“Jak do tego doszło, nie wiem” mógłby mi zaśpiewać Zenek, będąc przy okazji wyrazicielem stanu niemocy jaką obecnie odczuwam. Ja już wiem, że przegrałem w starciu z cyfrowymi abonamentami. Niech za przykład posłuży niedawna historia, w której na blisko rok zapomniałem o istnieniu drugiego konta na jednym z dużych serwisów VoD, którego po okresie testowym nie wyłączyłem. Tak, wiem, nie ja pierwszy i pewnie nie ostatni.
Abonament na cyfrowe życie…
Jesteśmy wręcz przyssani do ekranów telewizorów, tabletów i telefonów. Widzę to w środkach komunikacji miejskiej, w sklepach, poczekalniach przed gabinetami, a nawet w samochodach. Konsumujemy treści na potęgę, bo jest w końcu z czego wybierać. Sam niezauważenie dołączyłem do tego ruchu i na co dzień praktycznie nie rozstaję się z ekranami w różnej formie. Oczywiście bez szerokiej palety dostawców treści układanka nie byłaby pełna.
Usługi na abonament nie są bynajmniej wymysłem ery cyfrowej. Dostawy czystej wody, mleka, ziaren czy egzotycznych warzyw i owoców w kulturze zachodniej są dobrze udokumentowane i to od wieków. Potem przyszły książki, gazety, czasopisma, aż ostatecznie era cyfrowa przyniosła prawdziwą eksplozję abonamentów na usługi, stając się dla wielu firm o wiele bardziej trwałym modelem biznesowym niż transakcje jednostkowe. Wszystko za sprawą naszej ludzkiej skłonności do komfortu.
…na które nie starcza czasu albo ochoty
Jakimś cudem (jak do tego doszło, nie wiem), znalazłem się w miejscu, w którym z niepokojem zacząłem podliczać swoje miesięcznie wydatki na różne subskrypcje. Z tyłu głowy zaczęła mi towarzyszyć obawa, że znów o czymś zapomnę: Spotify, YouTube Premium, iCloud+, Mullvad VPN, Xbox Game Pass Ultimate, Storytel, no i rzecz jasna VoD (Netflix, HBO Max i Amazon Prime Video). Sporo tego, a na tle moich branżowych kolegów nie jestem wcale rekordzistą.
Momentami to ja już tego wszystkiego po prostu nie zauważam. Złapałem się na tym, że w mojej głowie znika poczucie, że te wszystkie rzeczy w ogóle coś mnie kosztują. Widzę ikonkę na ekranie i klikam sobie w nią albo ignoruję przez kolejne kilka dni. A gdzieś tam w tle jak w tej piosence: “jeszcze po kropelce, jeszcze po kropelce”.
Od razu może pojawić się pytanie: czy ja naprawdę mam czas korzystać z tych wszystkich usług? Z tym bywa bardzo różnie. Poza tym nie zawsze muszę mieć na to ochotę, ale niezależnie od tego, jak często to robię – płacę zawsze. Trudno mi to wszystko kontrolować, bo część opłat idzie przez PayPal, a część przez operatora komórkowego, jest więc doliczana do rachunku za telefon (oceniajcie moje bałaganiarstwo do woli, nie mam z tym problemu). Jestem konsumentem idealnym.
Przypadek beznadziejny
Podczas pisania tego tekstu napatoczył mi się na ekran pakiet Apple One (Apple Music, Apple TV+, Apple Arcade oraz iCloud+). Ponieważ słuchanie muzyki przez Spotify w samochodzie (nie dość, że streaming, to jeszcze po Bluetooth do adaptera FM) doprowadza mnie już momentami do szewskiej pasji, zerkam łakomym okiem na Apple Music. W końcu perspektywa darmowej bezstratnej kompresji audio, a przy okazji kabelek podłączony bezpośrednio do samochodowego radia przez gniazdo AUX; to powinno zdziałać cuda – pomyślałem.
Pyk, darmowy okres próbny! Przy okazji zacząłem się zastanawiać nad porzuceniem Spotify i zmniejszeniem przestrzeni na iCloud do 50 GB. W mojej głowie pojawiła się od razu myśl, że rozstanie ze Spotify będzie na swój sposób jakoś niekomfortowe, a w rezultacie jestem zły sam na siebie, że marnuję czas na takie bezproduktywne rozkminki i problemy pierwszego świata.
Ja już nawet nie zaczynam wątku, że w zasadzie płacę, a to wszystko w gruncie rzeczy nie należy do mnie. Tak można dziś żyć i tak żyje się w coraz większym zakresie. Trudno mi sobie wyobrazić możliwość swobodnego słuchania wszystkich ulubionych wykonawców na Spotify wyłącznie z płyt CD, na które przy dzisiejszych cenach musiałbym wydać fortunę. Tak samo jest z grami wideo i filmami. Bluray? Mój redakcyjny kolega Łukasz policzył, że tylko jeden serial na takim nośniku mógłby go kosztować nawet 1500 zł. Kosmos? Ależ skąd – rzeczywistość.
Zagraniczne płyty z muzyką sięgają pułapu cenowego 70-80 zł. Mimo szczerych chęci i szacunku dla artystów, ja nie dam rady. Do komfortu przyzwyczaić się łatwo, ale świadomie z niego zrezygnować? Dla mnie to już prawdziwe mentalne kung-fu. Prawdą jest, że komfort nas kiedyś wszystkich pozabija. Nie tak dramatycznie jak w apokaliptycznym hollywoodzkim kinie akcji, ale powolutku, niezauważalnie. Jak tę żabę w garnku.