Odkąd 7 lat temu założyłem na nadgarstek inteligentny zegarek Pebble Time, nigdy nie wróciłem do noszenia klasycznych zegarków. Kilka razy próbowałem, ale od co najmniej trzech lat ta myśl nawet nie przemyka mi przez głowę, bo inteligentny zegarek nie tylko idealnie trafia w moje geekowskie preferencje, ale też odpowiada na moje realne potrzeby.
W felietonie poświęconym wadom i zaletom smartwatchy sam napisałem:
(…) smartwatche uwiązały mnie do siebie na tyle skutecznie, że choć serce by chciało, to rozum nie widzi możliwości powrotu. Smartwatch jest dziś dla mnie nie tylko czasomierzem, ale też niezastąpionym kompanem treningów i pomocnym narzędziem, przydającym się na każdym kroku. I choć wady inteligentnych zegarków momentami bywają niezmiernie irytujące, a ich krótka przydatność do użytku rodzi słuszne obawy natury ekologicznej, tak wiem jedno – kto raz spróbuje, ten (raczej) nie wróci do klasycznych czasomierzy.
Czytaj też: 7 lat ze smartwatchami. Kto raz spróbuje, ten nie wróci do klasycznych zegarków
A jednak jestem tutaj, niecałe dwa miesiące od napisania powyższego akapitu i właśnie przymierzam klasyczny zegarek, by dać sobie ostatnią szansę na powrót do klasyki, ale też przekonać się, czy w 2023 roku taki powrót w ogóle ma sens.
Moja relacja ze smartwatchami? To skomplikowane
Zacznijmy od faktu, nie opinii: smartwatche wszystko robią lepiej. Nie ma tu miejsca na polemikę. Klasyczne zegarki wygrywają ze swoimi inteligentnymi odpowiednikami wyłącznie w trzech aspektach: długowieczności, żywotności baterii (w przypadku modeli kwarcowych) i stylistyki, choć z tym ostatnim można polemizować, bo przecież wygląd większości smartwatchy możemy bez końca customizować, zmieniając wygląd ich cyfrowych tarcz.
Poza tymi trzema wyjątkami smartwatch potrafi nieporównywalnie więcej niż nawet najlepszy klasyczny zegarek. Monitoruje zdrowie, pozwala korzystać z nowoczesnych funkcji, ale też wykonuje lepiej te najbardziej podstawowe funkcje; na przykład zawsze wskazuje dokładną godzinę, co przecież nie jest oczywiste w zegarku klasycznym. Klasyczny zegarek może się późnić lub spieszyć. Zegarek inteligentny zawsze wskazuje właściwą godzinę, sam zmienia ją podczas zmiany czasu czy podczas zmiany strefy czasowej. Smartwatch może nam też pokazać dowolną godzinę z dowolnego miejsca na świecie, jak również odmierzać czas na wiele różnych sposobów, dalece wyprzedzając w tej materii nawet najbardziej zaawansowane chronografy czy zegarki cyfrowe.
Trudno też uciec od faktu, że zegarek to w dzisiejszych czasach urządzenie… kompletnie zbyteczne. Nikt nie potrzebuje już dedykowanego urządzenia, które potrafi wyłącznie wskazywać godzinę, bo dookoła nas jest masa urządzeń, które robią to samo i robią to zazwyczaj lepiej. Piszę te słowa siedząc przy kuchennym stole i nawet gdybym nie miał zegarka, mogę sprawdzić godzinę na cztery sposoby: patrząc na kuchenkę, patrząc na mikrofalówkę, patrząc na sterownik ogrzewania czy – rzecz oczywista – spoglądając na telefon. Ze wszystkich możliwości smartwatcha pokazywanie godziny jest najmniej istotną; tymczasem klasyczny zegarek zwykle potrafi robić tylko to. Oczywiście, istnieją zegarki specjalistyczne, ze specjalnymi komplikacjami i funkcjami, ale nie umywają się one do możliwości zegarków inteligentnych. Tak po prostu jest.
Dlaczego więc próbować wracać do klasycznych zegarków, skoro smartwatche są tak bardzo lepsze? To skomplikowane.
O ile uwielbiam wszystkie te możliwości (zwłaszcza zdrowotno-fitnessowe), tak nie ukrywam, że ostatnio coraz częściej smartwatch mnie zwyczajnie męczy. Z początku inteligentny zegarek był dla mnie wybawieniem; skutecznie ukrócił moje kompulsywne sięganie po smartfona, bo dzięki niemu wiedziałem, że jeśli ktoś będzie czegoś ode mnie chciał, to zobaczę to na zegarku. Niczego nie przegapię, więc nie muszę sięgać po telefon tylko po to, by się upewnić, że niczego nie przegapiam.
Z biegiem lat to błogosławieństwo stało się jednak przekleństwem, bo teraz to smartwatch nieustannie zabiega o moją uwagę. Jeśli powiadomienie przychodzi mi na telefon, gdy akurat nie mam go przy sobie, to… nic się nie dzieje. Nie muszę na nie reagować, dopóki go nie zobaczę. Tymczasem smartwatch nie daje mi niczego przegapić, zawsze przypomina, że ktoś czegoś ode mnie chce, że o czymś zapomniałem, że coś powinienem zrobić.
Ktoś powie – przecież powiadomienia na smartwatchu można wyłączyć. Ja odpowiem – tak, ale jaki wówczas jest sens posiadania smartwatcha? Nie po to noszę inteligentny zegarek, by nie korzystać z jego najważniejszych funkcji. Sęk w tym, że te funkcje to miecz obosieczny: z jednej strony nie przegapiam wiadomości do żony, z drugiej widzę też każdą wiadomość, która nie jest ani ważna, ani pilna.
Na smartwatchach takich jak Apple Watch czy Galaxy Watch można przynajmniej skonfigurować bardzo drobiazgowe tryby „nie przeszkadzać”, uzależniając powiadomienia nie tylko od godziny, ale też od typu powiadomienia a nawet od naszej lokalizacji.
Osobiście jednak korzystam z zegarka Garmina, bo bardziej cenię sobie funkcje fitnessowe, ale w zamian powiadomienia mogę tylko włączyć lub wyłączyć, o żadnym zaawansowanym filtrowaniu nie ma mowy. A to z kolei sprawia, że często jestem zestresowany sytuacjami, którymi w ogóle nie powinienem się stresować – np. jadę autem, w czasie wolnym, a mój zegarek bombardują powiadomienia o nowych mailach i wiadomościach na Messengerze, które mogą poczekać, ale zegarek tak skutecznie podsuwa mi je pod nos, że siłą rzeczy czuję przymus zareagowania na nie.
Klasyczny zegarek spełnia jedną funkcję. I tak ma być
W sierpniu ubiegłego roku urzekła mnie reklama Timex. Billboard przedstawiający niedrogi czasomierz, a pod nim napis: „dowiedz się, która godzina, nie widząc, że masz 1249 nieodebranych e-maili”. Jakże celnie!
I żeby było jasne – Timex tą reklamą nie próbuje nikogo przekonać, że klasyczne zegarki są lepsze od smartwatchy. Bardzo trafnie zwraca za to uwagę na fakt, iż nawet tak błaha czynność jak sprawdzenie godziny na smartwatchu naraża nas na niepotrzebny stres i FOMO (ang. Fear of missing out).
I mimo tego, że smartwatche obiektywnie potrafią więcej, to jednak… ostatnio coraz częściej uwiera mnie fakt, że jest to kolejny ekran, na który patrzę każdego dnia. Kolejny gadżet stale zabiegający o moją uwagę. Do tego nie ma ucieczki od faktu, że nawet mój super-wytrzymały smartwatch z wysokiej półki – Garmin Fenix 6 Pro – za rok, góra dwa stanie się elektrośmieciem, a ja będę musiał kupić nowy sprzęt, wydając na niego sporą sumę pieniędzy. Tymczasem klasyczny zegarek może potrafi więcej, ale za to nawet niedrogie modele przeżyją nie tylko mojego Garmina, ale też… mnie.
Zaczynam eksperyment. Czy w 2023 roku klasyczne zegarki jeszcze mają sens?
Na potrzeby przeprowadzenia eksperymentu poprosiłem polskiego dystrybutora zegarków z grupy Swatch o podrzucenie jakiegoś modelu, na którym mógłbym się przekonać, czy powrót do klasyki ma jeszcze sens: otrzymałem na kilkutygodniowe wypożyczenie dwa modele Tissot:
- automatyczny Tissot Telemeter 1938
- kwarcowy Tissot T-Race Cycling Tour de France 2022 special edition
Jako że regularnie ćwiczę, zabrakło mi zegarka stricte sportowego, toteż pogrzebałem w szafie i wyciągnąłem z niej kilkuletniego Timexa Boost Shock. Zegarek okazał się rozładowany, ale w przypadku takiej konstrukcji to żaden problem – wymiana baterii na nową zajęła mi jakieś 2 minuty, a potrzebowałem do tego tylko mini-śrubokrętu i niczego więcej. Cyk, zegarek jak nowy.
Pierwsze wrażenia? Obydwa zegarki Tissota – zwłaszcza Telemeter – są przepiękne. Łapię się na tym, że co chwila zerkam na nadgarstek nie tyle po to, by sprawdzić godzinę, co by popatrzeć na kunszt, z jakim wykonana jest tarcza i mechaniczną precyzję, z jaką poruszają się wskazówki. Jak wskazówka zmienia barwę z jasnoniebieskiej na kruczoczarną, zależnie od kąta padania światła na tarczę. Przy takim zegarku, podobnie jak przy większości analogowych czasomierzy z wyższej półki cenowej, smartwatche wyglądają jak tani badziew, a najpopularniejszy na świecie Apple Watch: jak zabawka dla dzieci. Nawet kosztujący marne grosze Timex nie sprawia wrażenia tanizny, jaką trąci większość inteligentnych zegarków – zwłaszcza tych z niższej półki cenowej.
W chwili, gdy piszę te słowa, mam na nadgarstku dzieło sztuki. A tego o żadnym smartwatchu powiedzieć nie można, nawet jeśli obiektywnie każdy z nich jest na swój sposób dziełem sztuki inżynieryjnej. To po prostu nie ten sam feeling, a już na pewno nie ten sam look – miarą tego, jak różne to urządzenia, niech będzie reakcja mojej żony, która widząc klasyczny zegarek na moim nadgarstku skomentowała “o, ale ładny!”. Jeśli chodzi o smartwatche, to miałem je wszystkie i żaden nie doczekał się komplementu, czy nawet uwagi.
Co chcę osiągnąć tym eksperymentem? Przede wszystkim chcę sprawdzić, czy w ogóle jeszcze potrafię żyć bez smartwatcha. Zweryfikować własną tezę, że kto spędzi ze smartwatchami więcej czasu, ten już nie wróci do klasycznego zegarka.
Jednocześnie chcę się też przekonać, czy wraz z odstawieniem smartwatcha powróci mój dawny nawyk kompulsywnego sprawdzania telefonu, czy może jestem już o tyle starszy i mądrzejszy, by umieć telefon ignorować.
Na szeroką skalę jest to też próba specjalistycznej oceny, czy w 2023 roku klasyczne zegarki mają jeszcze miejsce na świecie, czy są skazane na zapomnienie, a może… czeka je los podobny do płyt winylowych, analogowych aparatów i papierowych notesów. Choć to wszystko produkty de facto zbyteczne, cieszą się one niesłabnącym zainteresowaniem, o dziwo w szczególności u młodszego pokolenia. Po części za sprawą mody na retro, a po części ze względu na przeogromne przebodźcowanie, jakiego wszyscy doświadczamy.
Czysto personalnie jest to dla mnie poszukiwanie balansu. Próba sprawdzenia, czy taki swoisty powrót do analoga jest w stanie uspokoić mój mózg, zapędzony do ciągłej pogoni za nowymi informacjami i bodźcami przez internet, media społecznościowe i wszechobecne gadżety. Przez najbliższe tygodnie chcę sprawdzać godzinę na analogowym zegarku, czytać papierowe książki i (być może) notować w papierowym notesie.
Nie spodziewam się, że będzie łatwo. Ba, już po kilku godzinach z automatycznym zegarkiem na nadgarstku widzę, że pewne kwestie będą mnie doprowadzać do szału, ale mimo to chcę się przekonać, czy jestem w stanie wytrzymać i ile czasu jestem w stanie wytrzymać. O wynikach zegarkowego eksperymentu przeczytacie tutaj za jakiś czas. Kiedy dokładnie? To już – nomen omen – czas pokaże.