Volkswagen Taigo zdecydowanie nie rzuca się w oczy
O Volkswagenie Taigo nie raz słyszałem, że to SUV coupe. Cóż… z tym określeniem zawsze kojarzy mi się od razu BMW X6, Volkswagen ID.5, czy Mercedesy w stylu GLC 300 Coupe. A przecież Taigo to przy nich kruszynka.
Model pochodzi z Brazylii, zaprojektowali go dwaj Brazylijczycy i na tamtejszym rynku nazywa się Nivus. W Europie produkowany jest w Hiszpanii i bazuje na modułowej platformie MQB-Ao, na której powstają m.in. Volkswagen Polo i T-Cross, a także Seat Arona, Ibiza, Audi A1, czy Skoda Scala. Jeśli kojarzycie te modele, to zapewne wiecie, że nie są to duże auta i nie inaczej jest w przypadku Taigo. Ma 4271 mm długości, 1757 mm szerokości i 1518 mm wysokości. Do tego mamy 2554 mm rozstawu osi.
Wizualnie Taigo sprawia wrażenie większego, niż jest w rzeczywistości. Pozycja za kierownicą jest wysoka, typowa dla SUV-ów/crossoverów, ale jednocześnie sylwetka nie jest zbyt masywna. Moim okiem jest to bardzo dobra propozycja dla osób, dla których Polo jest zbyt drobne, a T-Cross terenowy, co by pokracznie nie powiedzieć SUV-owaty.
Pośród elementów wizualnych w oczy na pewno rzucają się charakterystyczne światła. To reflektory LED Matrix, raczej rzadko spotykane w tej cenie, opcjonalnie połączone świecącym paskiem. Dach opcjonalnie może być czarny i możemy do tego dorzucić przyciemnione szyby lub usportowiony wizualnie pakiet R-Line (testowany egzemplarz to wariant Style). Światła z tyłu też są połączone świetlistym pasem, a ścięta szyba (z wycieraczką) faktycznie ma coś z coupe.
Osobny fragment poświęćmy lusterkom. Jeśli nie mieliście styczności z nowymi Volkswagenami to zaskoczeniem może być dla Was sposób prezentowania ostrzeżeń czujnika martwego pola. Nie są ona umieszczone na szybach lusterka, a na wewnętrznej stronie obudowy. Nie, to nie jest kierunkowskaz. Wskaźnik jest dzięki temu duży i wyraźny, ale wymaga przyzwyczajenia. Spoglądając z lusterek w dół, w nocy trafimy na wyświetlaną na ziemi grafika, na którą… przyznaję, że nie mam pomysłu. Wygląda trochę jak logo Windowsa.
Czytaj też: Test Kia Stinger GT. To wymierający gatunek – zamawiaj, póki możesz
Proste wnętrze z wielkimi fotelami i ciekawymi plastikami. Ile w końcu tu jest miejsca z tyłu?
Wnętrze Volkswagena Taigo jest spore, ale jednocześnie dosyć przytulne. Nie wiem co takiego Volkswagen robi w swoich autach, ale zawsze mam w nich uczucie przestrzeni. Trochę tak, jakby wszystko poniżej deski rozdzielczej zostało specjalnie obniżone, powodując iluzję dodatkowego wolnego miejsca.
Choć z pozoru w oczy powinny się rzucać ekrany, mój wzrok bardziej przykuł futurystyczny panel regulacji klimatyzacji. Jest w całości zbudowany z pól dotykowych. Nie ukrywam, że podszedłem do niego z dużym dystansem, przysłowiowo tykając go kijem na odległość, ale wbrew pozorom działa o wiele lepiej niż się zapowiada. Choć oczywiście wymaga pewnego przyzwyczajenia i jednak mimo wszystko nieco większej uwagi w trakcie jazdy.
Wykonanie nie jest przesadnie finezyjne. Króluje plastik, ale muszę pochwalić plastik zastosowany na desce rozdzielczej, który co prawda wyraźnie się błyszczy, ale wygląda zaskakująco dobrze i nie robi wrażenia, jakby miał się rysować w trakcie eksploatacji. Pomimo przewagi plastiku, wykonanie wnętrza jest bardzo przyzwoite. Nie ma tu przesadnych trzasków, skrzypienia, czy źle spasowanych elementów.
Podłokietnik jest malutki i nieco cofnięty, ale sprawdza się w swojej roli. Przed nim znajdziemy dwa uchwyty na napoje i klasyczny hamulec ręczny. Troszkę oldschool, podobnie jak pokrętło sterowania światłami na lewo od kierownicy. Za dźwignią zmiany biegów możemy mieć opcjonalnie półkę z ładowarką indukcyjną. Tu trafimy też na dwa porty USB-C, a kolejne dwa są dostępne dla pasażerów z tyłu.
Przednie fotele Volkswagena Taigo są ogromne. Wizualnie może tego nie widać, ale siedzisko jest bardzo duże, co w połączeniu ze sporą miękkością powoduje, że można się tu poczuć nieco bardziej kanapowo, niż samochodowo. Jeśli ktoś potrzebuje więcej sztywność, to dodatkowo można wypchnąć odcinek lędźwiowy za pomocą wajchy na boku fotela.
Odnośnie miejsca z tyłu spotkałem się z dwoma kompletnie sprzecznymi opiniami w dwóch recenzjach tego modelu. Recenzent średniego wzrostu powiedział, że jest ciasno. Z kolei mierzący ponad 190 cm wzrostu, że miejsca jest dużo. Rację miał zdecydowanie ten… drugi. To zasługa bardzo głębokiej kanapy. Jeśli na niej wygodnie usiądziemy, będziemy mieć sporo miejsca na nogi, a także dużo wolnej przestrzeni nad głową. Do tego kanapa jest bardzo szeroka, więc w trzy osoby z tyłu można całkiem wygodnie podróżować. Faktem jest, że choć siedzi się bardzo komfortowo, to jednak miejsca do powiercenia się nie ma zbyt dużo. Zdecydowanie na tylnej kanapie nie ma wielkiego pola manewru.
Bagażnik jest spory. Ma 1002 mm szerokości i pojemność 440 litrów. Można tam zmieścić duże zakupy i całkiem sporo bagażu. Dodatkowo mamy też miejsce pod podłogą, gdzie domyślnie umieszczone jest koło zapasowe. Ciekawym zabiegiem jest umieszczenie po bokach dwóch chowanych uchwytów, które służą do zaczepienia o nie uniesionej podłogi bagażnika. Ciekawy zabieg. Przyczepić się muszę do tego, że klapa bagażnika jest dosyć ciężka i otwiera się ze sporym oporem.
Czytaj też: Test Toyota RAV4 Plug-In Hybrid – jeden wielki minus na tle wielu plusów
Android Auto bez kabla. To zawsze trzeba chwalić!
Możliwość skorzystania z Android Auto lub Apple CarPlay bez konieczności wożenia ze sobą przewodu USB to ciągle nie jest rynkowy standard. A w aucie, którego cena zaczyna się poniżej 100 tys. złotych, trzeba to wychwalać pod niebiosa.
Do dyspozycji mamy dwa ekrany. Główny, oczywiście dotykowy o przekątnej 8 lub 9,2 cala oraz kierowcy o przekątnej 8 lub 10,25 cala. W przypadku ekranu głównego nie robi to większej różnicy. Mamy zwyczajnie większą lub mniejszą ramkę, ale o wiele większą różnicę zobaczymy w przypadku ekranu kierowcy. Większy, wchodzący w skład pakietu Digital Cocpit Pro za dodatkowe 1610 zł zajmuje niemal całą powierzchnią za kierownicą. Mieści obok siebie dwa cyfrowe zegary i dodatkowe informacje pomiędzy nimi. Podstawowy wariant Digital Cocpit będący podstawowym wyposażeniem auta mieści tylko jeden zegar i po bokach ma dwa kółka podświetlane do połowy. Jest to tylko i wyłączenie element wizualny, który jest i… jest. No i świeci. Do połowy.
Ekran główny jest dobrej jakości. Czytelny i odpowiednio czuły na dotyk. Słyszałem opinie, że interfejs działa zbyt wolno i po ID.5 jestem w stanie w to uwierzyć. Być może to kwestia odpowiedniej aktualizacji, ale w testowanym egzemplarzu działał całkiem przyzwoicie. Jedyny zarzut, jaki mam to to, że faktycznie po starcie potrzebuje chwili na załadowanie wszystkich treści. Problem może się pojawić w momencie, kiedy potrzebujemy szybko wyjechać, ale nie damy rady tego zrobić bez kamery cofania (płatna 1330 zł w każdej wersji wyposażenia). Jest ona zintegrowana z całym systemem, więc póki interfejs się nie załaduje, obrazu z kamery nie ma. To nieprzemyślane rozwiązanie.
Do dyspozycji mamy sześć głośników, które grają i w zasadzie to wszystko, co można o nich powiedzieć. Nagłośnienie jest dosyć przeciętne, za to wygłuszenie wnętrza całkiem przyzwoite. Do 120 km/h nie wyróżnia się negatywnie na tle konkurencji w podobnej cenie.
Czytaj też: Test BMW X1 xDrive 23i – nowe, większe, lepsze!
Volkswagen Taigo – wrażenia z jazdy
Taigo jest dostępny w trzech wariantach silnikowych. Możemy wybierać między 3-cylindrowymi jednostkami o pojemności 1 litra i mocy 95 lub 110 KM, a jeśli chcemy pojeździć czymś nieco szybszym, możemy zdecydować się na 4-cylindrowy silnik o pojemności 1,5 litra i 150 KM mocy. Do silników 110 i 150 KM możemy dobrać 7-stopniową, automatyczną skrzynię biegów. Testowany przez nas egzemplarz był wyposażony w silnik o mocy 110 KM i przekładnię automatyczną.
Jak się tym jeździ? Normalnie. Wiem, nie wyjaśnia to zbyt wiele, ale tutaj nie ma nad czym się specjalnie rozwodzić. Przyspieszenie jest stateczne (0-100 km/h w 10,9 s), układ kierowniczy niespecjalnie precyzyjny, zawieszenie zaliczyłabym do poprawnych. Z jednej strony nie ma w tym samochodzie nic, co wyróżniałoby go na tle konkurencji, ale z drugiej, niekoniecznie powinniśmy się czegoś takiego spodziewać. Taigo został stworzony z myślą o jeździe w mieście, a wśród docelowej grupy jego użytkowników próżno szukać kogokolwiek ze sportowym zacięciem. Jest to solidna maszyna, która będzie skutecznie dowozić kierowcę z punktu A do punktu B, umilając mu podróż czytelnymi multimediami, Android Auto dostępnym bez użycia kabla i możliwością grzania tyłka w zimowe dni.
Pisałam o tym, że układ kierowniczy nie należy do specjalnie precyzyjnych. Dzięki temu samochód nie zareaguje na każdy nieopatrzny ruch kierownicą. Stateczne przyśpieszanie – stawiam orzechy przeciwko dolarom, że osobom, które są zainteresowane tym modelem, raczej nie przyjdzie do głowy sprawdzanie, czy nie dałoby się poprawić podanego przez producenta wyniku 10,9s 0-100 km/h. Taigo nie ma dedykowanych trybów jazdy. Co ciekawe, jadąc na tempomacie można wybrać tryb eko, normalny lub sport, ale tylko w tym jednym przypadku. Dziwna sprawa. Za to pracę skrzyni biegów można ustawić w trybie sportowym i wówczas auto zaczyna wyraźnie przeciągać zmianę przełożenia. Proste rozwiązanie, ale sprawdza się bardzo dobrze. Zawieszenie? Z wyłapywaniem nierówności bywa różnie, ale odczujecie to tylko po wjechaniu na drogę o słabej jakości, w mieście nie będzie problemów.
Nie każdy jest fanem motoryzacji i nie każdemu zależy na szczególnych doznaniach z jazdy. Taigo jest autem idealnie wpasowanym w potrzeby klientów, którzy samochody traktują jak narzędzia do sprawnego przemieszczania się. Nic mniej, nic więcej. Ponieważ jednak takie osoby zazwyczaj odznaczają się pragmatycznym podejściem do kupna i użytkowania samochodu, musi on być ekonomiczny, inaczej cała zabawa nie ma sensu. Miło mi potwierdzić, że Taigo spełni racjonalne oczekiwania klientów. Zaznaczam, RACJONALNE. Model ten nie jest zelektryfikowany, więc o spalaniu rzędu 5,5 l/100 km w mieście możecie zapomnieć. To znaczy możecie, ale nie musicie. Jeśli takie właśnie spalanie Wam się marzy, szykujcie kilkadziesiąt tysięcy więcej i szukajcie hybrydy.
Wracając do naszego niemieckiego crossovera, sprawdziliśmy go w czterech różnych konfiguracjach. Najpierw pojechaliśmy na autostradę. Trzymaliśmy się limitów prędkości, rzadko przekraczając 130 km/h. Kosztowało nas to 6,6 l/100 km. Jadąc drogą krajową z ograniczeniem do 90 km/h Taigo spalał 5,5 l/100 km, a w mieście – to zależy. Kiedy musieliśmy się szybko przebić przez zakorkowaną stolicę, spalanie wyniosło 9,1 l/100 km, ale zaznaczam – ta jazda była przeciwieństwem ekonomicznej, zarówno pod względem stylu prowadzenia, jak i warunków na drodze. Spokojna jazda przy niewielkiej ilości korków to już zadowalające 7,9 l/100 km.
Czytaj też: Test Dacia Sandero – nowe i tanie auto z salonu nie musi być złe
Stosunek ceny do wyposażenia
Wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że Volkswagen nie należy do tanich producentów. Lata na rynku, miliony sprzedanych samochodów, niezawodność… Argumentów jest wiele, nie będziemy ich dzisiaj roztrząsać. Wspomniałam o tym tylko po to, żeby osoby, które do tej pory nie interesowały się tematem, nie były zdziwione, gdy napiszę, że ceny wahające się od 89 690 zł do 122 390 zł są atrakcyjne, pomimo tego, że nie jest to model zelektryfikowany.
Jasne, jeżeli chcecie swoje Taigo mocno doposażyć, bardzo łatwo będzie przekroczyć i 140 000 zł, ale fakt pozostaje faktem, jeśli nie będziecie wybredni, da się go kupić poniżej 100 000zł.
Testowany przez nas egzemplarz należał do linii Style, która plasuje się na środku standardu wyposażenia. Kosztuje 111 390 zł i jest całkiem nieźle zaopatrzona. Mamy tutaj pakiet świateł LED z funkcją doświetlania zakrętów. Nawiasem mówiąc, jeden z lepszych systemów doświetlania zakrętów, z jakimi się do tej pory spotkałam – reaguje bardzo sprawnie i potrafi doświetlić nie tylko zakręt, ale i kawał pobocza. Skoro jesteśmy przy oświetleniu, w pakiecie jest też dyskretne oświetlenia ambientowe wnętrza. Do tego multifunkcyjna kierownica, fotele z manualną regulacją wysokości i odcinka lędźwiowego, całkiem szeroki podłokietnik i podwójna podłoga bagażnika.
Taigo nie zawodzi też pod względem bezpieczeństwa. Czujniki parkowania przód/tył, asystent utrzymywania toru jazdy, aktywny tempomat, asysten parkowania, czy wykrywanie potencjalnych kolizji z funkcją hamowania to tylko kilka z wielu systemów bezpieczeństwa w jakie wyposażono ten samochód. Będzie Wam pomagał, ostrzegał i ułatwiał jazdę, więc nawet osoby, które niespecjalnie wierzą w swoje możliwości, będą czuły się bezpiecznie. Jeśli potrzebujecie dodatkowej pomocy, warto dokupić kamerę cofania. Będzie to świetnie wydane 1330 zł.
Największy problem, jaki mam z wyposażeniem Taigo jest związany z kwestią ładowarki indukcyjnej. Niezależnie od silnika, czy wariantu wyposażenia, musimy za nią dopłacić 560 zł. W 2022 roku powinien to być standard. Nie mówię, że standard najniższych linii wyposażenia, ale na litość wszystkich bogów, wypadałoby, aby auto za ponad 100 000 zł było w nią zaopatrzone. Nie zmienia to jednak faktu, że za niewiele ponad 110 000 zł dostajemy bardzo miłą paczkę fantów, które znacząco wpływają na odczucia związane z użytkowaniem samochodu. Nie będę opowiadać o dodatkowych pakietach (z tym odsyłam Was na stronę producenta), ale jeśli zechcecie dorzucić kilka tysięcy, nie będzie Wam w wyposażeniu Taigo niczego brakować.
Czytaj też: Test Renault Megane E-Tech EV60 – takie wnętrza aut chcemy oglądać
Podsumujmy wrażenia z jazdy Volkswagenem Taigo
Długo zastanawiałam się nad tym, jak jednym zdaniem podsumować Volkswagena Taigo i przyznaję się do porażki. Za każdym razem wychodziło na to, że mi się ten samochód nie podoba, a nie jest to prawda. Jasne, nie jest ani emocjonujący, ani nawet szczególnie ciekawy, ale za to solidny, dobrze wyposażony i świetnie wyceniony. Cechy, które dla wielu osób są znacznie bardziej istotne od niesamowitego wyglądu, osiągów, czy innowacyjnych technologii.
To samochód, który będzie świetnym narzędziem w rękach każdego kierowcy, którego świat nie kręci się wokół motoryzacji. Kupiłabym taki bez wahania swojej mamie.