Żeby nie być gołosłownym, naprawdę mogę policzyć na palcach jednej ręki zastosowania, w których laptop z Windowsem – niezależnie z jak wysokiej półki cenowej – może konkurować z nowymi MacBookami Pro czy nawet je prześcignąć. Te zadania to:
- Gaming
- Projektowanie
- Grafika 3D
- Niszowe zastosowania wymagające GPU o wysokiej mocy obliczeniowej
I żeby nie było, piszę to z perspektywy pececiarza; po mojej prawej stronie stoi świeżo złożony, potężny pecet, który… no cóż, wszystko wskazuje na to, że w moich zastosowaniach zawodowych właśnie został kompletnie zdeklasowany. Foto, wideo, grafika 2D, muzyka, codzienna praca – w żadnym z tych zastosowań żaden laptop nie może się równać z nowymi laptopami Apple’a. Fakt, nie opinia.
MacBook Pro z czipem M2 Pro i M2 Max – co się zmieniło?
Zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami, dzisiejsza premiera to de facto lekki lifting; obudowy obydwu laptopów pozostały bowiem niezmienione, podobnie jak wyświetlacze, osprzęt, etc.
Co zatem się zmieniło? Prócz nowych procesorów, o których za chwilę, zmieniły się dwa istotne drobiazgi – łączność bezprzewodowa oraz wyjście HDMI. Wi-Fi było bodajże najsłabszym elementem dotychczasowych MacBooków Pro M1 Pro/Max i Apple teraz to naprawia, implementując standard Wi-Fi 6E oraz Bluetooth 5.3. Złącze HDMI w końcu obsługuje zaś standard HDMI 2.1, a zatem pozwala korzystać z wyświetlaczy o parametrach do rozdzielczości 8K i odświeżaniu 60 Hz lub 4K i 240 Hz, zaś przez złącze Thunderbolt o parametrach do rozdzielczości 6K i odświeżaniu 60 Hz.
Podobnie jak w poprzedniej generacji, również tutaj wybór procesora warunkuje możliwość podłączenia konkretnej liczby zewnętrznych wyświetlaczy. Do laptopów z czipem M2 Pro podłączymy maksymalnie dwa ekrany zewnętrzne, zaś do laptopa z czipem M2 Max maksymalnie cztery ekrany.
Niestety Apple nie chwali się, czy poprawie uległa szybkość transferu danych przez czytnik kart SD, który dość mocno odstawał od reszty świata w poprzedniej generacji urządzeń.
Z całą pewnością jednak nikt nie powie, że MacBooki Pro odstają w kwestii mocy obliczeniowej i czasu pracy.
Co potrafi Apple M2 Pro i Apple M2 Max?
Już pierwsza generacja „profesjonalnych” SoC od Apple’a była imponująca, ale druga – choć oferuje pozornie niewielkie zmiany – imponuje jeszcze bardziej.
Tańszy czip M2 Pro oferuje teraz 10 lub 12 rdzeni CPU oraz 16 lub 19 rdzeni GPU, oferując tym samym o 30% wyższą wydajność graficzną niż czip M1 Pro. Nie zmieniła się przepustowość pamięci, która nadal wynosi 200 GB/s, za to zmieniła się moc układu Neural Engine, który teraz jest o 40% szybszy. Większą moc zyskał też dedykowany układ koderów/dekoderów Media Engine, który ma być od 20 do nawet 40 proc. szybszy niż w czipie M1 Pro.
M2 Max również zyskał turbodoładowanie, zwłaszcza po stronie wydajności graficznej i obsługi pamięci operacyjnej. Mamy tu bowiem 12-rdzeniowe CPU oraz 30 lub 38-rdzeniowe GPU (!), zaś maksymalna obsługiwana ilość zunifikowanej pamięci to 96 GB. I podejrzewam, że to właśnie ta różnica w pamięci zrobi największą różnicę, gdyż trzeba pamiętać, że komputery z układami Apple Silicon współdzielą pamięć między RAM i vRAM. Innymi słowy, układy graficzne w czipie M2 Max otrzymują absurdalną ilość zapasu pamięci, co przyda się zwłaszcza w zastosowaniach związanych z obróbką wideo i grafiki.
Podobnie jak rok temu każdego MacBooka możemy skonfigurować też z pamięcią masową o maksymalnej pojemności 8 TB, choć oczywiście przyjdzie nam za to słono zapłacić.
Co ciekawe, mimo wyższej mocy podzespołów Apple nie tylko nie zwiększył mocy zasilacza, ale też deklaruje dłuższy niż poprzednio czas pracy – i to o dwie godziny dla każdego modelu. I nawet jeśli 22-godzinny czas pracy będzie można między bajki włożyć, to spodziewałbym się, że 16-calowy model bez trudu wytrzyma 12-15 godzin normalnego użytkowania i co najmniej 8 godzin naprawdę intensywnej pracy, nie tracąc przy tym ani kapki wydajności. I to właśnie w największym stopniu sprawia, że żaden laptop nie może się równać z MacBookiem Pro, bo nie tylko oferuje on wydajność mogącą rzucić rękawicę najpotężniejszym laptopom z Windowsem, tak oferuje pełnię wydajności nawet gdy nie jest podłączony do zasilania. A tego o żadnym laptopie z procesorami Intela czy AMD powiedzieć nie można.
Nowy Mac Mini może sporo namieszać.
Przy okazji odświeżenia laptopów Apple odświeżył też swój najstarszy komputer w portfolio, czyli Maca Mini, który jakoś nie chce umrzeć. Zmian w nowym modelu jest tyle, co kot napłakał, bo zmienił się tak naprawdę wyłącznie procesor – zamiast czipów M1 dostępne są czipy M2, jak również nowoczesny standard łączności Wi-Fi 6E oraz Bluetooth 5.3 i HDMI 2.1. Patrząc na możliwości M2 i cenę Maca Mini z tym układem, Apple aktualnie deklasuje dowolnego peceta w porównywalnym przedziale cenowym.
Co jednak ciekawe, Apple zdecydował się zaoferować w Macu Mini czip M2 Pro, tylko że… ta konfiguracja nie ma za grosz sensu, bo Mac Mini z czipem M2 Pro, 32 GB pamięci i 1 TB SSD kosztuje więcej, niż skonfigurowany identycznie Mac Studio z czipem M1 Max, który mimo wszystko oferuje większą moc obliczeniową od słabszego z nowych układów Apple’a. Dziwne to posunięcie, które niestety może wskazywać na fakt, iż w najbliższym czasie czeka nas odświeżenie także Maca Studio i nieuchronna podwyżka cen. Bo skoro o cenach mowa…
Tanio nie jest. I już nie będzie
Apple na przestrzeni ubiegłego roku dwukrotnie podniósł ceny wszystkich swoich sprzętów, zaś Polska znalazła się na liście krajów, które te podwyżki odczuła najdotkliwiej, bo prócz szalejącej inflacji i zawirowania logistycznego w Chinach swoją cegiełkę dorzuciła też słaba złotówka. Niestety, premiera nowych laptopów była kolejną okazją dla Apple’a, by podnieść ceny.
Podwyżka niby nieznaczna, bo o 600 zł na każdym z modeli, ale to i tak sprawia, że nowe MacBooki Pro będą sprzętami wyłącznie dla profesjonalistów i bardzo zamożnych entuzjastów. Gdy sięgniemy po najmocniejszy wariant procesora M2 Max i 96 GB zunifikowanej pamięci, bez trudu przebijamy próg 25 tys. zł, zaś cennik kończy się na zapierających dech w piersiach 37799 zł. A patrząc na sytuację na świecie, na obniżki już nie ma co liczyć, co najwyżej w przyszłości może być jeszcze drożej.
I może kiedyś, gdy byłem młody, głupi i wiedzę o sprzętach czerpałem wyłącznie z tabelek ze specyfikacją, uznałbym te ceny za absurdalne. Dziś jednak wiem, że nawet jeśli tak wysokie ceny nieco urągają zdrowemu rozsądkowi, to klient, który ma kupić MacBooka Pro i tak go kupi, bo dla niego nie liczy się zdrowy rozsądek, tylko komfort pracy. Co więcej, zakup bardzo szybko mu się zwróci, a sprzęt posłuży długie lata i prawdopodobnie zarobi dla swojego posiadacza mnóstwo pieniędzy. Jakość kosztuje. A nie licząc bardzo wąskiej puli bardzo specyficznych zastosowań jakość MacBooków Pro jest nie do pobicia. Dobrze więc, że inni producenci się starają, że na CES 2023 zobaczyliśmy tonę arcyciekawych sprzętów, wszystko fajnie, pięknie, ale na koniec dnia… Apple i tak wygrywa. Choć ze względu na wysokie ceny pewnie nieprędko o tej wygranej przekona się ktokolwiek poza promilem najbogatszych konsumentów.