O tym, że skutki byłyby druzgocące mogliśmy dowiedzieć się z prowadzonych na przestrzeni lat eksperymentów i symulacji. Niewiele miejsca badacze poświęcali jednak reakcji mórz i oceanów na wojnę jądrową. Z tego względu ustalenia obejmujące ten obszar są szczególnie interesujące.
Czytaj też: Tak Indie odpowiedzą w razie ataku jądrowego. Państwo przetestowało swój okręt podwodny SSBN
W 1982 roku naukowcy z Carlem Saganem na czele zaczęli ostrzegać przed apokalipsą klimatyczną wywołaną potencjalnym konfliktem na skalę międzynarodową, w którym użyta zostaje broń masowego rażenia. Wykorzystując proste symulacje oraz dane dotyczące historycznych erupcji wulkanów badacze wykazali, jak dym unoszący się w stratosferze może zablokować słońce na lata. To mogłoby z kolei doprowadzić do klęski głodu bez względu na położenie geograficzne.
Ronald Reagan i Michaił Gorbaczow, ówcześni przywódcy Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego, powoływali się na tę pracę, gdy oświadczali, że wojny nuklearnej nie da się wygrać. Kilka dekad później Tyler Rohr, Cheryl Harrison, Kim Scherrer i Ryan Heneghan powrócili do sprawy. Z ich ustaleń wynika, iż wojna jądrowa mogłaby zakłócić system klimatyczny i spowodować globalny głód. Jeśli chodzi natomiast o morskie i oceaniczne ekosystemy, to ich funkcjonowanie mogłoby zostać zakłócone na tysiące lat.
Wojna jądrowa na długie lata zmieniłaby morza i oceany naszej planety
Autorzy wzięli pod uwagę scenariusz, w którym dochodzi do konfliktu między Stanami Zjednoczonymi i Rosją. Do górnej atmosfery miałoby wtedy trafić 150 miliardów ton sadzy, co przełożyłoby się na spadek ilości docierających do powierzchni promieni słonecznych, a także obniżenia globalnych temperatur. Zyskałby na tym lód morski, który powiększyłby swoją powierzchnię. Zazwyczaj nieoblodzone regiony straciłyby dostęp do zasobów i utraciły możliwość swobodnej żeglugi.
Trzy lata po wojnie arktyczny lód morski powiększyłby swoją powierzchnię o 50%, sięgając aż do Morza Bałtyckiego i obejmując je na cały rok. Nawet w przypadku mniej drastycznego scenariusza, w którym do atmosfery trafia od 27 do 47 miliardów ton sadzy, możliwości żeglugi w tym obszarze zostałyby znacząco ograniczone. Glony morskie zaczęłyby obumierać, przekładając się na głód morskich i oceanicznych organizmów, a także wszystkich tych, które korzystają z podwodnych zasobów.
W największym stopniu ucierpiałyby wody Arktyki i północnego Atlantyku, Stamtąd niedługa już droga do załamania światowej gospodarki – nawet pomimo faktu, iż rybołówstwo nie jest w tym obszarze szczególnie nasilone. Co gorsza, powrót do normalności mógłby potrwać setki, a nawet tysiące lat. Nieco pocieszające wydaje się to, iż morskie ekosystemy mogłyby stosunkowo szybko przekroczyć warunki sprzed wojny. Dlaczego? Ano dlatego, że trwałe zmiany w cyrkulacji oceanicznej prowadzą do wyrzucania składników odżywczych z głębin. Gdyby światło zaczęło ponownie docierać do powierzchni naszej planety, fitoplankton mógłby wykorzystać te składniki odżywcze do szybkiego wzrostu. W Europie niestety nie doświadczylibyśmy tak szybkiej poprawy.
Czytaj też: Ocean ukryty głęboko pod powierzchnią? Niezwykłe doniesienia dotyczące naszej planety
Woda w morzach i oceanach nagrzewa się i ochładza bardzo powoli. Zbiorniki te są również wyraźnie podzielone na warstwy. W efekcie wszelkie zmiany, mimo że zachodzą stosunkowo późno, są również odwracalne w znacznie wolniejszym tempie niż moglibyśmy się spodziewać. Gdyby więc zabrakło argumentów związanych z krytyką wizji wojny jądrowej, to naukowcy właśnie dostarczyli kolejnych.