Sprawcą całego zamieszania okazała się plama słoneczna AR3141. To właśnie ona doprowadziła do powstania rozbłysku słonecznego klasy M5. Tego typu wydarzenia wiążą się z emisjami wysokoenergetycznego promieniowania elektromagnetycznego z powierzchni naszej gwiazdy. Źródłami tych wybuchów często są plamy słoneczne, charakteryzujące się stosunkowo niskimi temperaturami oraz nasilonym polem magnetycznym.
Czytaj też: Tajemnicze zakłócenia zostały wykryte na obrzeżach Układu Słonecznego
Rozbłyski słoneczne dzieli się na pięć głównych kategorii: klasy X, M, C, B i A. Klasy A, B i C są zazwyczaj stosunkowo słabe, co oznacza, że nie mają zauważalnego wpływu na Ziemię. Tego samego nie można powiedzieć o rozbłyskach klasy M, które mogą prowadzić do przerw w dostawach prądu i niewielkich burz geomagnetycznych. Jak się zapewne domyślacie, klasa X to prawdziwe potwory. W ich przypadku problemy są nie tylko lokalne, ale wręcz globalne. Gwoli ścisłości: rozbłysk klasy M5 będzie 10-krotnie silniejszy od M4, który będzie z kolei 10-krotnie silniejszy od M3, itd.
Poniedziałkowy rozbłysk słoneczny został przydzielony do klasy M
Poza samą intensywnością istotna jest również lokalizacja rozbłysku na powierzchni naszej gwiazdy. Ten, który miał miejsce wczoraj, zjonizował atomy gazu w ziemskiej atmosferze. To z kolei przełożyło się na wystąpienie trudności z komunikacją radiową w niektórych rejonach Pacyfiku, wliczając w to część Australii i Nowej Zelandii.
Najbardziej uderzającą cechą rozbłysków słonecznych jest to, że wytwarzają one intensywne wybuchy promieniowania rentgenowskiego i ekstremalnego ultrafioletu (EUV), które mogą następnie dotrzeć do Ziemi z prędkością światła. EUV jest absorbowane wysoko (100 do 300 km) w ziemskiej atmosferze, wzmacniając jonosferę, a czasem także prądy elektryczne, które w niej płyną.Mike Hapgood, Rutherford Appleton Laboratory Space
Czytaj też: Ta gwiazda niegdyś eksplodowała, generując przerażające pozostałości
Jonizacja warstw w ziemskiej atmosferze sprawia, iż fale radiowe, które oddziałują z elektronami, tracą energię. Promieniowanie rentgenowskie może natomiast docierać do niższych warstw, na wysokość od 60 do 90 kilometrów. Właśnie tam powstaje dodatkowa warstwa, która pochłania, a nie odbija krótkofalowe fale radiowe. W efekcie mogą wystąpić zakłócenia w komunikacji stosowanej na przykład przez samoloty latające na trasach nad oceanami. Pocieszający jest fakt, iż tego typu ograniczenia zazwyczaj trwają nie dłużej niż kilkadziesiąt minut.