Naprawdę trudno policzyć ile razy widziałem takie i podobne życzenia, zarówno na własnej ścianie, jak i ścianach innych użytkowników Facebooka, samemu ochoczo dokładając komuś kolejne generyczne “100”. Mogę tylko podejrzewać, że u ludzi z licznikiem znajomych przekraczającym poziom np. 3 – 4 tys., powiadomienia o urodzinach muszą wyskakiwać praktycznie non stop. Pewnie przypomina to grę w słynnego Tappera.
Sęk w tym, że ostatecznie nie są one na Facebooku warte więcej od świątecznych SMS-ów z generatora, rozsyłanych niegdyś na skalę masową.
Otwarcie i bez bicia przyznaję się do własnej hipokryzji – przez długie lata karmiłem swoje ego urodzinowymi życzeniami od osób, z którymi w większości nie zamieniłem od dawna ani słowa. Mało tego, specjalnie na czas urodzin tymczasowo włączałem możliwość wrzucania treści na moją prywatną ścianę i karmiłem się tą w gruncie rzeczy łatwą i pustą dopaminą.
W tym roku postanowiłem zrobić na odwrót. Schowałem widoczność daty urodzin. Jakież było moje zdziwienie Wynik eksperymentu w moim przypadku był dość prosty do przewidzenia i absolutnie nie mam o to do nikogo pretensji. Dobitnie pokazuje on jednak poziom i jakość relacji w moim własnym życiu. Licznik znajomych na Facebooku jest niczym innym jak wydmuszką, iluzją prawdziwych międzyludzkich relacji.
Poszedłem na łatwiznę, więc wpłynąłem na mieliznę (rym niezamierzony)
Nie poczułem się jakoś wyjątkowo dotknięty, może jedynie bardziej zacząłem sobie zdawać sprawę z tego, w jakim miejscu nie chcę już dłużej być. Może ten sam eksperyment u kogokolwiek innego dałby zgoła odmienne rezultaty? Chciałbym jedynie zwrócić uwagę na fakt, że być może w tym wypadku, według słynnego powiedzenia “nie da się zjeść ciastka i mieć ciastka”.
Miejsca takie jak Facebook w swoim założeniu miały nas łączyć i w pewnym sensie do pewnego momentu wykonywały swoją pracę. Więcej nie oznacza jednak lepiej i z czasem okazało się, że zapominamy o pielęgnowaniu relacji. W codziennym pędzie wymieniamy się strzępkami informacji, pozorujemy komunikację, słyszymy, ale nie słuchamy drugiego człowieka. Kiedy ostatni raz mieliście poczucie bycia naprawdę wysłuchanym przez kogoś?
Czytaj też: Od miłości do nienawiści. Technologia zamieniła mój mózg w gulasz, na smartfon już nie mogę patrzeć
Może dlatego staliśmy się tacy atencyjni, wołający o uwagę wszędzie i na wszystkie możliwe sposoby? Zbierający serduszka, kciuki, wirtualną aprobatę dającą namiastkę rzeczywistej łączności z innymi ludźmi, a tak naprawdę wykorzystywaną instrumentalnie do napędzania jeszcze większego ruchu, sprzedawania kolejnych przedmiotów i usług, których nie potrzebujemy i wiązania nas na długie lata z tzw. systemem.
Nie piszę tu nic nowego lub odkrywczego. Podejrzewam, że zastanawialiście się kiedyś, na czym polega fenomen bycia samotnym w tłumie. Może właśnie na tym – spłyceniu poziomu relacji, które nawet na takie miano momentami nie zasługują. Powinienem w tym miejscu posłużyć się słynną liczbą Dunbara (umiejętność podtrzymywania trwałych więzi z gronem ok. 150 osób), ale z badań naukowych wiemy już, że niewiele ma ona z rzeczywistością.
Można grać inaczej tymi samymi kartami
Tu nawet nie chodzi o badania. Przecież sami widzicie, że tu (w social mediach obecnej ery) trudno budować trwałe więzi. Może w takim celu zostały stworzone, ale nie temu obecnie służą. Dlatego postanowiłem przeprowadzić kolejny eksperyment. Zamiast napisać, nagrałem na Messengerze wiadomość głosową. Odbiorca usłyszał mnie i zareagował entuzjastycznie, odpowiadając mi w ten sam sposób. Może zadziałał efekt zaskoczenia, a może po prostu po drugiej stronie usłyszał człowieka.
Po obu eksperymentach mam kilka świeżych postanowień. Na pewno będę nagrywać więcej personalnych wiadomości (dla innych i dla siebie), a po drugie – wracam do starego dobrego papierowego notatnika, w którym zamierzam wyryć daty urodzin osób dla mnie najważniejszych. Podejrzewam, że cały ten świat kiedyś o Facebooku na dobre zapomni, ale ja nie pozwolę sobie już zapomnieć o swoich ludziach.