Twittera pod rządami Elona Muska najlepiej opisuje niezbyt piękne, ale dosadne angielskie słowo sh*tshow (po polsku chyba mówimy na to „burdel na kółkach”). Ale w końcu co mogło pójść nie tak, ja się redukuje zatrudnienie o 70%, wprowadza nowe funkcje bez ładu i składu, i nie rozumie, na czym polega wolność słowa?
Ten festiwal absurdu zdaje się nie mieć końca, bo Twitter właśnie wprowadził zapowiadaną od jakiegoś czasu zmianę, która może kompletnie zmienić jego charakter.
Czytaj też: Elon Musk tonie. Pora się zwijać z Twittera
4000 znaków na Twitterze
Niegdyś limit znaków na Twitterze wynosił 140. Trzeba się było bardzo „streszczać”, by zawrzeć jakąś myśl w tak niewielu słowach. Potem limit wzrósł do bardziej liberalnych, ale nadal niewielu 280 znaków. Pojawiły się też „nitki”, czyli możliwość dodania serii tweetów, jeśli jakaś myśl nie zmieściła się w jednym poście. Dzięki temu można było na Twitterze przekazać coś więcej, jednocześnie zachowując dynamiczny, szybki charakter serwisu.
„Zwięzłość” Twittera wkrótce jednak odejdzie w niepamięć, bo platforma właśnie ogłosiła zapowiadane od dłuższego czasu zwiększenie limitu znaków do 4000. Póki co większy limit będzie dostępny tylko dla abonentów Twitter Blue i tylko w Stanach Zjednoczonych. Nie zdziwcie się więc, jeśli niebawem zobaczycie wysyp amerykańskich polityków i guru od spraw wszelakich rozpisujących się na Twitterze tak samo, jak robią to na Facebooku czy LinkedIn.
To, czy nowa długość postów „zabije” Twittera jest tematem na zupełnie odrębną dyskusję. Moim zdaniem – nic się nie zmieni. Większość ludzi, nawet gdy dostanie do dyspozycji 4000 znaków, to i tak ich nie wykorzysta, bo (wybaczcie, że to mówię), większość ludzi nie ma do powiedzenia nic na tyle ciekawego, by aż tak się o tym rozpisać. Niestety w drugą stronę, czeka nas też zalew wpisów od ludzi, którzy myślą, że ich słowa są tak ciekawe, żeby się na tyle rozpisywać, ale jako że limit będzie dostępny tylko dla subskrybentów Twitter Blue, nadal będą one stanowić niewielki odsetek ogólnej liczby postów, jakie oglądamy na osi czasu. O tym jednak innym razem.
Dziś interesuje mnie bardziej to, co wydarzyło się na Twitterze tuż po wprowadzeniu nowej funkcji. Otóż na kilka godzin serwis przestał poprawnie działać (kto by się spodziewał, Twitter pod rządami Elona Muska nie działa…), a niektórzy użytkownicy zaczęli widzieć ciekawy komunikat.
Dzienny limit wysyłania tweetów? Nie byłbym zaskoczony
Gdy sam chciałem wczoraj zatweetować, oglądałem klasyczny komunikat błędu. Wielu innym użytkownikom wyświetlił się jednak komunikat o zgoła odmiennej treści:
Twój dzienny limit wysyłania tweetów został osiągnięty.
Prawdopodobnie jest to błąd. Oby był to błąd, bo coś czuję w kościach, że była to wpadka innego rodzaju – Twitter niechcący ujawnił, nad czym obecnie pracuje.
Mam dwie hipotezy: pierwsza jest taka, że wspomniany w komunikacie limit dotyczy postów o długości przekraczającej 280 znaków. Wiecie, żeby natchnieni guru biznesu opłacający Twitter Blue nie spamowali serwisu swoimi złotymi myślami, które nikogo nie obchodzą, jak ma to miejsce na LinkedIn.
Druga i niestety bardziej prawdopodobna teoria jest taka, że być może Twitter chce wprowadzić limit postów, jakie możemy tworzyć danego dnia za darmo. Prosty mechanizm – nie płacisz? Możesz pisać tylko X razy dziennie. Chcesz pisać więcej – proszę bardzo, oto abonament Blue. Prosty, a bardzo skuteczny sposób, by nakłonić dotychczasowych użytkowników do płacenia. Nie są to tylko moje spekulacje. Chodzą już plotki, że darmowy dostęp do Twittera ma się wiązać z wieloma nowymi ograniczeniami:
Oczywiście wprowadzenie takiej zmiany byłoby strzałem w stopę, ale przecież Elon Musk od przejęcia rządów na Twitterze nie robi niczego innego, niż strzelanie seriami we własne nogi. Opór użytkowników przed taką zmianą byłby ogromny, ale niestety – dla Twittera gra może być warta świeczki.
Czytaj też: Mastodon brzmi jak utopia. Przyglądamy się, o co chodzi w popularnej alternatywie dla Twittera
Musk ze świtą zdają sobie sprawę, że taka zmiana spowodowałaby spory odpływ użytkowników, ale… mogłaby też spowodować spory przypływ subskrybentów, a co za tym idzie, przypływ gotówki. Tym bardziej, że włodarze Twittera już raz przerobili „masowy” exodus, który ograniczył się do góra 2 mln ludzi (zależnie, kogo spytać), czyli jakiegoś promila wszystkich użytkowników serwisu. Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś w Twitterze w pewnym momencie uznał, że perspektywa większych zarobków warta jest ryzyka i utraty kolejnego promila bazy użytkowników.
To jednak tylko spekulacje, choć mam wrażenie, że to takie właśnie rozważania mają obecnie miejsce za kulisami ulubionej platformy polityków i dziennikarzy z całego świata. Jedno jest pewne – Twitter się zmienia. Pewne jest też co innego – nadal nie mamy dla niego alternatywy, bo skoro nawet po ostatnich przebojach Mastodon i inni nie przebili się do mainstreamu, to platformie Elona Muska raczej nic nie jest w stanie zaszkodzić.