Gwoli przypomnienia, Elon Musk – ten „wielki piewca wolności słowa” i „geniusz biznesu”, jak z lubością nazywają go jego apologeci – w swej niezmierzonej mądrości zablokował konta dziennikarzy, a rykoszetem oberwało się też kontom konkurencyjnego serwisu.
Jeśli ktoś myślał, że to jakiś błąd albo chwilowe problemy – ha ha, no nie. Elon Musk sam powiedział dziennikarzom, że nie mają co liczyć na „specjalne traktowanie” podczas rozmowy na Twitter Spaces, na które w wyniku dawnego buga mogli się dostać zbanowani dziennikarze. Najlepsze jest jednak to, co wydarzyło się potem – Elon Musk uciekł z „pokoju” pod natłokiem niewygodnych pytań, a chwilę później… Pokoje wyparowały z Twittera. Oczywiście rzekomo po to, by „załatać błędy”, ale sama sytuacja jest co najmniej absurdalna.
Elon Musk zapomniał, że świat nie składa się ze Stanów Zjednoczonych
Kulminacją absurdu był jednak komunikat opublikowany przez oficjalne konto Twitter Support. Tweet już zniknął, ale ogłaszał on wielką zmianę w linkowaniu na Twitterze. Otóż według wczorajszego ogłoszenia Twitter kończy z „darmową promocją” innych platform (to nie parafraza, takie słowa naprawdę padły – cóż za profesjonalizm!) i blokuje linki oraz konta promujące takie platformy jak Mastodon, Truth Social i kilku innych pomniejszych graczy. Blokada miała też objąć agregatory linków, np. popularnego Link Tree, który ułatwia odsyłanie obserwujących do innych miejsc, gdzie dana osoba się udziela. Zniknąć miały jednak nie tylko linki – zabronione miało być także wspominanie kont konkurencji, a same konta konkurencji prawdopodobnie musiałyby zniknąć z Twittera.
Na skutki nie trzeba było czekać długo. Podniósł się rwetes, jakiego nie było przez cały ostatni miesiąc i trudno się dziwić – taka zmiana byłaby totalnym zaprzeczeniem idei jakiejkolwiek „wolności słowa”, nie mówiąc już o niesamowitym utrudnianiu życia. I dla jasności – owszem, inne platformy też nie lubią, gdy linkuje się na nich do pozostałych serwisów i utrudniają to jak mogą, np. obcinając takim linkom zasięgi. Twitter jednak chciał ich kompletnie zabronić, co jest nie tylko głupie, ale też… nielegalne. Na mocy świeżo ogłoszonego DCA social mediom nie wolno blokować linkowania do konkurencji pod karą od 10 do nawet 20 proc. średniego rocznego obrotu firmy.
Ludzie stojący za banem (którego pomysłodawcą bez wątpienia był Elon Musk, tak głupi pomysł mógł wyjść tylko od niego) szybko się zreflektowali i komunikat o nowej polityce zniknął z konta Twitter Support. Sam Elon Musk (który w czasie ogłoszenia nowej polityki akurat był na finale Mistrzostw Świata w Katarze) kilka godzin później opublikował coś na kształt przeprosin, informując, że w przyszłości podobne zmiany będą poddawane publicznemu głosowaniu. A później sam utworzył nowe publiczne głosowanie, w którym zapytał ludzi, czy… powinien ustąpić ze stanowiska.
Vox populi, vox dei. Elon Musk nie będzie szefem Twittera?
Słynną sentencją pochodzącą z „Listu do Karola Wielkiego” Elon Musk nie tak dawno temu ogłosił powrót na platformę Donalda Trumpa, który również poddał głosowaniu. Teraz zaś poddał głosowaniu kwestię, czy powinien ustąpić ze stanowiska CEO. I głosowanie ewidentnie nie przebiegło po jego myśli.
Głos oddało ponad 17,5 mln użytkowników, z czego 57,5% zagłosowało za tym, by Elon Musk ustąpił ze stanowiska.
Oczywiście Musk ma pełne prawo kompletnie zignorować wyniki tego głosowania albo w nieskończoność przeciągać swoje odejście, ale skoro „głos ludu głosem boga”, to pora pakować walizki stojące w przerobionym na sypialnię biurze w kwaterze głównej Twittera i przestać siać ferment, jakiego social media nie widziały co najmniej od czasów prezydentury Trumpa.
Nie sądzę też, by znany z bycia bucem bez empatii miliarder nagle doznał wyrzutów sumienia. Jego jedynym “wyrzutem sumienia” mogą być co najwyżej topniejące akcje Tesli, które zanurkowały na przestrzeni ostatniego miesiąca, a dziś zwyczajnie szorują po dnie – a jedynym wyraźnym ku temu powodem jest właśnie zachowanie Elona Muska na Twitterze, który może już nie jest już jedynym właścicielem Tesli, ale jest z nią jednoznacznie kojarzony, więc jego wybryki nie pozostają bez echa.
Z Muskiem czy bez Muska – pora się zwijać z Twittera
Ostatni miesiąc dostarczył nam tak toksycznego i chorego rollercoastera, że już dziś wielu prominentnych użytkowników się zawija, albo planuje zrobić to z początkiem roku. Nawet w naszej znajomej banieczce tech miarka się przebrała – swoje konto właśnie zamknął jeden z najlepszych tech-youtuberów, Quinn Nelson (Snazzy Labs). Nie usunął go jednak dlatego, że uważa, iż Twitter się kończy, lecz dlatego, że Elon Musk cynicznie podjudza ludzi, bo wie, że to podniesie zaangażowanie na platformie i zwiększy ruch. Pora powiedzieć to wprost – Twitter pod rządami Elona Muska w ledwie miesiąc przeistoczył się w jeszcze bardziej toksyczne bagno, niż był nim dotychczas za sprawą wszystkich trolli i polityków razem wziętych.
I nie jest tak, że od Elona można uciec. Jego konto obserwuje 122 mln ludzi; nawet jeśli zablokujesz lub wyciszysz konto miliardera, to z całą pewnością ktoś z twoich obserwowanych lub obserwujących udostępni coś na jego temat, a ty to zobaczysz, bo tak działa Twitter.
Powiem szczerze: nie chcę zamykać konta na Twitterze. Lubię to medium, obserwuję tam wspaniałych ludzi, a też ze stricte zawodowego punktu widzenia jest to dla mnie najlepsze źródło informacji. Tyle że od miesiąca coraz bardziej czuję, że to wszystko nie jest warte mojego samopoczucia, które ulega znaczącej degradacji z każdą kolejną aferą rozpętywaną przez Szalonego Króla.
I nawet jeśli Twitter przetrwa turbulencje związane z kaprysami najbogatszego człowieka świata, a Elon Musk ustąpi z roli CEO, to nie widzę już tam dla siebie miejsca. I patrząc na to, ilu ludzi po wczorajszym komunikacie „trzasnęło drzwiami” – wcale nie jestem w tych odczuciach osamotniony.