów i oferuje inne wrażenia.
Jeśli chcecie mieć samochód piękny, szybki i wolny od elektryfikacji, zamawiajcie Stingery. Zamawiajcie, póki możecie.