Ludzie chcieli małych smartfonów, ale nie chcieli iPhone’ów mini
iPhone mini został wprowadzony wraz z serią iPhone 12. Smartfon wyposażony w 5,4-calowy ekran miał być alternatywą dla wciąż rosnących wyświetlaczy w modelach konkurencji. Wydawało się wówczas, że to świetny ruch, bo klienci co chwila skarżyli się na smartfony coraz bardziej przypominające tablety. Niestety, szybko okazało się, że takie narzekanie wcale nie oznacza chęci kupna małego iPhone’a i to pomimo niższej ceny względem pozostałych modeli Apple’a. Mimo dość słabych wyników sprzedaży zdecydowano się na wyprodukowanie następcy, który debiutował w ramach serii iPhone 13. I tym razem nie spełnił on pokładanych w nim oczekiwań, choć przecież w sieci nadal trafić można było na pytania „gdzie się podziały te dobre, małe smartfony?”.
Czytaj też: W tej kwestii Apple nie idzie na żadne ustępstwa. iMessage pozostanie złotą klatką
Nic więc dziwnego, że Apple postanowił zmienić podejście i zrezygnować z modelu mini. Zastąpiono go w najnowszej generacji iPhone’em 14 Plus, który charakteryzuje się 6,7-calowym ekranem i tym samym wnętrzem, co model podstawowy. Dodatkowo ceny Plusa zaczynały się od 5899 zł za wariant 128 GB, był więc droższy od iPhone’a 14 o kilkaset złotych. Drogo, prawda? Zwłaszcza gdy zerkniemy na ceny modeli Pro z poprzedniej generacji – iPhone 13 Pro jest obecnie dużo tańszy, a do Pro Max trzeba dopłacić jedynie kilka stówek, w zamian otrzymując o niebo lepszy telefon (działający zresztą na tym samym chipsecie, bo Apple ograniczyło dostępność A16 Bionic tylko do tegorocznych modeli Pro). Z drugiej strony, różnice pomiędzy cenami iPhone’a 14 Plus a 14 Pro lub Pro Max też nie są aż tak wielkie, bo mowa o kwotach rzędu 600-1300 zł w Polsce i 100 lub 200 dolarów za granicą.
Okazuje się, że ludzie nie chcą też iPhone’a Plus. Czego więc chcą?
Tak jak w poprzednich latach i teraz firma spodziewała się sukcesu. W końcu, skoro mały iPhone się nie sprzedawał, to znak, że klienci chcą urządzenia z dużym ekranem. Co mogło pójść nie tak? Najwyraźniej wiele rzeczy, bo już po dwóch tygodniach od rozpoczęcia sprzedaży Plusa mówiło się o niskiej sprzedaży i ograniczeniach produkcji o 70-90%. Wygląda na to, że czas nie działał na korzyść nowości w ofercie Apple’a, bo tym razem mówi się, że rozczarowująca sprzedaż iPhone’a 14 Plus zmusiła firmę do ponownego rozpatrzenia sensu takiego urządzenia.
Zgodnie z najnowszymi doniesieniami, Apple zastanawia się nad podejściem do przyszłej generacji iPhone’ów Pro i „nie-Pro”. W tym roku seria podzielona była na dwa obozy, a wszelkie innowacje zarezerwowano dla modeli Pro, podczas gdy podstawowy stanowił tylko nieznaczne ulepszenie względem poprzedniej generacji (nie dostał nawet nowego układu Bionic), a Plus odróżniał się od niego tylko przekątną wyświetlacza. W przypadku Pro i Pro Max różnica sprowadzała się tylko do pojemności baterii w tym droższym smartfonie oraz do większego ekranu.
Przyszłoroczna seria mogłaby pójść w dwóch kierunkach. Jednym byłoby mniejsze różnicowanie iPhone’a Pro i modelu podstawowego (przy jednoczesny zwiększeniu różnic pomiędzy Pro a Pro Max), a drugim – zmniejszenie ceny Plusa, choć tutaj nie wiadomo, czy miałaby ona być na poziomie modelu podstawowego, czy spadłaby niżej. Według przecieku, to właśnie miałoby sprawić, że przyszłoroczny iPhone 15 Plus dotarłby do większej liczby klientów.
Czytaj też: Nie czekaj na nowego iPhone’a SE. Apple w końcu zrozumiał, że nikt go nie chce
Wszystko to każe nam się zastanowić nad kilkoma kwestiami. Po pierwsze, czy aby na pewno Apple dobrze zrobił ubijając model mini, zwłaszcza w kontekście plotek o anulowaniu kolejnych generacji modelu SE? Po drugie, czy firma aby na pewno wie, czego potrzebują klienci? Bo może i niewiele osób chce kupić mały smartfon, ale jeszcze mniej chce wyłożyć o wiele więcej pieniędzy na model z większym ekranem. Zwłaszcza gdy modele Pro poprzedniej generacji kuszą niższymi cenami, a Apple i tak obiecuje długie wsparcie aktualizacji dla swoich urządzeń.