Segregacja śmieci powinna być praktykowana w każdym domu, tak samo, jak dbałość o to, by nie marnować żywności. Wiadomo, na wsi jest łatwiej tego dokonać, bo można zrobić sobie kompostownik, na którym wylądują niezjedzone resztki albo hodować kury, które z obierków po warzywach bardzo się ucieszą. W mieście jest z tym więcej roboty. Są jednak specjalne kosze na śmieci przeznaczone na bioodpady, a przy większym zaangażowaniu, już na etapie zakupów można ograniczyć ilość generowanych potem odpadków. Jeśli natomiast chcemy, by resztki z naszych stołów i inne kuchenne odpadki nawet w najmniejszym stopniu nie zmarnowały się na wysypisku śmieci, możemy skorzystać z rozwiązania firmy Mill. O ile nas na to stać…
Innowacyjny kosz na śmieci przedstawiony przez Mill to coś zupełnie innego od znanych nam, tradycyjnych pojemników na odpadki
Cel firmy jest szczytny, bo zależy im na tym, by żywność nie trafiała na wysypiska śmieci, a na dodatek, by mogła się jeszcze w jakiś sposób przydać. Dlatego właśnie stworzono wspomniany kosz kuchenny, który suszy i rozdrabnia odpadki w coś, co firma nazywa „Food Grounds”, usuwając przy okazji nieprzyjemne zapachy za pomocą filtrów z węgla drzewnego. Po zapełnieniu kosza, jego zawartość należy przełożyć do specjalnego pudełka zwrotnego. Po co?
„Food Grounds” zamienia się później w „pokarm dla kurczaków – dzięki czemu wszystkie składniki odżywcze z resztek kuchennych mogą pozostać w systemie żywnościowym, zamiast ginąć na zawsze na wysypisku śmieci”. Nie jest to więc kompostowanie, bo jak podkreśla Mill, ususzone i rozdrobnione resztki w koszu to nadal żywność, tylko pozbawiona wody, lżejsza i bezwonna.
Obecnie pracujemy nad niezbędnymi procesami naukowymi i regulacyjnymi, aby stworzyć bezpieczny i pożywny składnik paszy dla kurczaków, który możemy dystrybuować komercyjnie. Więcej informacji na temat naszych postępów podamy jeszcze w tym roku.
Oczywiście, nie można do tego kosza wyrzucać wszystkiego. Do środka mogą trafiać owoce, warzywa, obierki, pestki, resztki z talerzy, mięso, ryby, nabiał, jajka, kości z kurczaka czy rybie ości, a także zużyte filtry po kawie oraz zabrudzone jedzeniem papierowe ręczniki lub serwetki. Nie można natomiast wrzucać tam większych kości, muszli, wlewać dużej ilości płynów lub tłuszczy, wrzucać roślin doniczkowych ani leków. Wiadomo też, że skoro są to bioodpady, to do kosza nie mogą trafić tworzywa sztuczne czy nawet papierowe opakowania.
Sam kosz ma wymiary 27 x 16 x 15 cali (68,58 x 40,64 x 17,54 cm) i waży 50 funtów (ok. 22,5 kg). W środku znalazło się 11-litrowe wiadro, które łatwo można wyjąć, by wysypać jego zawartość. Obudowę wykonano natomiast z metalu. Warto też wspomnieć, że kosz wyposażono w łączność Wi-Fi, kolorowy interfejs LED i mechanizm blokujący. Mill zaznacza, że urządzenie zużywa około 1 kWh energii elektrycznej dziennie, czyli mniej więcej tyle samo, co energooszczędna zmywarka.
A teraz najlepsze, czyli cena, która potrafi zwalić z nóg
Mill oferuje więc rozwiązanie, dzięki któremu żywność, nawet ta, która normalnie ląduje w śmieciach, nie będzie marnowana. Resztki mają zostać przerobione na karmę dla kur, na której, jak można się domyślać, firma jeszcze zarobi. Mimo tego, to po stronie użytkownika znajdą się wszystkie – na dodatek niemałe – koszty.
Kosz kuchenny firmy Mill kosztuje bowiem 396 dolarów rocznie, czyli w przeliczeniu ponad 1700 zł. Jest też opcja abonamentowa, której koszt to… 45 dolarów miesięcznie. Prawie 200 zł! Za to Milla dostarczy nam pojemnik kuchenny, da dostęp do aplikacji towarzyszącej, zapewni odbiór Food Grounds, zamienne filtry węglowe, wsparcie i gwarancję. A, przepraszam, z tą dostawą nieco się pospieszyłam, bo za nią trzeba zapłacić osobno i to znów niemało – 75 dolarów (ok. 326 zł).
Pierwsze wysyłki kosza (po wpłaceniu zwrotnego depozytu w wysokości 33 dolarów) ruszą już wiosną. To co, są jacyś chętni na takie rozwiązanie?