Bezzałogowe okręty podwodne z pociskami nuklearnymi to prosty przepis na zrewolucjonizowanie jednej części triady nuklearnej
Jest jeden główny powód, dla którego to m.in. Stany Zjednoczone, Rosja, Francja, Chiny, Wielka Brytania czy Izrael liczą się na arenie międzynarodowej. Zaliczają się do grona dziewięciu państw, które mają dostęp do broni jądrowej, a więc broni ostatecznej, która tak naprawdę gwarantuje m.in. Korei Północnej to, że żaden kraj nie wejdzie z nią w otwarty konflikt mimo tego, że urzędujący tam Kim Dzong Un ewidentnie do jakiegoś konfliktu dąży, testując granicę m.in. Japonii oraz Korei Południowej. Broń atomowa jest więc tym samym w pewnym stopniu gwarantem suwerenności, bo w razie ataku państwa X na państwo Y, atomówki mogą zacząć latać nad naszymi głowami niekoniecznie w ostateczności.
Czytaj też: Rosja wprowadziła trzy nowe okręty na służbę. Jeden z nich może rozpętać nuklearną zagładę
W obliczu wojny jądrowej nie ma zwycięzców, dlatego ten rodzaj broni jest niczym „as w rękawie” każdego państwa, które tylko posiadając ją, mają w rękawie kartę przetargową przy ewentualnych utarczkach z innymi krajami. Największe państwa na arenie narodowej mogą pochwalić się tak zwaną nuklearną triadą, a więc niezależnych od siebie nawzajem międzykontynentalnych pocisków balistycznych, okrętów podwodnych z pociskami balistycznymi wyposażonymi w głowice nuklearne oraz bombowców B-52 i B-2, które tylko czekają, aby ruszyć na misję z bronią jądrową na pokładzie.
Najbardziej imponujące w tym trio są same okręty, które obecnie wykorzystują nuklearne systemy napędowe, aby możliwie najdłużej funkcjonować w tajnych misjach przez kilkadziesiąt dni. Podczas nich przemierzają przez kilkadziesiąt dni swoim żółwim tempem głębiny, aby w razie rozkazu “z góry” wystrzelić pociski atomowe na konkretne koordynaty z całkowicie losowych miejsc na oceanie. Problem w tym, że okręty te muszą co jakiś czas wracać do bazy, aby nie obciążać zbytnio samej załogi i odnowić zapasy, co generuje koszty i obniża ogólny poziom skuteczności tej części triady nuklearnej. Problem ten całkowicie rozwiązują bezzałogowe okręty podwodne z napędem jądrowym, które teoretycznie mogłyby realizować misje nie przez 1-2 miesiące, a długie lata.
Czytaj też: Zdetonowali atomówkę nad miastem. Teraz doradzają, gdzie się schować
Na całe jednak szczęście, turecki przemysł obronny nie dąży bezpośrednio do bezzałogowych okrętów podwodnych z bronią jądrową. Więcej o nich opowiedział niedawno prezes tureckiej firmy STM, który potwierdził, że zarządzane przez niego projekty obejmują bezzałogowe okręty podwodne. Nie zdradził ich specyfikacji oraz przeznaczenia, wspominając tylko o tym, że “wysiłki badawczo-rozwojowe” ciągle trwają. Innymi słowy, na atomówki w bezzałogowych okrętach podwodnych poczekamy zapewne kilka lat, bo obecnie tego typu podwodne drony są tworzone z myślą o realizowaniu misji zwiadowczych i rozpoznawczych, a nie bojowych. Jednak prędzej czy później jakieś państwo zapewne spróbuje przekuć taki pomysł na rzeczywistość, rozwiązując przy okazji m.in. problem niezawodnej komunikacji między okrętem w głębinach a stacją komunikacyjną.